Enola powraca. Tym razem rozwikła prawę czarnego powozu [FRAGMENT]

Na podstawie książek Nancy Springer powstały już dwa filmy o Enoli Holmes, w których tytułową rolę zagrała Millie Bobby Brown. Tymczasem, w lutym ukazała się siódma odsłona przygód młodszej siostry Sharlocka Holmesa. Publikujemy fragment.

Sierpień 1889 roku spędziłam, pojednawszy się wreszcie z braćmi, w nader przyjemny sposób u boku owczarka Reginalda w Ferndell, wiejskiej posiadłości Holmesów, w której przebywałam jako dziecko. Po powrocie do Londynu i mojego bezpiecznego, acz nieco spartańsko urządzonego azylu w Klubie dla Pań sprawiłam sobie rozkoszną nową suknię z cienkiego morelowego jedwabiu z lekko bufiastymi rękawami i wąską spódnicą z klinów – pierwszy strój, który nie był przebraniem, lecz ubraniem szczupłej Enoli! Na szczęście w tym czasie obowiązująca przez długie lata figura klepsydry zaczęła wychodzić z mody, więc nie musiałam już stosować wypychaczy i poduszek z obawy, by nie rozpoznali mnie moi bracia. Z radością czekałam, aż ich znowu spotkam jako prawdziwa Enola Holmes.

Zobacz wideo Czy się różni granie Jedenastki od grania Enoli Holmes? Rozmowa z Millie Bobby Brown

Jednak minęło parę dni, potem tydzień, później pół miesiąca, sierpień ustąpił miejsca wrześniowi, a ja na próżno wypatrywałam jakichkolwiek wieści od braci. Moja radość przygasła. Znów dała mi się we znaki samotność, która jest mi zapewne sądzona. Imię Enola, czytane wspak, brzmi alone – sama. Chciałam dokupić pasujący do sukni kapelusz, lecz nawet wizja załatwiania tak przyjemnej sprawy nie zdołała mnie wyrwać z marazmu. Aż wreszcie pewnego słonecznego popołudnia, kiedy zamiast biegać po sklepach, siedziałam osowiała w saloniku klubu, służąca przyniosła mi liścik na mosiężnej tacce.

– Ten dżentelmen kazał powiedzieć, że czeka na pani odpowiedź.

Tu muszę poinformować łaskawego czytelnika, że regulamin Klubu dla Pań zabraniał mężczyznom wstępu do budynku. Do tej pory nie kontaktował się ze mną żaden dżentelmen, domyśliłam się zatem, że liścik przysłał któryś z moich braci, najpewniej Sherlock, jako że Mycroft bardzo rzadko zbaczał z orbity wytyczonej przez dom przy Pall Mall, urząd w Whitehall i Klub Diogenesa. Serce zatrzepotało mi w piersi, kiedy sięgnęłam po arkusik, by go rozłożyć i przeczytać. Najpierw zerknęłam na podpis. A niech to. Autorem jednak na listu był doktor Watson.

Droga Panno Enolu,
Pani brat Sherlock z pewnością ubolewałby nad tym, że zwracam się do Pani w ten sposób, jednakże zarówno przyjaźń, jak i obowiązek lekarski każą mi powiadomić Panią o zatrważającym stanie jego zdrowia. Być może nie jest Pani znany fakt, iż brat Pani jest podatny na melancholię. Niewątpliwie czeka mnie reprymenda za wtrącanie się w jego sprawy. Niemniej muszę prosić, by udała się Pani teraz ze mną do jego domu w nadziei, że Jej obecność wpłynie na poprawę ponurego nastroju mojego przyjaciela. Czekam na Pani odpowiedź.
Uniżony sługa
dr John Watson

Moje serce ponownie zaczęło wyczyniać jakieś dziwne akrobacje. Sherlock w zatrważającym stanie? Co też Watson miał na myśli? Muszę natychmiast z nim się spotkać.

Skoczywszy na równe nogi, poinstruowałam służącą: – Powiadom tego pana, że za chwilę do niego dołączę.

Pobiegłam do swojego pokoiku, żeby wzuć nowe botki (jedwabne pantofelki, które miałam na nogach, świetnie się sprawdzały we wnętrzach, ale na ulicy od razu podarłyby się na strzępy). Wyszukałam też dopasowane barwą i w miarę porządne rękawiczki, uładziłam swoje niesforne włosy, nasunęłam na nie kapelusz i chwyciłam parasolkę. Elegancka dama nie może się pokazać na ulicy, nie trzymając w dłoni jakiegoś ładnego przedmiotu: parasolki, wachlarza czy choćby chusteczki do nosa. Łaskawy czytelnik zauważył już zapewne, ostatnio bardzo przypadła mi do gustu rola modnie ubranej młodej damy z towarzystwa. Do tego stopnia, że kusiło mnie, by wskoczyć w swoją nową suknię, jednak uznałam, że lepiej dać sobie z tym spokój. Nie chcąc męczyć doktora Watsona nazbyt długim czekaniem na rozpalonym słońcem chodniku, wmówiłam sobie szybko, że sukienka z tafty i batystu z kropkowanym haftem jest jak najbardziej elegancka.

Kiedy wybiegłam przez główne drzwi Klubu dla Pań, ujrzałam, że poczciwy doktor czeka na mnie przy dorożce, do której pomógł mi wsiąść, wygłaszając kilka gładkich frazesów powitalnych, po czym usadowił się obok mnie i poprosił woźnicę o zawiezienie nas na Baker Street.

Oczywiście musiałam wygłosić obowiązkowe pytania o zdrowie doktora i jego żony. Bardzo polubiłam doktora Watsona i miałam nadzieję, że ciepły ton mojego głosu pozwoli mu odczuć tę sympatię. Gdybym nie darzyła go względami, darowałabym sobie zbędne ceregiele, ponieważ umierałam z ciekawości, by poznać szczegóły niedyspozycji mojego brata.

– A Sherlock? Czy coś wzbudziło pański niepokój, doktorze?

Poczciwy lekarz westchnął, a w jego szczerych piwnych oczach pojawiło zakłopotanie.

– Od dziesięciu dni niezwykły umysł Holmesa funkcjonował na najwyższych obrotach, zajęty rozwikłaniem sprawy tajnych dokumentów wykradzionych admiralicji, katastrofy statku "Princess Alice" i rzadkiego gatunku malajskiego pająka. Pracując przez okrągłą dobę, doprowadził swoją niezwykłą psychikę na skraj załamania nerwowego i teraz, rozwiązawszy zagadkę, popadł w depresję. I w chwili swojego triumfu, gdy przywódcy naszego państwa wychwalają go pod niebiosa, nie opuszcza mieszkania, nie przyjmuje pokarmu, a dziś rano jedynie moje usilne nalegania zdołały go nakłonić do podniesienia się z łóżka. – Doktor mówił te słowa z wzrokiem wbitym w podłogę, teraz jednak spojrzał mi prosto w oczy, nie próbując nawet ukryć zdenerwowania.

– Prosiłem go, by się ogolił i ubrał, co jest nieodzowne do wyzdrowienia, lecz na niewiele się to zdało. Zbył moje polecenia milczeniem. Odwrócił głowę i nie zwracał na mnie uwagi.

Dwukółka zatrzymała się przed frontem kamienicy przy Baker Street 221. Kiedy wysiedliśmy, pojazd się oddalił, turkocząc po bruku, jednak ja przystanęłam z wahaniem na chodniku i oznajmiłam Watsonowi: – Nie wejdę na górę, póki nie pojmę, czego pan ode mnie oczekuje.

– Czy nie jest pani znane pojęcie melancholii?

– Wręcz przeciwnie. – Próbowałam się uśmiechnąć, jednak skrzywiłam tylko usta w nieokreślonym grymasie.

– Ja też miewałam okresy mrocznych myśli. Sądzę, że to rodzinna predyspozycja. Moim zdaniem za nastrój odpowiada śledziona i nagły zryw temperamentu, jakiś oczyszczający gniew mógłby się okazać remedium. Czy zgadza się pan ze mną?

Watson wysłuchał moich przemyśleń z lekkim zakłopotaniem, jednak odparł stanowczo:

– Każda pobudzająca zmiana z pewnością przyniesie poprawę.

– A więc, mój drogi panie doktorze, sądzę, że powinien pan wrócić do swoich spraw. Jestem pewna, że lepiej mi pójdzie, jeśli sama zmierzę się z kłopotami Sherlocka.

Pani Hudson, urocza i wielkoduszna gospodyni Sherlocka, powitała mnie mrugnięciem oka i uśmiechem, przekręcając klucz w drzwiach do mieszkania mojego brata. Wszedłszy do środka, poczułam się, jakbym wkroczyła do krainy melancholii spowitej grobowym całunem mroku. Okna przysłonięte draperiami i pogaszone lampy zamieniły bawialnię Sherlocka w ponurą i żałobną Lete, w której cieniach z trudem wypatrzyłam leżącego na kanapie brata – a raczej dostrzegłam długi, pozbawiony rysów twarzy kształt zastygły w bezruchu.

– Ojej, ależ to kochamy zmierzch – zbeształam go, maszerując przez pokój, by odsłonić okno.

Kiedy pokój zalało światło dnia, odwróciłam się i ponownie spojrzałam na brata. Ubrany w szlafrok myszowatej barwy leżał ze skrzyżowanymi w kostkach nogami – jego obnażone kościste stopy wydały mi się dziwnie bezbronne, chociaż miał na nich bambosze. Obok niego piętrzyły się na podłodze gazety dostarczone mu, jak się domyślałam, dla rozrywki przez wiernego Watsona. Zauważyłam jednak, że wszystkie pozostały nietknięte.

Silla - ilustracja z książkiJedyną nadzieją na ocalenie świata Zorzy jest całkiem zwyczajny chłopiec. Przeczytaj fragment "Silli"

Sherlock oparł się plecami o tapicerowany podłokietnik kanapy, złożywszy smukłe dłonie na kolanach. Odwrócił się ku mnie, jednak sprawiał wrażenie, jakby mnie nie dostrzegał, patrząc przed siebie zamglonym wzrokiem. Serce ścisnęło mi się z żalu na wspomnienie jego przenikliwego zazwyczaj spojrzenia. Zauważyłam również chorobliwie bladą skórę oraz nieogolone i zapadnięte policzki.

– Mój kochany braciszku, co się z tobą dzieje, że tak siedzisz w ciemnicy? – spytałam rzeczowym tonem, który w zamyśle miał brzmieć irytująco. – Dopadła cię chandra i trzeba cię podleczyć, co? No to do roboty.

Odłożyłam rękawiczki i parasolkę, po czym bezceremonialnie zgarnęłam z jego biurka ołówek i bloczek papieru wyglądającego na dość kosztowny. Przyniosłam sobie krzesło od stołu, postawiłam je przed kanapą i usiadłam na wprost brata, wpatrując się w jego porośniętą krótką szczeciną twarz i poważnie kiwając głową.

– Gdybyś był w zakładzie dla obłąkanych, podaliby ci tam wodzian chloralu i ciemiernik biały, żeby wypędzić z ciebie splin – oświadczyłam – ale myślę, że my możemy zacząć od oczyszczania. – Zaczęłam pisać na trzymanym na kolanach bloczku, mrucząc pod nosem: – Laudanum, belladonna, antymon, wszystkie wysoce skuteczne, jeśli nie spowodują przedwczesnego zgonu… Jestem pewna, że doktor Watson mógłby coś polecić. Moglibyśmy też spróbować podać ci coś wywołującego siódme poty, żeby usunąć nadmiar czarnej żółci, Sherlocku!

Zerknęłam na niego może nie tyle, żeby sprawdzić jego reakcję, ale by ujrzał moje rozognione frenetycznie oczy, ponieważ poczułam przypływ aktorskiej weny, i jestem pewna, że wypadłam całkiem przekonująco w roli rozgorączkowanej niewiasty, która za wszelką cenę pragnie ulżyć cierpiącemu. Ponownie skupiłam uwagę na spisywanej przez siebie złowieszczej liście, dodając nowe elementy. Poty. Łaźnia turecka. Nie, zanurzenie w lodowatej wodzie! – Tonik, kąpiel w parze, lodowata woda – mamrotałam – albo… – Wyprostowałam się i zesztywniałam, jakby przeszyła mnie błyskawica geniuszu. – Albo któraś z tych nowomodnych wanien galwanicznych! Słyszałeś o nich, Sherlocku? Umieszcza się delikwenta w wodzie i puszcza prąd elektryczny… O radości! Przerwał mi!

Pedro PascalTa rola mogła być przełomem dla Pedro Pascala. Był jednak "za stary"

– Daj mi święty spokój albo osobiście cię zgalwanizuję.

Uśmiechnęłam się promiennie na widok jego świdrujących, gniewnych oczu.

– Pasy galwaniczne są obecnie w sklepach z nowinkami. Mogłabym ci taki sprawić, a ty byś go nosił, dopóki nie doszłoby do poprawy samopoczucia.

– Zabieraj się stąd i odczep się ode mnie, Enolu!

– Mam pozwolić, żebyś tu siedział jak kret w norze zżerający dżdżownice? O nie, mój drogi bracie. Moim powołaniem i obowiązkiem jest otoczyć cię opieką.

– Twoim powołaniem jest potępienie! – Usiadł prosto, chwytając za siedzisko kanapy i o cudzie, podniósł na mnie głos. – Wścibska babo! – wrzasnął. – Co mam zrobić, żebyś wreszcie…

– Otóż to! – zawołałam z uśmieszkiem. – Galwanizacja jest właśnie tym, czego ci potrzeba, byś mógł wrócić do zdrowia. A do pasa galwanicznego mogę ci dokupić parę plastrów musztardowych. Słyszałam, że u melancholików działają skutecznie na rozdrażnienie…

– Twoja obecność jest wystarczająco drażniąca! Mogłabyś łaskawie wyjść?

– Dopiero wtedy, kiedy się ubierzesz i coś zjesz, mój drogi bracie – trochę z tonu.

Odwrócił ode mnie twarz.

– Nie.

– Sherlocku…

– Nie. – Opadł ponownie na kanapę i ciągnął monotonnym tonem: – Nie. Idź i zanurz łeb w Tamizie, łącznie z kapeluszem i resztą ozdóbek. Tylko daj mi wreszcie spokój.

– Sherlocku – zaprotestowałam bardziej przymilnie niż gniewnie.

Nie odpowiedział. Pochyliłam się, żeby mu się przyjrzeć. Zamknął oczy, by jeszcze skuteczniej ignorować moją obecność. Wyprostowałam się na krześle z westchnieniem. Chociaż nie miałam zamiaru się poddać, nie wiedziałam, co dalej robić. Opróżniłam cały kołczan i nie została mi już ani jedna strzała z wyjątkiem mojej uporczywej obecności. Nie ruszyłam się więc z miejsca.

Czas mijał, a ja wsłuchiwałam się w ciszę, usiłując wykoncypować, co mogłabym jeszcze zrobić lub powiedzieć. Sherlock leżał wyciągnięty sztywno na kanapie i ani myślał zasnąć. Wydawało mi się jednak, że przestał oddychać. Stojący na kominku zegar robił więcej hałasu niż on, podobnie jak dobiegający zza okna hurkot kół toczących się po kocich łbach. Po pewnym czasie usłyszałam dzwonek u drzwi na parterze i dostojne kroki spieszącej je otworzyć pani Hudson, lecz nie zwróciłam na to uwagi aż do chwili, gdy na schodach zadudniły szybkie kroki. Pani Hudson biegła na górę! Zapukała do drzwi Sherlocka w charakterystyczny dla siebie, obcesowy sposób, weszła i zwracając się do znieruchomiałej na kanapie postaci, oświadczyła:

– Jakaś młoda dama chce się z panem widzieć, panie Holmes. Jest blada i rozdygotana. To oczywiste, że ma jakieś straszliwe kłopoty i nie chce słyszeć o odmowie. Wiem, co mi pan zapowiedział, ale… – Głos uwiązł jej w gardle, kiedy Sherlock nagle otworzył oczy i przeszył ją ostrym, wymowniejszym od słów spojrzeniem. – Ale przecież nie wygnam jej z powrotem na ulicę – zaoponowała gospodyni z przejęciem, które bez wątpienia było szczere.

Wstałam z krzesła i ruszyłam w jej stronę.

– Proszę nie zwracać na niego uwagi. – Zabrałam z tacki wizytówkę. – Niech pani przyśle tę młodą osóbkę na górę i powie jej, że pan Holmes oraz jego siostra i wspólniczka z radością udzielą jej porady.

<Reklama> Ebook "Enola Holmes. Tom 7. Sprawa czarnego powozu" Nancy Springer dostępny na Publio.pl >>

Enola Holmes i sprawa czarnego powozuEnola Holmes i sprawa czarnego powozu mat. prasowe

"Enola Holmes i Sprawa czarnego powozu" (przełożyła Elżbieta Gałązka-Salamon) ukazała się 22 lutego 2023 roku nakładem Poradni K.

Więcej o: