W Rosji jest ścigany listem gończym. Przeczytaj fragment nowej książki autora "Metra 2033"

Gdyby Rosja była normalnym krajem, tę książkę można by umieścić na półce z fantastyką. Rzeczywistość wyprzedza jednak fikcję. A ponieważ trudno być prorokiem we własnym kraju, nic dziwnego, że w swojej ojczyźnie Dmitry Glukhovsky został uznany za "agenta obcego wpływu" i jest ścigany listem gończym.

"Opowieści o Ojczyźnie" to - jak pisze wydawca - zbiór zaskakujących i dających do myślenia opowiadań, które pozwalają zajrzeć do wnętrza rosyjskiej duszy. Glukhovsky zabiera nas w przedziwną podróż: trafiamy za kulisy rosyjskich wyborów, odkrywamy mechanizm wydawania drakońskich wyroków, podążamy absurdalnymi ścieżkami awansu partyjnych aparatczyków, lądujemy w samym środku etnicznego konfliktu w armii, który grozi anihilacją Kaukazu, przenosimy się do spowitego siarkową mgłą mrocznego Norylska, a później do nowobogackiej Rublowki, by poznać pewnego uroczego pluszowego misia… A wszystko to utrzymane w poetyce realizmu magicznego.

Winda

?–?Chciałem opłacić rachunek. Za gaz. Sto dziewięćdziesiąt rubli – uściślił Walerik, na wszelki wypadek zasłaniając usta dłonią, choć kasjerka siedziała za grubą szybą.

Trudno mu było utrzymać się na nogach. Strasznie chciało mu się pić.

Napoczęta butelka "dziewiątki" patrzyła na niego spod blatu, zachęcająco, marzycielsko, cała spocona. Walerik głaskał niewidoczne dla kasjerki piwo swoimi zgrubiałymi palcami i bezgłośnie prosił, żeby zaczekało. To jednak kasa oszczędnościowa. Urząd! Na tym świecie musi jeszcze być coś świętego.

?–?Dwieście?… Nie mam jak wydać. Pan weźmie los – powiedziała kasjerka, patrząc surowo na Walerika przez kuloodporną szybę.

W jej głosie nie było intonacji pytającej, ani też przepraszającej. Nie. Przeciwnie – kryła się w nim groźba: tylko nie próbuj podskakiwać, pijaczyno.

Nie miała racji. Walerik nie był alkoholikiem. Był samotnym mężczyzną, z niezależnych od niego przyczyn niespełnionym, pozbawionym kobiecej miłości i wszystkich innych namiętności oprócz futbolu, zaniedbanym i nieco smutnym. Spodnie miał wyprasowane w kant, ale umazane żółtkiem i olejem z sardynek, marynarkę – przeciwnie: pogniecioną, ale przecież ją miał, prawda? No miał! Walerik walczył jak mógł z okrutnym nurtem życia i używał wody kolońskiej, ale czasem nurt okazywał się silniejszy i zdarzało mu się stosować ją także wewnętrznie. Zważywszy na wszystko, nie można było nazwać Walerika upadłym, o nie! Co najwyżej podupadającym.

Oburzyć się. Walnąć pięścią w blat!

Człowieka pracy oszukują! Kupa drobniaków tam u niej leży, dopiero co wytrząsnęła je ze staruszki. Ona po prostu wypełnia plan: opchnąć ludności tysiąc losów na loterię dziennie. Zabrać ludziom jeszcze trochę pieniędzy i wcisnąć jeszcze trochę nadziei na cud, która rozwieje się natychmiast, jeszcze zanim odejdziesz od kasy: loteria zdrapka, potrzyj kartonik monetą i pogódź się wreszcie ze swoim beznadziejnym losem.

Długo jeszcze?!

?–?Poproszę – wymamrotał Walerik.

Kasjerka posłała mu zwycięski uśmieszek, jakby chciała powiedzieć: proszę, jaka z ciebie miernota, i razem z opłaconym rachunkiem wrzuciła mu w szczelinę pod szybą los z ponurą trójkolorową flagą. Pozbawiony perspektyw zupełnie jak młodość Walerika. Masz. Żryj.

Walerik wziął zdrapkę, poobracał ją w dłoniach, włożył rękę do dziurawej kieszeni i znalazł tam niezgubiony cudem klucz od mieszkania. Zdrapał nim kwadraciki…

?–?Pan tu chce zamieszkać? – spytała surowo kasjerka.

Stojąca za nim ciężarna madame popchnęła Walerika brzuchem w stronę wyjścia. Walerik westchnął ze smutkiem, nie dokończył zdrapywania, zabrał swoje prawowite piwo i powlókł się do domu.

Dopiero w kuchni położył los na ceracie w słoneczniki, wrócił do przedpokoju po klucze i wydrapał w końcu pozostałe pola.

Dwa samochodziki, jedno słoneczko, jakieś dwie karykaturalne gumowe baby, jedno, zdaje się, radio i trzy symboliczne pliki dolarów. Walerik odwrócił los na drugą stronę i przeczytał. Obrócił znowu i spojrzał na obrazki. Zaczął się pocić. Znów odwrócił na stronę z regulaminem. Odkręcił kran, z którego z rykiem poleciała rdzawa woda, napił się, zmoczył sobie kark i ponownie spojrzał na zdrapane pola.

Wszystko wskazywało na to, że wygrał milion rubli.

Walerik podszedł do okna, oderwał przyschniętą do szczelin piankę, otworzył jedno skrzydło i odetchnął zjełczałym nowokuźnieckim powietrzem. Zaczął liczyć. Wyszło, że starczy mu teraz pieniędzy na dziewięć lat życia – licząc po jego obecnej pensji.

Od takiego niezasłużonego szczęścia Walerika obleciał strach.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

* * *

Dziewięć lat? To śmieszne!

Razem z bogactwem na Walerika spadły pokusy, o których istnieniu nawet nie śmiał marzyć.

Samochód. Większe mieszkanie. Wycieczka. Restauracja. Prostytutki.

Nagle zaczęło mu się wydawać, że jego dobrobyt był zagrożony. Kryzys finansowy dopiero co odpuścił, ale Walerik, który momentalnie zainteresował się wiadomościami biznesowymi, spodziewał się nieuniknionej powtórki. Pieniądze trzeba było chronić. Trzeba było je schować.

I Walerik zaczął wyszukiwać w gazetach oferty timeshare’ów, piramid finansowych i funduszy inwestycyjnych. Perspektywy przyprawiały go o zawrót głowy, ale wciąż trochę się cykał. Nie będąc w stanie dokonać wyboru i nie ufając bankom, Walerik przez pół nocy przewracał się z boku na bok na plastikowej torbie z milionem rubli i nie mógł zasnąć. Marniał.

Rozstrzygnęło się to nieoczekiwanie, ale jednocześnie całkiem spodziewanie: Walerik i jego reklamówka trafili w ręce oszustów. Na smrodliwym targu owocowo-warzywnym rozpoznał go ze zdjęcia w gazecie osobnik ze smoliście czarnym wąsem i klepnął go po plecach.

?–?Słuchaj, brachu! Nie wydałeś jeszcze swojego melona, co?

Walerik czknął, wciągnął głowę do pancerza swojej zaskorupiałej marynarki i chciał już czmychnąć bokiem w prostopadłą uliczkę z czosnkiem niedźwiedzim i innym zielskiem, ale wąsacz uśmiechnął się z wdziękiem, który potrafią roztaczać tylko wąsaci faceci, i chwycił Walerika mocniej.

?–?Krótko mówiąc, jest akcja – mrugnął do Walerika konspiracyjnie. – W urzędzie miasta. Mogę cię tam wkręcić. Zwolniła się u nich ciepła posadka. W mieszkalnictwie i usługach komunalnych.

Walerik nic z tego nie zrozumiał, ale tamten najwidoczniej koniecznie chciał, żeby ktoś jak najszybciej zajął ten wakat, więc zaczął naciskać. Wyjaśnił, że jeśli Walerik zapłaci dziewięćset osiemdziesiąt tysięcy pewnym siłom, będzie mógł objąć posadę zastępcy dyrektora do spraw jednej z dzielnic Nowokuźniecka. Teraz, zaraz.

Walerik oczywiście nie uwierzył. Żeby sprzedawać stanowiska? Nie, świat nie może być taki prosty. Ale Walerik był już tak wyczerpany koniecznością decydowania o losie nieszczęsnego miliona, że się zgodził i jak przejrzałe jabłko wpadł we wprawne ręce wąsacza.

?–?Już, tylko pobiegnę do domu – westchnął cicho, myśląc mimowolnie, że z pozostałymi dwudziestoma tysiącami rubli poczuje się znacznie swobodniej i spokojniej.

?–?Nie! Co ty, brachu! To nie mnie trzeba to przynieść! – Wąsacz niby to się przestraszył. – Wiesz, gdzie jest urząd miasta? Tam zanieś. Wchodzisz czwartym wejściem, przez ochronę, tam będzie taka winda. Włóż pieniądze do środka i wciśnij pierwsze piętro. No i zostaw tam karteczkę: że chcesz takie i takie stanowisko.

?–?I tyle?

?–?I tyle! – uśmiechnął się do niego wąsacz, nadgryzł chrupkie jabłko złotymi zębami i zniknął.

Wciąż znajdując się pod urokiem, Walerik popędził do domu, wyciągnął torbę spod poplamionego materaca i skierował się do urzędu miasta. Właściwe wejście znalazło się szybko – tak rozpaczliwie ponure, że reformę Wydziału Mieszkalnictwa i Usług Komunalnych chciało się zacząć właśnie od niego. Ochroniarza na miejscu nie zastał, była za to winda. Zmurszała, z nadtopionymi, jakby płaczącymi przyciskami, no i oczywiście wypełniona niepodrabialnym smrodem.

Walerik odliczył sobie należne mu dwadzieścia tysięcy reszty, schował je do kieszeni na piersi, włożył karteczkę z prośbą, jakby wciskał modlitwę w Ścianę Płaczu, stosownie do okoliczności uczynił nad torbą znak krzyża i nacisnął guzik pierwszego piętra, w ostatniej chwili bojaźliwie wyskakując z kabiny. Winda kłapnęła szczęką, pożerając ofiarę, i ospale ruszyła w górę.

Tak Walerik pożegnał się z pieniędzmi.

* * *

Trzy dni po oddaniu torby wciąż nie było żadnych wieści i Walerik jakoś się już z tym pogodził: ostatecznie człowiek rosyjski spodziewa się od losu właśnie czegoś takiego, a kiedy nagle wbrew wszelkim prawidłom życie zaczyna mu się układać, zwykle ogarnia go niewytłumaczalny niepokój.

Na czwarty dzień do Walerika zadzwonili i poprosili, żeby przyjechał do urzędu. Walerik wziął spakowaną już na wszelki wypadek awaryjną walizeczkę z bielizną na zmianę, kostką szarego mydła, łyżką, kubkiem i torebką kaszy i wsiadł do autobusu.

W urzędzie zaprowadzono go do dyrektora wydziału, zabrano paszport, a potem poproszono, żeby wszedł. Przeklinając sam siebie za łatwowierność, Walerik w końcu zeskrobał zaschnięte żółtko z nogawki, powiedział sobie, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, i wszedł do gabinetu.

Szef wydziału był człowiekiem ciężkim i spracowanym – i nieustannie przenosił ciężar ciała z lewego pośladka na prawy i z powrotem, jakby nie siedział w skórzanym fotelu, ale na rozgrzanej patelni z tłuszczem i coraz bardziej go parzyło.

Spotkanie okazało się zaskakująco krótkie i formalne.

?–?Gratuluję panu, oczywiście – powiedział apatycznie dyrektor – ale przed nami dużo pracy. Ma pan miesiąc, żeby się rozejrzeć, a od następnego będzie pan wkładał do windy po połóweczce.

?–?Połóweczce czego? – spytał z głupia frant Walera.

?–?Miliona. Co miesiąc – wyjaśnił cierpliwie zmęczony prefekt.

?–?Ale skąd mam je brać? – zdumiał się Walera.

?–?Z pańszczyzny. A niby skąd? – zdziwił się z kolei dyrektor wydziału. – Zostaje panu powierzone gospodarstwo. No to niech pan z niego czerpie.

?–?Ja tak nie mogę… – Walera czknął, czując, jak gotuje mu się głowa i marzną ręce.

?–?Jeśli w bilansie drugiego miesiąca nie będzie połóweczki – westchnął prefekt z empatią Poncjusza Piłata – zrobimy ci procesik za przestępstwa finansowe. Kierownictwo domaga się czyszczenia szeregów. Nie czytałeś w kronice wypadków o swoim poprzedniku?

Walera pokręcił swoją ciężką głową.

?–?No, idź – powiedział ze smutkiem prefekt. – Ojczyzna na ciebie liczy.

* * * 

Przez pierwszy tydzień Walera przebywał w stuporze i zdołał się wyrwać z wódczanego wiru dopiero w połowie następnego, przypadkowo trafiwszy w starej gazecie na wspomnianą kronikę wypadków. Po tej lekturze poszedł do łaźni miejskiej, pozbierał w domu wszystkie płyny zawierające alkohol i wyniósł je do śmietnika; można powiedzieć, oddał na cel charytatywny.

Otrząsnął się.

I pojechał na oględziny obiektów komunalnych na Osiedlu Nowobajdajewskim, surowym blokowisku zamieszkanym przez potomków górników węgla.

W Nowobajdajewce wszystko było nie tak, a na kacu Walera widział to szczególnie wyraźnie. Brak ciepłej wody, na klatkach schodowych krew i mocz po kostki, a na podwórkach ośmiopiętrowych bloków na żółtych gazowych rurach podciągali się faceci z podgolonymi fryzurami.

(…)

Ciąg dalszy w książce Dmitrija Glukhovsky’ego "Opowieści o ojczyźnie", która ukaże się w przekładzie Pawła Podmiotko nakładem wydawnictwa Insignis 22 lutego 2023 roku

<Reklama> Ebook "Opowieści o ojczyźnie" Dmitrija Glukhovsky’ego na Publio.pl >>

Opowieści o ojczyźnieOpowieści o ojczyźnie mat. prasowe

Więcej o: