Rodzice myśleli, że pielęgniarka uratowała życie ich córeczki. Na następnej wizycie dziecko już nie żyło [FRAGMENT]

Publikujemy fragment książki Vincenta Di Maio i Rona Franscella "Sekcja zwłok. True crime - historie z prosektorium".

Wiele matek w Kerrville nie posiadało się z radości, kiedy przy Water Street, równoległej do Main Street i o krok od rzeki Guadalupe, otwarto nową przychodnię dla dzieci. Ich radość była tym większa, że praktykę prowadziła kobieta – doktor Kathy Holland. Jej asystentką była Genene Jones, pielęgniarka z doskonałymi referencjami, która pracowała wcześniej na pediatrycznym oddziale intensywnej terapii szpitala w San Antonio. Dotąd umówienie się na wizytę do jedynego pediatry w Kerrville graniczyło z cudem, a poważniejsze dolegliwości u dzieci wymagały godzinnej podróży do większego miasta.

Nowa przychodnia z pewnością była darem niebios dla Petti McClellan, która wraz z mężem i trojgiem dzieci mieszkała w domu mobilnym na zachodnich peryferiach miasta. Najmłodsze dziecko, czternastomiesięczna Chelsea, było wcześniakiem. Tuż po urodzeniu dziewczynka została przetransportowana samolotem ratunkowym z Kerrville do San Antonio, gdzie spędziła pierwsze trzy tygodnie życia na pediatrycznym oddziale intensywnej terapii z powodu nie w pełni rozwiniętych płuc. Gdy miała kilka miesięcy, przestała oddychać i posiniała na twarzy, więc znów przyjęto ją do tego samego szpitala. Po pięciu dniach badań nie stwierdzono jednak żadnych zaburzeń funkcjonowania układu oddechowego i  dziewczynkę wypisano do domu, gdzie później wystąpiło u niej kilka mniej poważnych epizodów bezdechu oraz kilka typowych dla dzieci w jej wieku przeziębień. Dolegliwości te nie wymagały hospitalizacji, ale po wcześniejszych przeżyciach każda czkawka i każdy nieregularny lub zbyt cichy oddech wzbudzały niepokój Petti.(…)

Autorka 'Byłam dzieckiem z Auschwitz' Jedna z najmłodszych osób, które przeżyły Auschwitz. "Zrobiłam to, co kazała mi mama"

Drugiego dnia po otwarciu przychodni wczesnym rankiem Petti McClellan umówiła się telefonicznie na wizytę z przeziębioną Chelsea. Gdy przybyły na miejsce około 13.00, doktor Holland zaprosiła je prosto do gabinetu, by zebrać potrzebne informacje na temat dziecka. Podczas rozmowy blondwłosa, niebieskooka Chelsea wierciła się na kolanach matki i co chwilę sięgała rączkami po różne rzeczy leżące na biurku pani doktor. Sympatyczna pielęgniarka zaproponowała więc, że zabierze dziewczynkę do pokoju zabiegowego, gdzie Chelsea będzie mogła pobawić się piłką. Wzięła ją na ręce i wyszła. Kilka minut później doktor Holland usłyszała dobiegające stamtąd wołanie pielęgniarki:

– Nie zasypiaj, kochana! Chelsea, obudź się!

Chwilę później w korytarzu rozległ się krzyk Genene:

– Pani doktor, proszę tu przyjść!

Wiotkie ciałko Chelsea leżało na stole do badań, a Genene wprawnie założyła maskę tlenową na jej buzię. Pielęgniarka wyjaśniła, że właśnie zaczęły się bawić, kiedy dziewczynka niespodziewanie przestała oddychać, zaczęła sinieć wokół ust, po czym straciła przytomność i osunęła się na podłogę. Gdy doktor Holland podała dziecku kroplówkę, drobnym ciałkiem nagle wstrząsnęły konwulsje. Lekarka zleciła podanie leku przeciwdrgawkowego, po czym pobiegła poprosić pracujących przy wykańczaniu budynku robotników, by wezwali ambulans. Po powrocie do gabinetu doktor Holland poinformowała Petti, że Chelsea miała napad drgawkowy. Matka wbiegła do gabinetu zabiegowego i zobaczyła swoje dziecko leżące na stole zupełnie nieruchomo. Przyjechała karetka i Genene pojechała z dziewczynką do oddalonej o dwie minuty drogi izby przyjęć szpitala w Kerrville. Zanim dotarli na miejsce, Chelsea znów zaczęła samodzielnie oddychać. Po dziesięciu dniach badań na oddziale intensywnej terapii lekarze nie znaleźli żadnej przyczyny bezdechu ani drgawek. W  szpitalu dziewczynka szybko odzyskała wigor. Wdzięczni McClellanowie uznali, że nowa lekarka wraz z pielęgniarką uratowały życie ich córeczki, i radzili wszystkim znajomym rodzicom, by zapisywali swoje dzieci do nowej przychodni.

Zobacz wideo Murray Bartlett zachwyca rolami w "The Last of Us", "Witamy w Chippendales" i "Białym Lotosie" [MUSIMY O TYM POGADAĆ]

Kiedy więc kilka tygodni później trzyletni brat Chelsea Cameron zachorował na grypę, matka zabrała go na wizytę do wspaniałej doktor Holland, która namówiła Petti, by ta na badanie kontrolne przyprowadziła również Chelsea. Co prawda od czasu niepokojącego epizodu sprzed mniej więcej miesiąca dziewczynce nic nie dolegało, ale Petti uznała, że nie zaszkodzi, by jej córkę obejrzała lekarka. Kobieta wraz z dwójką dzieci przybyła na pierwszą wizytę 17 września około 10.30. Chory Cameron siedział spokojnie, a żywa, roześmiana Chelsea biegała tam i z powrotem po korytarzu przychodni – radosna dziewczynka w barwnej bawełnianej sukience w kratkę, zdobionej koronkowymi wstawkami. Doktor Holland szybko zbadała ją w poczekalni, po czym zaproponowała dwa rutynowe szczepienia odpowiednie dla dzieci w tym wieku: jedno przeciwko odrze, śwince i różyczce, a  drugie przeciwko błonicy i tężcowi. Lekarka zasugerowała, by Petti nie oglądała stresującego dziecko zabiegu, lecz matka chciała przytulić Chelsea, żeby choć trochę złagodzić jej strach i ból. W pokoju zabiegowym uśmiechnięta pielęgniarka zdążyła już napełnić strzykawki. Petti trzymała Chelsea na kolanach, a Genene wbiła pierwszą igłę w pulchne lewe udo dziewczynki. Po kilku sekundach oddech dziecka stał się zauważalnie płytszy. Chelsea próbowała coś powiedzieć, ale słowa zamarły jej na ustach.

Jan i Maria Peszek podczas spektaklu w Teatrze im. Osterwy w Lublinie, 2002 rok Peszek: Kompletnie mnie nie uczą porażki, tylko ciągle mam głupią nadzieję

– Stop! – krzyknęła Petti. – Ratujcie ją! Znów ma atak!

Genene uspokoiła Petti, mówiąc, że Chelsea po prostu tak zareagowała na ukłucie igłą. Petti odetchnęła z ulgą, a Chelsea się odprężyła. Genene wbiła drugą igłę w prawe udo dziewczynki. Tym razem Chelsea zupełnie przestała oddychać, przez chwilę z  trudem próbowała złapać oddech, po czym opadła bezwładnie w ramiona matki. Epizod bezdechu znów się powtórzył. Ambulans przybył błyskawicznie. Genene wzięła dziecko na ręce, a nim dotarli do szpitala w Kerrville, wsunęła dziecku do gardła rurkę umożliwiającą oddychanie. Doktor Holland chciała jednak zabrać Chelsea do większego szpitala, gdzie lekarze mogliby przeprowadzić badania neurologiczne, więc Genene i Chelsea wsiadły z powrotem do karetki i pojechały w kierunku San Antonio. Doktor Holland i państwo McClellanowie udali się w ślad za nimi swoimi samochodami. 14 kilometrów za Kerrville ambulans zjechał na pobocze, gdyż serce Chelsea przestało bić. Genene podała dziewczynce jakieś leki w postaci zastrzyków, a doktor Holland wspięła się do środka i rozpoczęła resuscytację krążeniowo-oddechową, usilnie próbując przywrócić pracę dziecięcego serca. Jednak dziewczynka nie odzyskała przytomności. Kiedy kierowca karetki zajechał do małego ośrodka zdrowia w miasteczku Comfort, Chelsea McClellan już nie żyła. Genene owinęła ciałko dziecka kocykiem i podała je Petti, która nie dopuszczała do siebie myśli o śmierci córki.

– Ona tylko zasnęła – powtarzała – i zaraz się obudzi. Kiedyś już tak było.

Ale Chelsea się nie obudziła. Wszyscy wrócili do szpitala w Kerrville, gdzie Genene zabrała zwłoki dziecka do prosektorium znajdującego się w piwnicy budynku, a następnie wróciła do pracy, podczas gdy doktor Holland załatwiała sprawy związane z autopsją. Chelsea pochowano w  poniedziałek po południu, ubraną w różową sukienkę, z różową kokardą we włosach, z kocykiem, by było jej ciepło, i z jej ulubioną lalką dla towarzystwa.(…)

W pierwszym roku pracy na stanowisku głównego lekarza sądowego w San Antonio moją cierpliwość wystawiały na próbę placówki opieki zdrowotnej, które uparcie odmawiały zgłaszania podejrzanych zgonów. Wśród nich negatywnie wyróżniał się Bexar County Hospital, pełniący funkcję szpitala klinicznego wydziału medycyny Uniwersytetu Teksańskiego w San Antonio. Jesienią 1982 roku moja irytacja sięgnęła zenitu. Docierały do mnie nieoficjalne informacje o niewyjaśnionych przypadkach śmierci pacjentów, więc robiłem, co tylko mogłem, by zmusić lecznice do większej odpowiedzialności. W geście protestu zrezygnowałem nawet z pracy na wydziale medycyny wspomnianej uczelni, lecz nikogo to szczególnie nie obeszło. Zupełnie zraziłem do siebie władze Uniwersytetu Teksańskiego w San Antonio, które nawet nie kiwnęły palcem w tej sprawie. Uznałem więc za daremny trud wszelkie próby zmiany skostniałej kultury medycznej, która na dodatek okazała się arogancka, chciwa i nieprzejrzysta. Czy to zrządzeniem opatrzności, czy losu właśnie wtedy moje biuro otrzymało doniesienie o tragicznym przypadku małej Chelsea McClellan. W styczniu 1983 roku, po wygłoszeniu prezentacji dla patologów z San Antonio, moja asystentka Corrie May natknęła się na koleżankę ze studiów medycznych. Wywiązała się między nimi rozmowa. Specjalizująca się teraz w neuropatologii koleżanka wspomniała, że prokuratura w Kerrville prowadzi śledztwo w sprawie niewyjaśnionego zgonu małej dziewczynki, a grono podejrzanych zawężono do lekarki i pielęgniarki do niedawna zatrudnionych w Bexar County Hospital. Znajoma Corrie wyznała też, że w tym ośrodku już wcześniej dochodziło do podejrzanych zgonów niemowląt. Szpital od kilku lat potajemnie prowadził własne dochodzenie. Kiedy Corrie powiedziała mi o tym, byłem zszokowany i wściekły. Od wielu miesięcy podnosiłem larum w sprawie niezgłaszanych zgonów, a teraz potwierdzało się to, że moje podejrzenia były słuszne. Wówczas nie miałem jednak pojęcia, że rzeczywistość może być o wiele straszniejsza, niż to sobie wyobrażałem. Następnego dnia rano udałem się do prokuratury hrabstwa, by przekazać przerażającą pogłoskę: w miejscowym szpitalu ktoś najprawdopodobniej zabija dzieci. Dyrekcja Bexar County Hospital istotnie miała powody do niepokoju. Co najmniej jedna pielęgniarka zgłosiła już wcześniej podobne podejrzenia, a przynajmniej jeden lekarz złożył doniesienie o śmierci dziecka, której przyczyny nie potrafił ustalić. Wskaźnik zgonów na pediatrycznym oddziale intensywnej terapii był wyższy od przeciętnego. Niezależnie od tego, czy było to spowodowane odchyleniem statystycznym, czy celowym działaniem, gdyby wyszło na jaw, poważnie nadszarpnęłoby reputację całej placówki. Dwa dochodzenia wewnętrzne nie przyniosły jednoznacznych wniosków, lecz w obu pojawił się wspólny wątek: pielęgniarka Genene Jones (…)

W 1981 roku, tuż po Bożym Narodzeniu, na OIOM trafił czterotygodniowy Rolando Santos z zapaleniem płuc i został natychmiast podłączony do respiratora. Trzy dni później wystąpiły u niego niewyjaśnione napady drgawek. Po kolejnych dwóch dniach jego serce przestało bić, a na ciele pojawiły się ślady krwi – jak się później okazało, z licznych nakłuć. Kiedy kilka dni później krwawienie pojawiło się ponownie, badanie wykazało, że niemowlęciu wstrzyknięto heparynę, lek przeciwzakrzepowy stosowany między innymi u pacjentów z chorobami serca. Nawrót krwawienia zahamowano lekiem odwracającym działanie heparyny. Podejrzliwy lekarz prowadzący Rolanda natychmiast przeniósł go z OIOM-u na oddział ogólny, mimo że stan chłopca wciąż był poważny. Najwyraźniej oddział intensywnej opieki medycznej był zbyt niebezpieczny dla dziecka. Po czterech dniach stan Rolanda poprawił się na tyle, że wypisano go do domu. Uzbrojony w niezbite dowody na to, że ktoś podał zbyt wysoką dawkę heparyny dziecku, które wcale jej nie potrzebowało, pracownik administracyjny szpitala doniósł na piśmie dziekanowi wydziału medycyny o "celowym błędzie pielęgniarskim" i obiecał bacznie się przyglądać ponurej serii niewyjaśnionych zgonów i stanów zagrażających zgonem na OIOM-ie.

Zachowanie Genene Jones niepokoiło także innych pracowników oddziału intensywnej opieki, lecz nie od razu padły na nią podejrzenia w związku z nagłym pogorszeniem stanu Rolanda Santosa czy z innymi wątpliwymi przypadkami, których liczba stale rosła. W ciągu czterech lat pracy na oddziale Genene okazała się osobą konfliktową, lecz nie zwolniono jej, mimo że niektórzy spośród jej kolegów i koleżanek po fachu dostrzegali alarmujące sytuacje oraz oficjalnie zgłaszali dyrekcji szpitala przypadki niewyjaśnionych zgonów dzieci. A statystyki szpitalne nie wyglądały dobrze. W czasie pracy Jones na oddziale pediatrycznym zmarło 42 dzieci; 34 z nich – czyli czworo na pięcioro – zakończyło życie podczas jej dyżuru. Pielęgniarki zaczęły nazywać dyżury Genene w godzinach od 15.00 do 23.00 grobową zmianą, a ona sama głośno zamartwiała się, że zostanie uznana za anioła śmierci. W 1982 roku, jako że nie można było niczego nikomu udowodnić, a nie chciano wywoływać publicznego skandalu, szpital zdecydował się na iście błyskotliwy chwyt wizerunkowy. Ogłosił plan "podniesienia jakości opieki" na pediatrycznym oddziale intensywnej opieki, polegający na zatrudnieniu bardziej doświadczonych pracowników i potajemnym zwolnieniu licencjonowanej pielęgniarki podstawowej opieki zdrowotnej Genene Jones oraz pielęgniarza, który wyraził podejrzenia, że to właśnie ona zabija dzieci. Dzięki dobrym referencjom Genene została szybko przyjęta przez doktor Kathy Holland – która właśnie ukończyła rezydenturę w Bexar County Hospital – do pracy w nowej przychodni dla dzieci w Kerrville. (…)

Nawet po śmierci Chelsea McClellan u dzieci przyjmowanych w przychodni w Kerrville nadal występowały niewyjaśnione i przerażające napady drgawek, bezdechu i utraty przytomności. Co niewiarygodne, w dniu tragedii po południu u innego dziecka wystąpiło zatrzymanie oddechu po iniekcji wykonanej przez Jones, która samotnie dyżurowała w  lecznicy, podczas gdy doktor Holland była zajęta organizacją sekcji zwłok zmarłej dziewczynki. Kiedy nieprzytomne dziecko przewieziono do szpitala w Kerrville, dyżurny anestezjolog rozpoznał charakterystyczne objawy podania sukcynylocholiny. Zgłosił on swoje podejrzenia administratorowi małego szpitala, który w końcu podzielił się nimi z Ronem Suttonem, prokuratorem okręgowym w Kerrville. Wszystkie podejrzenia skupiły się wówczas na doktor Kathy Holland, jej pielęgniarce Genene Jones i leku o nazwie sukcynylocholina. (…)

W tym samym czasie Bexar County Hospital w San Antonio prowadził już trzecie dochodzenie w  sprawie niewytłumaczalnego wzrostu liczby zgonów na pediatrycznym OIOM-ie w czasie, gdy pracowała tam Jones. Wielka ława przysięgłych z San Antonio skrupulatnie analizowała dokumentację każdego z ponad 120 zgonów dzieci na OIOM-ie w latach 1978–1982. Ostatecznie przysięgli wybrali kilkanaście podejrzanych zgonów. Wszystkie dzieci przed śmiercią znajdowały się pod opieką Genene Jones, lecz tylko jeden przypadek zgłoszono do mojego biura. Pozostałe sekcje zwłok przeprowadzali studenci medycyny i wszystkie zgony uznali za spowodowane chorobami. Dość powiedzieć, że w żadnym przypadku nie znaleziono podejrzanych dowodów. (…)

19 stycznia 1984 roku, czyli prawie półtora roku po śmierci Chelsea, siedem kobiet i pięciu mężczyzn zasiadło w ławie przysięgłych w Georgetown w Teksasie. To oni mieli zadecydować, czy Genene Jones była bezlitosną morderczynią dzieci, czy też kozłem ofiarnym fałszywie oskarżonym za błędy popełnione przez nieudolnych lekarzy. Czy Chelsea McClellan została zamordowana, czy zmarła z przyczyn naturalnych? (…)

Ława przysięgłych potrzebowała niecałych trzech godzin, by wydać werdykt. Zdziwiłem się, gdy lokalna stacja telewizyjna rozpoczęła program informacyjny od ogłoszenia, że przysięgli uzgodnili decyzję.

Winna.

Wściekła Jones – dotychczas przekonana, że zostanie uniewinniona – zaczęła szlochać, gdy strażnicy prowadzili ją do policyjnego radiowozu, którym zawieziono ją do więzienia Kilka dni później usłyszała wyrok: dziewięćdziesiąt dziewięć lat pozbawienia wolności za wstrzyknięcie Chelsea McClellan środka, który spowodował jej śmierć.

Książka Vincenta Di Maio i Rona Franscella "Sekcja zwłok. True crime – historie z prosektorium" w przekładzie Rafała Śmietany została wydana przez Znak Koncept

<Reklama> Audiobook "Sekcja zwłok. True crime. Historie z prosektorium" jest na Publio.pl >>

Okładka książkiOkładka książki mat. prasowe

Więcej o: