Jedna z najmłodszych osób, które przeżyły Auschwitz. "Zrobiłam to, co kazała mi mama" [FRAGMENT KSIĄŻKI]

- Moje imię to 27633. Jestem jedną z Ocalałych. Mam zatem obowiązek reprezentować półtora miliona żydowskich dzieci zamordowanych przez nazistów. One nie mogą mówić, muszę zabrać głos w ich imieniu - mówi Tova Friedman. Publikujemy fragment jej książki "Byłam dzieckiem z Auschwitz".

Przedmowa

Pewnego ranka, gdy pożegnałem się z Tovą i wsiadłem do samochodu, przypomniały mi się ostatnie wersy Szekspirowskiego Króla Leara: Ten z nas najstarszy zniósł najwięcej ciosów: My nie dożyjem równych lat i losów*.

Jestem przekonany, że Elie Wiesel pozwoliłby nam przytoczyć te słowa i określić Tovę Friedman mianem bohaterki prawdy i pamięci.

Sir Ben Kingsley, luty 2022 roku

Prolog

Nazywam się Tova Friedman. Jestem jedną z najmłodszych osób, które przeżyły nazistowski obóz zagłady Auschwitz-Birkenau. Przez większość swojego dorosłego życia opowiadam o Holokauście, żeby ludzie nigdy o nim nie zapomnieli.

Urodziłam się jako Tola Grossman w roku 1938 w Gdyni, rok przed wybuchem II wojny światowej. Przeżyłam wszystkie etapy nazistowskich prób zgładzenia narodu żydowskiego, a potem wyjechałam do Ameryki, wyszłam za mąż za Maiera Friedmana i przybrałam imię Tova.

Okazuje się, że bez względu na to, ile historii opowiadamy ja i garstka ostatnich ocalałych, ludzie zaczynają zapominać. Z przerażeniem przyjęłam informację o skali niewiedzy ujawnionej w badaniu przeprowadzonym wśród amerykańskiej młodzieży na zlecenie Konferencji Materialnych Roszczeń Żydowskich wobec Niemiec, którego wyniki zostały opublikowane we wrześniu 2020 roku.

Dwie trzecie ankietowanych nie miało pojęcia, ilu Żydów zginęło w Holokauście. Prawie połowa nie potrafiła wymienić ani jednego obozu koncentracyjnego czy getta. Dwadzieścia trzy procent badanych uważało, że Holokaust to mit lub że został wyolbrzymiony. Siedemnaście procent stwierdziło, że posiadanie neonazistowskich poglądów jest dopuszczalne. Podobne badanie przeprowadzone w Europie w 2018 roku wykazało, że jedna trzecia Europejczyków wie o Holokauście równie mało lub nawet o nim nie słyszała. Ujawniło również, że dwadzieścia procent sądzi, iż Żydzi mają zbyt duże wpływy w świecie biznesu i finansów.

Te zatrważające dane wskazują na jedno: antysemityzm, czyli nienawiść do Żydów, znów nasila się w Stanach Zjednoczonych i w całej Europie. Trudno mi uwierzyć, że po tym wszystkim, co przeżyliśmy w gettach i obozach zagłady podczas II wojny światowej, powracają podłe nastroje z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. Holokaust, najgorsza zbrodnia w historii ludzkości, wydarzył się niecałe osiemdziesiąt lat temu, a pamięć o nim już zanika? To budzi ogromny niepokój.

Mam obecnie osiemdziesiąt trzy lata i w tej książce staram się uwiecznić to, co się stało, by ci, którzy zginęli, nie zostali zapomniani, podobnie jak metody, które wykorzystano do ich eksterminacji.

Wiele osób zastanawia się, czy świat, w którym żyjemy obecnie, przypomina Europę lat trzydziestych XX wieku, kiedy to nazizm i faszyzm rosły w siłę w okresie poprzedzającym II wojnę światową. Antysemityzm stanowił wówczas oficjalną politykę hitlerowskich Niemiec. To prawda, że współcześnie żaden rząd na świecie nie wprowadził takiej doktryny do systemu prawnego, nie popiera jej też ogół społeczeństwa. Niemniej jednak wszyscy znamy kraje, w których dyskryminacja jest powszechna, a może nawet tolerowana.

Nienawiść wszelkiego rodzaju, zwłaszcza wobec mniejszości, to dziś jedno z najszybciej rozwijających się zjawisk. Gdziekolwiek jesteś, błagam cię, nie powielaj historii, której byłam ofiarą.

Pamiętaj, że Holokaust rozpoczął się niecałe dwadzieścia lat po tym, jak Adolf Hitler napisał "Mein Kampf", swój plan likwidacji Żydów. W dobie szybkiego internetu zmiany mogą zachodzić znacznie szybciej niż przed osiemdziesięcioma laty. Musimy zachować nieustanną czujność i mieć na tyle odwagi, by mówić o tym otwarcie.

W chwili, gdy kończyliśmy pracę nad tą książką, prezydent Władimir Putin wydał rosyjskiemu wojsku rozkaz inwazji na sąsiednią Ukrainę, zagrażając tym samym pokojowi na świecie. Te obrazy wydały mi się bardzo znajome. Przerażone dzieci i dorośli, zniszczone domy i rodziny, zbrodnie wojenne, miliony wysiedlonych ludzi, głód, schrony przeciwbombowe i zbiorowe mogiły. Mam nadzieję, że po prawie ośmiu dekadach refleksji nad nieludzkimi czynami człowieka podczas Holokaustu wydarzenia w Ukrainie przypomną nam, jak ważna jest pomoc tym, którzy ucierpieli w wyniku wojny.

Chciałabym, abyście czytając tę książkę, poczuli wszystkimi zmysłami, jak to było żyć jako dziecko w czasach Holokaustu. Chcę, żebyście spróbowali postawić się na moim miejscu i podążyli śladami mojej rodziny – często śladami bosych stóp, bo nie mieliśmy butów. Chcę, byście zrozumieli dylematy, przed którymi przyszło nam stawać, i niemożliwe wybory, których musieliśmy dokonywać. Mam nadzieję, że ogarnie was gniew, bo wtedy chętniej podzielicie się tą historią z innymi, a to z kolei zwiększy szansę, że uda się zapobiec kolejnemu ludobójstwu.

Wywodzę się z długiej tradycji historii mówionej. Myślę o sobie raczej jako o gawędziarce niż pisarce, dlatego poprosiłam o pomoc przyjaciela Malcolma Brabanta. On potrafi doskonale posługiwać się słowem i obrazem.

Spotkaliśmy się w Polsce w styczniu 2020 roku podczas obchodów siedemdziesiątej piątej rocznicy wyzwolenia Auschwitz, które nastąpiło 27 stycznia 1945 roku. Malcolm jest reporterem wojennym. Był świadkiem czystek etnicznych w Bośni i Hercegowinie w latach dziewięćdziesiątych. Poznał okrucieństwo ludobójstwa. Ma za sobą niebezpieczne przeżycia i bolesne doświadczenia, zupełnie odmienne od moich. Łączy nas jednak to, że oboje ocaleliśmy.

Malcolm zagłębił się w temat nazistowskiej okupacji Polski, żeby nadać mojemu dzieciństwu właściwy kontekst. Kiedy pracowaliśmy wspólnie nad odtworzeniem dźwięków, zapachów i smaków Holokaustu, odkryłam, że wracają do mnie skrywane wspomnienia. Czasami nie dawały mi spać przez całą noc. Wszystko, co przydarzyło się mnie i osobom z mojego otoczenia, tkwi gdzieś głęboko w zakamarkach mojej podświadomości. Jako praktykująca terapeutka muszę zaakceptować, że wiek i czas mogły zatrzeć moje najgorsze wspomnienia. Ludzki mózg i ciało to nadzwyczajne instrumenty wyposażone w mechanizmy przetrwania, których być może nigdy w pełni nie zrozumiemy.

Pewne szczegóły mojej historii mogą nie zgadzać się ściśle z innymi relacjami o Holokauście. Po wojnie matka nieustannie rozmawiała ze mną o tym, co nas spotkało, żebym nie zapomniała. Dialogi, które przytaczam w tej książce, nie zostały zacytowane dosłownie, jednak ich treść, ton i charakter rzetelnie odzwierciedlają to, co w tamtym momencie zostało powiedziane. Wszyscy mamy różne wspomnienia i wersje prawdy. To jest właśnie moja prawda.

Nie sądzę, by nękało mnie poczucie winy, że ocalałam, które stanowi jeden z elementów tego, co w psychiatrii nazywa się syndromem ocalałego. Osoby go doświadczające wymierzają sobie karę za to, że przeżyły, mimo iż są bez winy. Nie przypuszczam, by sześć milionów Żydów i Żydówek, którzy zginęli w Holokauście, chciało, żebym czuła się winna. Postanowiłam zatem posłużyć się nowym określeniem "rozwój ocalałego" i aktywnie wykorzystywać swoje doświadczenia, by budować wartościowe życie w hołdzie tym, którym nie dane było przetrwać Zagłady. Będę o nich pamiętała.

Przekierowałam traumę na to, co określam mianem "obalenie planu Hitlera", który chciał wykorzenić naszą wiarę, mordując nasze dzieci. Ja zaś przez większość dorosłego życia dbałam o to, by moja rodzina kultywowała naszą kulturę. Świadectwem tej ciągłości jest ośmioro moich wnucząt.

W swoich wspomnieniach nazywam to ludobójstwo Holokaustem, choć hebrajski termin oznaczający katastrofę – Szoa – trafniej oddaje tę jedyną w swoim rodzaju żydowską tragedię.

Obóz Auschwitz odcisnął piętno na moim DNA. Prawie wszystko, co robiłam w powojennym życiu, każda decyzja, którą podjęłam, ukształtowały moje doświadczenia z czasów Holokaustu.

Jestem jedną z ocalałych. Mam zatem obowiązek reprezentowania półtora miliona żydowskich dzieci zamordowanych przez nazistów. One nie mogą mówić, to ja muszę zabrać głos w ich imieniu.

Tova Friedman, Highland Park, New Jersey, kwiecień 2022

Zobacz wideo "Mistrz" - oficjalny zwiastun filmu o legendarnym pięściarzu z KL Auschwitz

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Uciekamy

Obóz zagłady Auschwitz-Birkenau, Polska pod okupacją niemiecką, 25 stycznia 1945 roku Wiek: sześć lat

Nie wiedziałam, co robić. Żadne z pozostałych dzieci w moim baraku tego nie wiedziało. Dobiegający z zewnątrz hałas budził grozę. Nigdy wcześniej nie słyszałam czegoś podobnego. Przeraźliwa strzelanina. Salwy i pojedyncze wystrzały. Pistolet i karabin wydawały różne dźwięki. Widziałam i słyszałam je w akcji z bliska. Z karabinów rozlegały się trzaski, a z pistoletów huki. Rezultat był taki sam. Ludzie padali i krwawili. Czasami krzyczeli. Czasami działo się to zbyt szybko, by zdołali wydobyć głos. Na przykład gdy dostali w tył głowy lub szyję. Inni wydawali z siebie charkot, szloch albo bulgotanie. To było najgorsze. Bulgotanie. Moje uszy nie mogły tego znieść. Chciałam, żeby to bulgotanie się skończyło. Dla nich i dla mnie.

(…)

Od urodzenia żyłam w świecie, w którym bycie Żydówką oznaczało wyrok śmierci. Prośba o śmierć wydawała mi się czymś zupełnie naturalnym. Wszystkie żydowskie dzieci umierały. A ja zawsze robiłam to, co mama kazała. Mama zawsze mówiła mi prawdę. Ufałam mamie. Nie ufałam nikomu poza nią. Mama mówiła mi prawdę, bo poznanie prawdy mogło uratować mi życie. Tak właśnie mówiła mama.

I powtarzała to. W getcie. W obozie pracy. W wagonie bydlęcym. I w obozie koncentracyjnym, zanim nas rozdzielono.

Chociaż mówiła o wspólnej śmierci, to i tak podniosła mnie na duchu, twierdząc, że mamy szansę na przeżycie, jeśli zastosuję się do jej zaleceń. Jak zawsze była prawdomówna. Inni rodzice pewnie ukrywaliby prawdę w takich okolicznościach. Ale nie moja mama. Ona wierzyła, że informacja to potęga i może uratować mi życie.

Przez wiele miesięcy byłam sama. Nie miałam nikogo, kto by mnie chronił. Zawsze myślałam, że umrę w samotności. Niezależnie od tego, czym była śmierć. Ale teraz ktoś wreszcie się o mnie troszczył. Zrobiłabym wszystko, o co prosiłaby mama. Ogarnęła mnie ogromna fala ulgi, gdy uświadomiłam sobie, że nie jestem już sama.

Mama nic nie powiedziała. Wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z bloku.

Otoczył nas smród spalenizny. Dźwięk trzaskającego drewna. Czy to było wielkie ognisko? Najbardziej na świecie zależało mi teraz na tym, żeby jakoś rozgrzać przemarznięte ciało. Ale wtedy mama ścisnęła moją rękę i zapomniałam o zimnie. Niebo spowijały kłęby dymu. Ogień płonął blisko. Był głośny, bardzo się denerwowałam. Dym drzewny mieszał się z innymi zapachami. Czegoś oleistego. Tego czarnego, czym pokrywa się drogi i dachy. Było też coś jeszcze. Zgniły swąd palonych śmieci. Wielu ton.

Mama obracała głowę to w lewo, to w prawo, wypatrując potencjalnych zagrożeń. Trzymałyśmy się za ręce i w milczeniu szłyśmy szybko przez śnieg. Wyglądało na to, że mama wie, dokąd zmierzamy. Wiedziałam, że muszę być tak cicho, jak to tylko możliwe. Przez hałas można było zginąć. Mama nie musiała nic mówić. Udzieliło mi się jej napięcie. Byłam podekscytowana. Ból zaciśniętego z głodu żołądka zniknął. Miłość mamy sprawiła, że poczułam się bezpiecznie i pewnie. Szmaty na jej stopach chrzęściły przy każdym kroku. Nie zauważyłam, że przez moje cienkie, białe sznurowane buty przesiąka śnieg i stopy robią się mokre. Czułam tylko ciepło dłoni mamy i jej miłość.

Nie mogłam uwierzyć w to, co widziały moje oczy. Po raz pierwszy, odkąd pamiętałam, żaden esesman ani jego niemiecki pachołek nie zagradzał nam drogi. Gdy mijałyśmy przerwy między budynkami, w oddali widziałam żołnierzy w płaszczach, którzy zbierali więźniów i przygotowywali się do marszu do Niemiec. Naziści klęli i wywrzaskiwali rozkazy.

Byłam prawie dokładnie o rok starsza od wojny.

Nigdy nie zaznałam wolności. Moje przetrwanie zależało od tego, czy potrafiłam ocenić nastrój swoich oprawców. Pomimo ich brutalności wiedziałam, że Niemcy są zazwyczaj przerażająco opanowani. Tego ranka wpadli w histerię i strzelali z bliska do nieszczęśników, którzy nie dość pospiesznie wykonywali ich polecenia. Ten widok nie robił na mnie większego wrażenia. Napatrzyłam się na brutalną śmierć, odkąd sięgałam pamięcią. Nauczyłam się tłumić emocje. Bałam się natomiast owczarków niemieckich i ich wściekłych, ociekających pianą pysków. Te straszne psy były większe ode mnie i szarpały się na smyczach swoich opiekunów. Kiedy latem przyjechałyśmy z mamą i wysiadłyśmy z wagonu bydlęcego na rampę, widziałam, jak psy goniły ludzi wzdłuż torów w stronę kominów i dymu. Nigdy nie patrzyłam w oczy esesmanom, członkom Schutzstaffel, hitlerowskiego elitarnego oddziału zbrojnego, który skupiał najbardziej fanatycznych wyznawców nazizmu w Trzeciej Rzeszy. Przez ponad pół roku udawało mi się unikać ich wściekłości. Nauki mamy pozostały w mojej głowie:

Gdy mijasz Niemca, zawsze patrz na ziemię albo odwracaj wzrok. Nie pozwól, żeby zauważył twoje spojrzenie. Nigdy nie patrz im w oczy. Oni tego nie znoszą. To ich rozzłości i rzucą się na ciebie. Mogą cię nawet zabić.

Widziałam ich czarne bryczesy i eleganckie, czarne, wypolerowane na błysk buty – te esesmańskie, sięgające kolan.

Widziałam wiszące im u pasa pałki i sztylety, symbole trupiej czaszki i palce na spustach broni. Nie patrzyłam powyżej poziomu ich ramion i pagonów. Czasami zdarzyło mi się zerknąć na Krzyż Żelazny na piersi albo na szyi. Myślałam, że taki mundur noszą wszyscy nie-Żydzi na całym świecie. Ale nigdy nie patrzyłam na ich twarze. Wpatrywałam się natomiast w oczy psów, a one odwzajemniały moje spojrzenie. Śliniły się i toczyły pianę, warczały i szczerzyły kły, prężąc szyje tak, że ścięgna napinały im się jak postronki. Rwały się, by zatopić zęby w moim ciele i rozszarpać mnie na kawałki.

Mama chwyciła mnie za rękę i pociągnęła jak najbliżej niskich drewnianych zabudowań. Znajdowałyśmy się po północno-zachodniej stronie obozu zagłady, znanego jako Birkenau, który formalnie stanowił część kompleksu Auschwitz. Od prawej osłaniały nas budynki, w których mieściło się męskie ambulatorium. Po naszej lewej stronie znajdowały się kolejne rzędy baraków oddzielające nas od wejścia do obozu – Bramy Śmierci – gdzie zbierali się na wymarsz więźniowie. Mama ukradkiem prowadziła mnie na południe. Kierowałyśmy się w stronę torów, którymi pół roku wcześniej pociąg przywiózł nas do Birkenau.

W oddali warkotały silniki ciężarówek, z których jedne wyruszały w drogę, inne stały na jałowym biegu. Co chwila rozbrzmiewały komendy wykrzykiwane przez megafony. Raz czy dwa mama przyciągnęła mnie pod ścianę budynku, gdzie kuliłyśmy się tak nisko, jak tylko się dało. Desperacko pragnęłyśmy być niewidzialne. Znajdowałyśmy się wprawdzie w pewnej odległości od rozmieszczonych wzdłuż ogrodzenia wież strażniczych, wiedziałam jednak, że jeśli wartownicy nas zauważą, otworzą ogień albo powiadomią żołnierzy na dole. A gdyby nas złapali, to wepchnęliby nas do szeregu otoczonego przez strażników z psami. Nie zdołałybyśmy uciec i uchronić się przed marszem, który miał zabić mamę.

Tam, gdzie to możliwe, chowałyśmy się w cieniu i liczyłyśmy na to, że dopisze nam szczęście. Zwarta zabudowa baraków zapewniała kolejne kryjówki. Najbardziej pomocna okazała się jednak panika Niemców. Nadciągali Rosjanie. Byli już niedaleko. Mściwi Rosjanie. Naziści tak się spieszyli, że nie zauważyli ucieczki więźniarek A-27791 i A-27633 – dziewczynki w białych sznurowanych butach.

Przypływ adrenaliny wyostrzył mi zmysły. Uszy i nos mówiły mi prawie tyle samo co oczy. Brakowało tylko smrodu, który unosił się nad obozem od momentu naszego przybycia. Mdłego, uporczywego odoru. Ostrego sztinkt zgniłych jajek – swądu palonych włosów i ciał, który wdzierał się w nozdrza, przywierał do zakończeń nerwowych i pamięci. Po raz pierwszy nie czułam tego okropnego, mdlącego posmaku w ustach.

Dzisiaj było o wiele głośniej niż wczoraj, kiedy na kilka minut znalazłam się sama na dworze. Zaintrygował mnie spokój panujący w innym baraku dziecięcym, dwa budynki dalej od naszego. Było tam przeraźliwie cicho, więc zajrzałam do środka, chociaż ryzykowałam, że rozdrażnię tamtejszą blokową. Ale nikt na mnie nie krzyknął. Wnętrze było puste. Dzieci po prostu zniknęły.

Uczepiona ręki mamy stwierdziłam, że nie mogę już dłużej ignorować mrozu. Żałowałam, że nie mam żadnych rękawic. W baraku obok widziałam parę rękawiczek na sznurku przymocowanych do dziewczęcego płaszcza. Palce mi zamarzały. Naprawdę potrzebowałam nieco ochrony od zimna. Szaber był na porządku dziennym. Stanowił niezbędny warunek przetrwania w tym miejscu. To nie było to samo co kradzież. Nie wzięłam jednak tych rękawiczek. Odkąd tylko potrafiłam mówić i rozumieć, uczono mnie, że mam być uczciwa i uprzejma. Dziewczynka, do której należały, mogła ich potrzebować po powrocie, choć w głębi serca wiedziałam, że ona już nie wróci. Nie chciałam jednak skorzystać na jej śmierci, dlatego zostawiłam rękawiczki tam, gdzie wisiały.

Po jakichś dziesięciu minutach dotarłyśmy do budynku, którego szukała mama. Wciągnęła mnie do środka. W bloku mieścił się szpital żeński, choć sprzętu medycznego raczej się tam nie uświadczyło. Stanowił przystanek między życiem a śmiercią. Na licznych łóżkach leżały umierające albo już martwe kobiety. Uciekający w popłochu Niemcy zostawili je tu na pastwę losu. W pomieszczeniu rozbrzmiewały jęki i szlochy.

Mama chodziła od łóżka do łóżka i potrząsała kocami. Niektóre kobiety się poruszały. Widząc oznaki życia, mama szła dalej. Nie mogłam zrozumieć, co robi, i byłam zbyt przerażona, żeby zapytać. Mama sprawdzała każde łóżko, przykładając grzbiet ręki do ciał.

– Ta jest zimna – stwierdziła, po czym na nowo podjęła poszukiwania.

W końcu dotarło do mnie, czego szuka. Sięgnęła pod koc i dotknęła kolejnego ciała. Nie ruszało się, ale było jeszcze ciepłe. Kobieta dopiero co zmarła.

– Tolu, posłuchaj mnie – powiedziała mama.

– Musisz zrobić dokładnie to, co ci powiem. Jeśli tego nie zrobisz, mogą cię zabić.

– Tak, mamo.

– Zdejmij buty i połóż się na łóżku.

Rozplątałam sznurówki najszybciej, jak umiałam. Łóżko było wyższe niż prycza, na której zwykle sypiałam, i potrzebowałam pomocy, żeby wdrapać się na ramę.

– Wejdź pod koc, przykryj się i połóż twarzą do podłogi. Ułożysz się obok tej kobiety, a ja przykryję cię tak, żeby nic nie było widać. Ani stóp, ani głowy. Musisz leżeć bardzo cicho. Nie odzywaj się ani słowem. Nieważne, co się stanie, nieważne, co usłyszysz. Rozumiesz mnie? Tylko ja cię potem odkryję, nikt inny. – Nachyliła się bliżej. – Musisz oddychać w stronę podłogi. Zostań i się nie ruszaj. Pod żadnym pozorem się nie ruszaj. Zostań tu, dopóki po ciebie nie przyjdę. Rozumiesz?

– Tak, mamo.

Słowa mamy stanowiły prawo. Zlekceważenie ich mogło się skończyć śmiercią.

Moja towarzyszka z łóżka miała pewnie około dwudziestu lat. Nie różniła się od setek trupów, które już widziałam. Ot, kolejny worek powykrzywianych, obciągniętych skórą kości. Jeszcze jedna czaszka z ustami rozwartymi w niemym krzyku. Martwa kobieta była ładna. I zdecydowanie młodsza od mamy.

– Obejmij ją rękami – poleciła mama.

Wcisnęła moją głowę pod pachę trupa i splotła nasze nogi. Następnie naciągnęła koc tak, że wystawała spod niego tylko głowa martwej kobiety.

– Teraz wyjdę, Tolu – powiedziała. – Ja też muszę się schować. Ale nie będę daleko. Wrócę po ciebie. Nieważne, co usłyszysz, nie ruszaj się, dopóki nie wrócę. Pod żadnym pozorem. Obiecujesz?

– Tak, mamo. Obiecuję. Zrobiłam dokładnie to, co poleciła mi mama. Prawie się nie ruszałam. Nie bałam się tego trupa. Czego niby miałabym się bać? Ta piękna kobieta nie żyła i nie mogła mnie skrzywdzić. Była przyjaciółką, która mogła uratować mi życie. Moją obrończynią.

Zrobiłam więc to, co kazała mi mama: przytuliłam się do zmarłej i czekałam.

Z początku zwłoki były ciepłe. Byłam za to wdzięczna. Czucie wróciło mi do stóp, przemarzniętych po brnięciu przez śnieg. Powoli jednak zwłoki stygły. Leżałam tam, nasłuchując, oddychałam płytko i czekałam. Zastanawiałam się, dlaczego ta piękna kobieta umarła. Przypuszczałam, że z głodu.

W ogóle się nie denerwowałam. Ogarnął mnie przedziwny spokój. Odprężyłam się i zaczęłam sobie wyobrażać lalkę z zieloną twarzą. Nie całą lalkę. Tylko głowę. Widziałam, jak wystaje z błota, gdy biegłam z mamą. Nie wiedziałam, czy była to sama głowa, czy też cała lalka, której korpus tkwił w błocie. Chciałam ją podnieść, ale nie miałyśmy czasu, żeby się zatrzymać.

Głowa miała przyjazne oczy i miłą buzię. Bardzo chciałam mieć tę główkę. W obozie nie miałam żadnych zabawek. Nie chciałam się bawić. Nie wiedziałam, co to zabawa. Życie sprowadzało się wyłącznie do przetrwania. Ale chciałam mieć główkę lalki, z którą mogłabym rozmawiać i która dotrzymywałaby mi towarzystwa. Jakie ona miała piękne oczy.

Powieki zaczynały mi ciążyć. Czułam się bezpiecznie. Mama była w pobliżu. Adrenalina po wydarzeniach na otwartej przestrzeni zdążyła już opaść.

Wtedy usłyszałam ciężkie kroki.

<Reklama> Ebook "Byłam dzieckiem z Auschwitz. Opowieść o ocaleniu" dostępny na Publio.pl >>

Tova Friedman 'Byłam dzieckiem z Auschwitz'Tova Friedman 'Byłam dzieckiem z Auschwitz' mat. prasowe

Książka Tovy Friedman "Byłam dzieckiem z Auschwitz" w przekładzie Kai Gucio ukazała się 25 stycznia.

Więcej o: