W procesie beatyfikacyjnym na przesłuchania wezwano ponad sto osób, między innymi generała Wojciecha Jaruzelskiego, Lecha Wałęsę i Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy opowiadali o walce papieża z komunizmem. Ale czy jego głównym duchowym osiągnięciem było zniszczenie komunizmu?
- Politycznym na pewno tak, ale nie duchowym. Dlaczego w procesie beatyfikacyjnym nie brali udziału jego przyjaciele – tak zwane Środowisko (grupa duszpasterska, która skupiała się wokół księdza Karola Wojtyły od końca lat czterdziestych), czy aktorzy Teatru Rapsodycznego, świeccy znajomi Lolka (jak wołano na Wojtyłę w młodości), pisarze, intelektualiści, robotnicy z Solvay, którzy znali papieża na kolejnych etapach jego życia, nawet sama Wanda Półtawska? – dziwi się Anna Karoń-Ostrowska, która chciała zgłosić się ze swoimi listami, kiedy pojawił się edykt zachęcający wiernych, aby dostarczali "wszelkie informacje, które mogą zawierać jakiekolwiek elementy przemawiające na korzyść bądź przeciwko opinii świętości wspomnianego sługi Bożego". Stary stół z ciemnego drewna w warszawskim mieszkaniu filozofki, wychowanki księdza profesora Józefa Tischnera, szczelnie pokrywają warstwy kopert, zapisanej papieską ręką papeterii, kart okolicznościowych. To grubo ponad sto listów. Karoń-Ostrowska traktowała Jana Pawła II jak przewodnika duchowego, ale nie tak jak miliony ludzi na całym świecie. Gdy studiowała w Rzymie, była stałym gościem papieskiego apartamentu i niejednokrotnie rozmawiała z papieżem na najbardziej osobiste tematy. Po jej powrocie do Polski więź nie osłabła. Papież towarzyszył jej w najważniejszych chwilach życia. Mimo odległości pozostały listy i częste wizyty, w których organizacji zawsze pośredniczył papieski sekretarz. Do niego zgłosiła się też po rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego.
Poszłam wtedy do kardynała Dziwisza z ponad stoma listami od Jana Pawła II, mówiąc, że jestem gotowa je przekazać, co on skwitował, że po co, że to była taka prywatna, intymna relacja, nie ma co tego ujawniać. Mówił, że później jeszcze będą mnie gdzieś ciągać, zadawać jakieś dziwne pytania. Że w tych listach nie ma niczego, co mogłoby wzbudzać jakiekolwiek wątpliwości moralne. Nie wiedziałam, o co chodzi, one po prostu, jak i cała bardzo bogata korespondencja papieża z różnymi ludźmi, pokazywały jego samego, jego głębokie, wielowymiarowe relacje. Wtedy jednak chciałam być lojalna wobec księdza kardynała i nie zrobiłam tego. Teraz myślę, że może popełniłam błąd
- zastanawia się Anna Karoń-Ostrowska. Mogłaby opowiedzieć o swoim "drugim ojcu", opiekunie, przyjacielu, przed którym założyli sobie z mężem obrączki i który, o czym jest przekonana, wymodlił narodziny ich syna. Mogłaby opowiedzieć o papieżu, który zawsze czekał na wieści od znajomych, który w prywatnych listach był przyjacielem, czytał o planach na wakacje, o sytuacji w Polsce, o Kościele i tym, co się w nim dzieje dobrego, a co trudnego i bolesnego. Choć mimo problemów papież nie dopytywał, nie roztrząsał, tylko polecał modlitwie. Odpisywał albo: "Dziękuję, że mi o tym napisałaś", albo: "Módlmy się, aby dobro zwyciężyło". Trudne sytuacje najchętniej przenosił w wymiar duchowy.
- To był inny jego świat – tłumaczy Karoń-Ostrowska. – Był inną postacią.
- Nie znaliśmy prawdziwego Jana Pawła II, władcy absolutnego?
- Myślę, że tak. Coraz bardziej mam takie wrażenie, że my, świeccy, nie znaliśmy Jana Pawła II jako "szefa" instytucji, jaką jest Kościół, jako władcy, który niósł na sobie dziedzictwo wieków kształtowania się systemu hierarchicznego, korporacyjnego, z zamkniętym światem wspólnych interesów, gdzie obowiązywały odwieczne niepisane zasady, przemilczanie i pod osłoną świętości tolerowanie błędów, win, korupcji, po prostu dulszczyzny, tego, że brudy pierzemy we własnym gronie.
Wiele wskazuje na to, że w tym właśnie gronie i według podobnych schematów decydowano o wyniesieniu polskiego papieża na ołtarze.
- Myślę, że pomysł na tę beatyfikację i później kanonizację był taki, że robimy wszystko jak najszybciej, wielu rzeczy nie ujawniamy, w tym dokumentów, świadectw, a potem już tylko będzie gloria chwały. Niestety, obróciło się to wszystko przeciwko dobrej pamięci o papieżu i otaczającym go świecie – mówi Karoń-Ostrowska, nie kryjąc rozczarowania.
Wanda Półtawska w 2017 roku w Zakopanem Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl
Zamieszanie wprowadziła krakowska przyjaciółka Karola Wojtyły Wanda Półtawska, która w czasie procesu beatyfikacyjnego opublikowała Beskidzkie rekolekcje. Dzieje przyjaźni księdza Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich. Wspomina w nich wspólne chwile z Wojtyłą oraz cytuje jego prywatne listy, które nie trafiły w ręce Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych. Watykanista Giacomo Galeazzi w związku z tym przewidywał "spowolnienie machiny biurokratycznej beatyfikacji zgodnie z watykańską praktyką gromadzenia wszystkich materiałów dokumentalnych przed ogłoszeniem przez Kościół nowego wzoru świętości". Wanda Półtawska miała ponoć sporo do opowiedzenia o kandydacie na ołtarze. Pod łóżkiem trzymała listy z kilkudziesięciu lat, stanowiące ogromny materiał pokazujący nie tylko jej rozwój duchowy, ale też samego papieża. Dlaczego "kochana Dusia" nie znalazła się pierwotnie na liście osób, które zeznawały w procesie beatyfikacyjnym? Odpowiedzi na to pytanie udzielił kardynał Stanisław Dziwisz w wywiadzie dla "La Stampy":
Pani Półtawska oczekuje wyjątkowości relacji i szczególnej więzi, która w rzeczywistości nie istnieje. Karol Wojtyła, jako ksiądz, jako biskup i jako papież, zawsze pielęgnował kontakty z mnóstwem ludzi, których poznał jako młody człowiek w Polsce, ale inni zachowywali dla siebie sprawy osobiste, prywatne wiadomości czy otrzymane znaki uwagi.
Eminencjo, co było szczególnego w pięćdziesięciopięcioletniej przyjaźni Karola Wojtyły i Wandy Półtawskiej?
Nic nadzwyczajnego ani szczególnego dla niego, bo traktował wszystkich ludzi jednakowo, ale każdy z nich myślał, że radość z tej wyjątkowej więzi ma tylko dla siebie. To był jego sekret: sprawić, by wszyscy, którzy się do niego zbliżyli, poczuli się jak posiadacze szczególnej relacji z nim. Wiedział, jak być postrzeganym jako papież wszystkich. Jest to powszechne uczucie wśród tych, którzy go odwiedzali. Różnica polega na tym, że pani Półtawska przesadza w tej postawie, a jej wypowiedzi i postępowanie są niestosowne, nie na miejscu, przesadne. Jak decyzja o publikacji części prywatnej korespondencji w Polsce.
IX pielgrzymka Jana Pawła II do Polski, za nim abp. Stanisław Dziwisz Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Wyborcza.pl
Na listę świadków nie trafiła też Anna Karoń-Ostrowska, która nie ukrywa, że nasilające się wątpliwości wokół Jana Pawła II sprawiają, że przechodzi przez jeden z najtrudniejszych okresów w życiu. Jednocześnie jest przekonana, że musi uczciwie zmierzyć się z pytaniami, rozważyć różne możliwości, konteksty, motywy, które mogły kierować Wojtyłą. Jak ten, że bronił duchownych przed fałszywymi zarzutami, do których przywykł w komunistycznym kraju.
- Miał poczucie, że musi to swoje stadko, ten swój dom chronić, i myślę, że poszedł w tej ochronie za daleko. Nie mógł albo raczej nie chciał zobaczyć tego wszystkiego. Bardzo różnił się od kardynała Wyszyńskiego, który w tym samym komunizmie trzymał księży bardzo krótko i dbał o ich morale, wiedząc doskonale, że Służba Bezpieczeństwa wnikliwie śledziła wszelkie potknięcia polskiego kleru i potem poprzez szantaż wciągała księży do współpracy. A papież był takim dobrym tatą, który chciał chronić i bronić, uważając, jak się okazało niesłusznie, że tylko wrogowie Kościoła atakują duchownych. Z takich tłumaczeń korzystało, jak myślę, wielu złoczyńców w sutannach. Karol Tarnowski, bliski przyjaciel papieża, powiedział mi kiedyś, że Jan Paweł II nie widział w ludziach zła. Może nie chciał zobaczyć, jakimi ludźmi się otacza, byli wygodni, jako podwładni, cenił księży zaradnych, umiejących zdobywać pieniądze, ale i manifestujących swoje uduchowienie. Podobnie było w czasach krakowskich. Może nie potrzebował partnerów do dyskusji nad wspólnymi wizjami Kościoła, tylko wykonawców? – Moja rozmówczyni się zamyśla.
W każdym z tych światów miał być nieco inną postacią, jakby zmieniał maski. Był poetą i aktorem, co stanowiło ważną cechą jego osobowości, ponieważ kreował zarówno siebie, jak i swoje relacje w tych różnych wymiarach. Z wystąpień publicznych pamiętamy jego serdeczną, kordialną twarz. W rozmowach służbowych pozostawał bardziej stonowany.
- Ksiądz Tischner powiedział mi kiedyś, że był "jakby za szybą", której nie dało się przeniknąć – dodaje Anna Karoń-Ostrowska. – Oddzielał relacje z księżmi od prywatnych bliskich kontaktów ze świeckimi przyjaciółmi.
- Ale to oznaczałoby, że w żadnym z nich być może nie był prawdziwy? – pytam.
- Może był prawdziwy tylko przed Bogiem – odpowiada.
O wielu twarzach papieża wspomina również Robert Mickens, który przez lata przyglądał się jemu i jego otoczeniu z bliska. Poza murami Watykanu, w czasie pielgrzymek papież wydawał się zupełnie inną osobą, stawał się profetyczny na swój sposób, wolny.
– Wielokrotnie zastanawiałem się, czy to ten sam papież, który napisał tak wiele konserwatywnych pism, a teraz jest jak prawdziwy Mensch. Kiedy odwiedzał inne kraje, wyglądał, jakby odgrywał pewną rolę, ale nie w jakiś fałszywy sposób. Myślę, że wierzył w to, że tę rolę mu przypisano przez wybór na papieża, że od teraz musi być rodzajem ikony dla całego Kościoła katolickiego. Że musi być silny, przekonujący, pełen wiary. Ludzie mówili, że papież był bardzo silny. Ja myślę, że próbował grać silnego. Myślę, że wierzył w to, że uosabia te wszystkie cechy. Traktował Kościół jako swoją instytucję w bardzo specyficzny sposób. Jakby cały Kościół miał się rozchorować, gdyby jego dopadła choroba. Był profesjonalnym aktorem, a to była jego rola życia.
Swoją osobistą opowieść o Janie Pawle II ma też profesor Karol Tarnowski – ich przyjaźń zaczęła się od spowiedzi u księdza Karola Wojtyły. - Byłem uderzony uwagą, z jaką słuchał i wchodził w samo sedno rzeczy naszych dyskusji filozoficznych, moralnych, światopoglądowych, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że pod konfesjonałem rośnie kolejka – wspomina krakowski filozof.
- Jan Paweł II był szalenie lojalny wobec instytucji Kościoła. Był niewątpliwie człowiekiem Kościoła w każdym wymiarze, bo rozumiał istotę Kościoła jako Ludu Bożego, ale dla niego ten Lud Boży wcielił się w przedstawicieli tej instytucji, którzy zostali namaszczeni, przez co stawali się niemal nietykalni – wyjaśnia zapytany o różne światy papieża. – Miał ogromne zaufanie do ludzi Kościoła z racji święceń i pełnienia różnych funkcji. Nie pozwalał mówić o nich źle, bo sam widział ich dobre strony. Miał też poczucie lojalności wobec duchowieństwa. Pamiętam sytuację, gdy w czasie jednego z pobytów w Watykanie wspomniałem o problemach z arcybiskupem Paetzem i od razu włączył się kardynał Dziwisz, który myślę, że był w ogromnej mierze odpowiedzialny za krycie niektórych negatywnych faktów. Próbował to bagatelizować, natomiast Jan Paweł II w ogóle nie podjął tego tematu. To nie znaczy, że nic nie zrobił, bo powołał komisję, ale nie chciał tego nagłaśniać.
- Skoro nie chciał o tym rozmawiać, to może było tak, że rozumiał tę grę w instytucji kościelnej, która nie zawsze jest czysta, i ze względu na lojalność wobec tej instytucji nie chciał się dzielić prawdą o niej?
- Tak, myślę, że tak też mogło być. To mogło być działanie w ramach tej polityki zamiatania pod dywan.
- No właśnie, polityki. A gdzie ofiary? Gdzie jego personalizm, jego programowa encyklika "Redemptor hominis", w której pisał: "Ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa"?
- On wiedział, że to są złe czyny, tylko nie miał odwagi wyjść poza pewną rutynę kościelną, która polegała na tym, że tych rzeczy się nie ujawnia. Był częścią instytucji, która wtedy tak postępowała, która miała wdrożone pewne mechanizmy psychologiczne.
- Ale był na szczycie hierarchii tej instytucji, był jej władcą absolutnym.
- Tak, ale był członkiem pewnej tradycji, co do której wiadomo było, że jest większa niż jej poszczególni przedstawiciele. On szanował tradycję szalenie. Pomimo tego wszystkiego, czego dokonał na soborze, na pewno nie czuł się władcą absolutnym, czuł się elementem pewnej struktury, która jest sakralna z definicji. Myślę, że nie miał tych zapędów rewolucjonisty jak papież Franciszek. Jan Paweł II chciał popychać pewne sprawy do przodu, ale nie burzyć konsensusu postępowania w tej instytucji.
- Używa pan profesor takich słów jak konsensus, mechanizm, instytucja, a człowiek, a dobro, a zło, a istota tego wszystkiego, czego nauczał Jan Paweł II? Gdzieś się zagubiła?
- Na pewno wszędzie tam, gdzie mógł dotykać konkretów, to ich dotykał, zwłaszcza tam, gdzie chodziło o obronę jakichś indywidualnych przypadków. Kiedyś omawialiśmy z żoną prywatnie sprawę antykoncepcji. I on powiedział: "No, słuchaj, ja całe życie nad tym pracowałem. Nie mogę tego zmienić, ale zmień spowiednika". Ale co to znaczy: "zmień spowiednika", kiedy spowiednik się czuje związany zasadą – ideą grzechu ciężkiego w stosunku do antykoncepcji? On był wrażliwy na indywidualność, na jednostkowość przypadków, ale jednocześnie nie chciał naruszać jakiejś całości. Całości doktryny Kościoła.
- Nawet gdyby te zachowania były złe, haniebne? Potrafił być surowy dla południowoamerykańskich teologów wyzwolenia, a miał tak dużo wyrozumiałości wobec tych obok siebie, którym tak bardzo ufał? Potrafił być tak bardzo srogi, być może czasem niesprawiedliwie, a dla swojego otoczenia aż nadto wyrozumiały?
- Tak, to prawda, tak właśnie było. Miał szalone zaufanie do ludzi, którymi się otaczał. Do episkopatu, który z całą pewnością był pod wpływem arcybiskupa Kowalczyka i kardynała Dziwisza. Papież ufał im i nie był skłonny do krytykowania. Raczej był skłonny do krytyki w stosunku do pewnego prądu obyczajowości, który się pojawił razem z wejściem do Unii Europejskiej i całą tą zmianą, jaka nastąpiła po 1989 roku. Bardzo obawiał się tego, żeby demoralizacja Zachodu na nas nie wpływała, oczywiście w sferze seksualnej przede wszystkim. Tutaj był szalenie surowy, miał surowe kazanie na jednej z pielgrzymek, grzmiał bardzo.
- On tę poprzeczkę stawiał nad wyraz wysoko…
- Tak, bardzo wysoko, szalenie wysoko!
- A jednocześnie w tej samej dziedzinie w swoim otoczeniu miał, najdelikatniej mówiąc, bałagan.
- Mnie się wydaje, że jemu zabrakło wyobraźni. On nie zdawał sobie sprawy, że można tak postępować, jak postępują różni księża i biskupi.
- Ale o niektórych musiał wiedzieć!
- No właśnie! To jest wielkie pytanie, wielkie pytanie – powtarza profesor Tarnowski. – Czy jeżeli wiedział, to jak reagował. A jeżeli reagował zbyt łagodnie, to dlaczego. Nie wiem, ale mnie się wydaje, że on był naprawdę człowiekiem osobiście świętym i nie wyobrażał sobie, że można do tego stopnia świnić, do tego stopnia przekraczać bardzo elementarne obowiązki wobec bliźnich, zwłaszcza wobec dzieci. Przecież był szalenie wrażliwy na dzieci, więc albo tego w ogóle nie wiedział, albo, jak sądzę, nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że można coś takiego robić. Był przekonany o ich dobrej woli i ich namaszczeniu przez święcenia. Był człowiekiem zaufania i w tym sensie był naiwny. Pod tym względem nie kontrolował ludzi, którymi się otaczał. Nie miał skłonności do pilnowania. Ufał. I trzeba otwarcie powiedzieć, że Jan Paweł II był kompletnie pozbawiony talentu, jeśli chodzi o dobieranie sobie ludzi. Miał tutaj jakiś rodzaj braku słuchu. Był niemuzykalny na jakość ludzi, którzy mieli odgrywać ważne role w Kościele. Niestety.
Karol Tarnowski, rok 2022. Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl
* * *
- Jestem przekonana, że chciałby te wszystkie trudne sytuacje, niekiedy zakłamane, bulwersujące dla opinii publicznej i dla wspólnoty Kościoła, wyjaśnić i wyczyścić – zapewnia Anna Karoń-Ostrowska. – To milczenie najbliższych współpracowników jest czymś właściwie najgorszym, co można zrobić papieżowi, co uderza w jego postać, w jego świętość, jakby potwierdza stawiane zarzuty. Trzeba odpowiedzieć na te wszystkie trudne, tak bolesne pytania, wyjaśnić, udowodnić na podstawie dokumentów, jaka była prawda. Niestety, są one wciąż w rękach bezpośrednio zamieszanych w różne afery hierarchów Kościoła, którzy nawet nie próbują tego wyjaśniać. Mijają lata, a zmowa milczenia wciąż trwa.
- Dlaczego milczą?
- Wydaje mi się, że to jest forma obrony.
- Obrony papieża?
- Nie sądzę. Wydaje mi się, że to, co robi kardynał Dziwisz i jego otoczenie, jest jedynie dramatyczną obroną siebie, chowaniem się za postać Jana Pawła II.
Szukać odpowiedzi na trudne pytania chce też Monika Białkowska, teolożka, dziennikarka "Przewodnika Katolickiego", póki żyje pokolenie świadków, którzy pamiętają Karola Wojtyłę.
- My możemy te rzeczy naprawdę wyjaśnić, możemy dotrzeć do prawdy. Jeżeli dziś nie odpowiemy na te pytania, to one będą wracały. Za jakiś czas ludzie nie będą znali kontekstu tych wydarzeń, nie będą rozumieli, w jakich okolicznościach funkcjonowaliśmy, jak myśleliśmy, i wtedy zadawanie tych pytań może zszargać dobre imię Jana Pawła II. My jeszcze pamiętamy, jaki był, łatwiej będzie nam zrozumieć, z czego wynikały pewne decyzje, jakiekolwiek one były. Jeszcze mamy tę możliwość dotarcia do prawdy, a nie tylko budowania jakiejś historii – ostrzega Białkowska.
- Dobrze, ale są osoby, które twierdzą, że dotarcie do prawdy może być bardzo nieprzyjemne i być może dlatego lepiej jest dalej budować historię.
- W Kościele nie chodzi o to, żeby nam było przyjemnie. Prawda jest prawdą i trzeba do niej docierać zawsze.
- Ale jest jeszcze tożsamość narodowa, mit, takie dobre samopoczucie całej zbiorowości dumnej z autorytetu, który posiada.
- Na szczęście Kościół nie powstał po to, żeby służyć patriotyzmowi, mitom narodowym ani czyjemukolwiek dobremu samopoczuciu. To może być bolesne, może zrujnować nasze dobre samopoczucie budowane na fałszu. Proszę zwrócić uwagę, co jest charakterystycznego w głosach kolejnych wystąpień w obronie Jana Pawła II. Jest mowa o polskiej tożsamości, o dobrym imieniu narodowym, o patriotycznym obowiązku. Nie ma mowy o Kościele, jest mowa o nas. Czy my nie chcemy za bardzo budować siebie na Janie Pawle II? Był wielką postacią, zrobił wielkie rzeczy dla historii Kościoła i świata. I wydawało nam się, że skoro on jest wielki, to my przez to też jesteśmy wielcy. Czuliśmy się więksi, ważniejsi. I to jest chyba ważne, żebyśmy skupili się na tym, by z powrotem w Janie Pawle II zobaczyć Piotra, papieża, a nie kogoś, kto zbudował nam wielki narodowy mit, bez którego wydaje nam się, że przestaniemy cokolwiek znaczyć, że stracimy swój sztandar doskonałości – mówi Monika Białkowska, ale wyklucza proces dekanonizacji, który byłby ogromnym przewrotem w Kościele. – Akt kanonizacji jest nieodwracalny, uznawany za akt nieomylnego nauczania Kościoła. Jako teolog nie wiem nawet, jak miałoby to wyglądać – przyznaje. – Może postawiłaby nas przed takim pytaniem dopiero świadomość, że Jan Paweł II wiedział o przypadkach pedofilii, że bezpośrednio otrzymywał komunikaty: "Ten ksiądz gwałci dzieci", a on powiedział: "No trudno, są ważniejsze sprawy". Na razie nawet raport na temat Theodore’a McCarricka nie jest jednoznaczny. Jedni po jego przeczytaniu twierdzą, że to oczywiste, że papież wiedział, a drudzy, że oczywiste, że nie wiedział. Czytając ten sam raport, można dojść do różnych wniosków, bo nie mamy pewności co do tego, jak ostatecznie działały te struktury. Co który człowiek komu powiedział. Nie jesteśmy w stanie sprawdzić tego do końca, a ja bym bardzo chciała, żeby to się dało wyjaśnić. Pokazanie tego, kto ile wiedział, czy była to naiwność, zła wola, czy może ktoś coś przed kimś ukrywał, czy może papież był już tak chory, że to się odbywało poza jego wiedzą. To nam tak naprawdę obroni pamięć o Janie Pawle II. Znam przypadki, kiedy o pewnych sprawach nie mówiło się na przykład arcybiskupowi, tylko załatwiało je po cichu, żeby się nie zdenerwował. Spotkałam się z tym na poziomie diecezjalnym i być może też tak to działa na poziomie watykańskim. Oczywiście, że jest winą przełożonego, że podwładni nie mają odwagi zgłaszać mu trudnych spraw, ale to jest inna wina niż powiedzenie, że ktoś jest bezpośrednio odpowiedzialny za to, co się stało. Czym innym jest zgodzić się na coś, a czymś innym zaniedbać. Myślę, że Bóg będzie miał niezłą zagwozdkę, by powiedzieć komuś: "Chłopie, nie wiem, czy wiesz, ale przez to, że nie dopilnowałeś czegoś, co tobie wydawało się drobiazgiem, komuś stała się wielka krzywda".
- Dlaczego więc ludzie Kościoła nie obronią pamięci i dobrego imienia Jana Pawła II, opowiadając, jak było?
- Bo są przekonani, że ocalą go milczeniem. Tak funkcjonuje Kościół od środka. Załatwimy to sami, niczego nie wywlekajmy. Ta budowla jest już na tyle nadwyrężona, że jak zaczniemy mówić, to jeszcze się posypie. Ja jestem przekonana, że prawdziwy, żywy Kościół jest tam w środku, pod tą misternie zbudowaną konstrukcją, i jeśli odpadnie trochę tego instytucjonalnego gruzu, to niczemu nie zaszkodzi. Ludzie wciąż będą wierzyć w zmartwychwstanie Jezusa.
- A czy to sedno dostrzegają też ci, którzy bronią tych zewnętrznych murów?
- Wydaje mi się, że przez to, że próbują bronić instytucji, zapędzają się czasem w kłamstwa. Jak słucham niektórych biskupów, to zastanawiam się, czy oni pamiętają, że mają służyć Ewangelii, a nie budować system, reformować państwo, umacniać struktury i bronić swojej oblężonej twierdzy.
- Z kolei Zbigniew Nosowski zauważa, że ostateczne rozwikłanie zagadek dotyczących postawy Jana Pawła II jest być może niemożliwe.
- Nie ma źródeł wiedzy. Po pierwsze, nie ma dostępu do archiwów watykańskich, a po drugie, nawet gdybyśmy go mieli, to pewnie nie znaleźlibyśmy tam informacji o tym, co rzeczywiście docierało do Jana Pawła II. Podejrzewam, że to się dokonywało przez jakieś struktury nieformalne i ślady na piśmie mogły nie pozostać.
- Dlaczego?
- Bo tak się niestety zarządzało takimi dużymi strukturami jak centralne instytucje Kościoła katolickiego.
- Watykańskie archiwa, o ile cokolwiek w nich jest, mogą zostać odtajnione nie wcześniej niż po pięćdziesięciu latach, czyli dokładnie tylu, ile dawniej – przed reformą Jana Pawła II – wynosił obowiązkowy okres oczekiwania z rozpoczęciem procesu beatyfikacyjnego. Kolejny papież może jednak podjąć decyzję o nieodtajnianiu dokumentów.
- Niestety osoby, które były blisko Jana Pawła II, zwłaszcza w sutannach, z biskupimi infułami, w kardynalskich kapeluszach, zaskakująco niechętnie o nim rozmawiają. Zwłaszcza ci, którzy tworzyli tak zwany apartament.
(...)
Kardynał Angelo Sodano we Wrocławiu w 2002 roku Fot. Krzysztof Rak / Agencja Wyborcza.pl
Kardynał Sodano o Wojtyle: "Santo subito? Lepiej poczekać" – tak obecny dyrektor programowy i koordynator watykańskich mediów (powołany na to stanowisko przez papieża Franciszka w 2018 roku) Andrea Tornielli jeszcze jako watykanista "Il Giornale" zatytułował swój tekst. Ujawnił w nim treść listu, który w 2008 roku, na krótko przed zakończeniem prac nad "Positio", kluczowym dokumentem procesu beatyfikacyjnego, miał wysłać do postulatora kardynał Angelo Sodano, były sekretarz stanu, druga osoba w Watykanie za pontyfikatu Jana Pawła II. Sodano pisał o swoich wątpliwościach dotyczących przyspieszania beatyfikacji papieża Polaka kosztem trwających już procesów Piusa XII i Pawła VI. Wcześniej Sodano odmówił złożenia zeznań w procesie Jana Pawła II. Podobnie zresztą jak jego zastępca w Sekretariacie Stanu w latach 2000-2005 kardynał Leonardo Sandri. Obaj ograniczyli się do wysłania postulatorowi krótkich listów. Oficjalnie nie podano do publicznej wiadomości, co skłoniło najwyższych rangą urzędników watykańskich, najbliższych i najważniejszych współpracowników Jana Pawła II, do odmowy złożenia zeznań w procesie badającym jego świętość. We włoskiej prasie pojawiły się jedynie niepotwierdzone doniesienia, że Sodano zrezygnował ze względu na to, że jego zeznania mogłyby zaszkodzić żyjącym osobom.
Jeden z zaledwie dwóch najważniejszych kardynałów pracujących w Watykanie za czasów Jana Pawła II, którzy odważyli się na rozmowę o tym pontyfikacie, wieloletni przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Kultury, francuski purpurat Paul Poupard krytycznie odnosi się do forsowania doskonałego obrazu świętego. – Obserwuję te wszystkie pomniki, ale nie ma w nich tego, co najważniejsze. Kiedy byłem młodym człowiekiem, patrzyłem na świętych na cudownych obrazach. Pamiętam, jak w seminarium podczas posiłków były czytane różne lektury i ktoś opowiadał o świętym, który sypia tylko cztery godziny. Powiedziałem wtedy koledze, że ja nigdy nie będę świętym. Dlatego myślę, że stawianie pomników to jest duży błąd, bo Jan Paweł II staje się dla ludzi jak wielki posąg, marmurowy, niedościgniony wzór, nieosiągalny – tłumaczy kardynał rozparty w fotelu.
Rozmawiamy w jego okazałym apartamencie w Palazzo di San Callisto na Zatybrzu. To kolejna z wielkich watykańskich rezydencji w Rzymie. Na wyższych piętrach mieszka tu kilku innych kardynałów. Na parterze znajduje się watykańska ambasada przy Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO). To tu, w tym pałacu, miał wylądować arcybiskup Juliusz Paetz, by uciszyć skandal z jego udziałem, który wybuchł w Poznaniu.
Marcin Gutowski Fot. Jakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl
Kardynał Poupard kontynuuje swoją opowieść o Janie Pawle II, gdy tylko posługująca mu zakonnica usuwa ozdobny barek z drogimi trunkami sprzed oka kamery, a w jego miejsce stawia figurę Matki Boskiej. Naprzeciw fotela hierarchy, na tle imponującej biblioteki, na sztaludze umieszczony jest pokaźny portret Pouparda autorstwa rosyjskiego artysty.
– Tymczasem święci to są ludzie, których można naśladować właśnie poprzez ich człowieczeństwo – ciągnie kardynał. – Taka idolatria, bałwochwalstwo w jakiś sposób unieważnia to orędzie świętości Jana Pawła II. Natomiast jeśli popatrzymy na niego jak na człowieka, z jego ograniczeniami, wadami, to zobaczymy, że możemy się od niego uczyć i pewne lekcje wyciągnąć dla naszego własnego życia. I do tego jesteśmy wezwani także my, zwykli ludzie, którzy chcieliby iść tą drogą, a widząc taki pomnik, zareagują tak jak ja jako kleryk. Powiedzą: "Nie, ja nigdy nie będę świętym, nie mam nawet co próbować". Nie chodzi o to, by umniejszać przez to świętość. Nie, to byłoby właśnie uznanie tej świętości w jej człowieczeństwie, w jej pełni – tłumaczy kardynał Poupard, a chwilę później z delikatnym uśmiechem sam daje wyraz ograniczeniom, którym podlega jako przedstawiciel kościelnej hierarchii.
– Czy zatem uporczywe milczenie i obrona nieskazitelnego wizerunku Jana Pawła II za wszelką cenę ze strony przedstawicieli Kościoła nie są błędem? - pytam.
– Myślę, że nie wiem… – Emerytowany kardynał zawiesza głos i uśmiecha się znacząco, jakby chciał dać do zrozumienia, że i tak za wiele już powiedział.
* * *
- Święci nie są doskonali. Każdy święty jest grzesznikiem, każdy z nich popełnia błędy – stwierdza Thomas J. Reese, amerykański jezuita, dziennikarz i doktor nauk politycznych, podając przykład świętego Piotra, który zaprzeczył, że zna Jezusa, lub przykład króla Dawida, który był kobieciarzem. – Pismo Święte jest pełne złych świętych. Nie powinniśmy oczekiwać, że Jan Paweł II będzie idealną osobą, która zawsze podejmuje właściwe decyzje. Jesteśmy ludźmi. Każdy ksiądz, każdy biskup na początku mszy mówi: "Spowiadam się Bogu wszechmogącemu i wam, bracia i siostry, że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem". Oczywiście, że Kościół zawiódł, jeśli mowa o chronieniu dzieci przed pedofilią, zwłaszcza biskupi, również papież. Jan Paweł II nie rozumiał do końca tego kryzysu związanego z wykorzystywaniem seksualnym. Początkowo traktował ofiary jak wrogów Kościoła oczerniających duchowieństwo. Nie mógł uwierzyć, że księża mogą być tak źli. Kiedy amerykańscy biskupi próbowali uświadomić papieżowi, że to jest poważny problem, powiedział: "Nie rozumiem, ale dobrze, radzicie sobie z tym". Taki był początek i przyznam, że trudno mi było to zaakceptować. Błąd, który popełnił Kościół, polegał na tym, że słuchał tylko księży. Powinniśmy byli wysłuchać ofiar, osób, które doświadczyły nadużyć, wysłuchać tego, co miały do powiedzenia. To otwiera twoje serce, kiedy siadasz, aby wysłuchać tych ludzi, i widzisz, że o! oni wcale nie nienawidzą Kościoła! W rzeczywistości kochają Kościół i dlatego wychodzą i odsłaniają te rany w Kościele, aby można było go uzdrowić. I to jest to, co powinniśmy zrobić, a mówiąc szczerze, czego wielu biskupów jeszcze nie zrobiło. I to powinien zrobić też Jan Paweł II: wysłuchać ofiar, tak jak zrobił to Benedykt XVI. To byłoby uzdrawiające zarówno dla niego, jak i dla wiernych w Kościele. – Reese się zamyśla.
Nie wiadomo o choćby jednym przypadku spotkania Jana Pawła II z ofiarą wykorzystania seksualnego w Kościele z inicjatywy papieża, który dla wielu wiernych stał się posągiem z ckliwym, kremówkowym obrazkiem w tle. Jakby nigdy nie był żywym człowiekiem, który otacza się ludźmi. Jakby nie miał wad, jakby nigdy spektakularnie się nie spóźniał, jak choćby dwie godziny na ślub przyjaciół, jakby nie kierowała nim ogromna tęsknota za bliskością i miłością po stracie najbliższych, o czym wspomina Anna Karoń-Ostrowska.
- On, mając dwadzieścia jeden lat, był kompletnie sam. Nie miał matki, brata, ojca; nie mógł liczyć na pomoc dalszej rodziny. Relacje z rodziną Kaczorowskich były trudne i zawikłane. I myślę, że zrodziła się w nim wielka tęsknota za bliskością, za miłością. Dlatego wchodził w relacje bardzo intensywne i potrzebował stworzyć sobie rodzinę opartą już nie na więzach krwi, ale wewnętrznej bliskości. Był w stanie wielu ludziom bardzo dużo wybaczyć czy różnych rzeczy nie widzieć tylko za to, żeby byli blisko, żeby byli przy nim, żeby go nie opuszczali. Wielu grało jego uczuciami i umiejętnie to wykorzystało – konkluduje moja rozmówczyni.
Gdy w milczeniu odejdą ludzie, z którymi był blisko, zostawią młodemu pokoleniu tylko posąg pozbawiony duchowości. Na tym posągu już widać pierwsze rysy i pęknięcia.
- Wizja świętości ulanej z jednej złotej bryły jest kompletnie fałszywa – mówi profesor Tarnowski. – Świętość to jest droga do nieba, którą ktoś mniej lub bardziej zwycięsko przechodzi. Nie jest niczym dokończonym, ale czymś, do czego powinniśmy jako chrześcijanie dążyć. Nie ma świętości bez skaz.
– Świętość nie polega na tym, że jest się doskonałym – dodaje Anna Karoń-Ostrowska. – Ja byłam świadoma jego wad i słabości. Świętość polega właśnie na tym, że zwyczajny człowiek ze swoimi słabościami i niedoskonałościami walczy z nimi, zmaga się, wypracowuje w sobie ten możliwie najlepszy kształt. Na tym polega świętość i w gruncie rzeczy Kościół i jego najbliższe otoczenie odmówili mu świętości, tworząc zakłamany wizerunek.
Bielmo - okładka Wydawnictwo Agora