Jej pierwsza powieść pokonała prawie 500 innych. Teraz wraca z "Dzikimi psami"

Julia Łapińska i jej "Czerwone jezioro" zdobyły nagrodę w konkursie Wydawnictwa Agora na powieść sensacyjną - spośród prawie 500 tekstów wygrała debiutantka. Jej pierwsza powieść była świetna, 22 marca 2023 roku wraca z tymi samymi bohaterami w "Dzikich psach". Przedpremierowo publikujemy fragment książki.

Widziała kiedyś taką kultową reklamę volkswagena. Zaśnieżona górska wioska. Przez nią z trudem sunie spycharka i rozgarnia na boki śnieg. Z offu pada przytomne pytanie: "A czym przyjeżdża do pracy kierowca spycharki?". Najazd kamery na malutkiego volkswagena. Właśnie teraz, kiedy podkomisarz Inga Rojczyk jedzie oblodzoną drogą w stronę Silnowa, musi przyznać, że jej czerwone polo mogłoby zagrać w tamtej reklamie. Samochód dobrze sobie radzi na poligonie nawet zimą. Inga lubi go, tak jak lubi się wypróbowanych przyjaciół. Jest ślisko, ale dociska gaz, bo umówiła się z rodzicami zaginionego Bilala i ma być u nich za kwadrans. Nie chce się spóźnić. Jedzie pustą drogą, cicho pogwizduje. Wtedy nagle z rowu wybiega czarny pies. Prosto pod koła volkswagena. W złym miejscu o złej godzinie. Inga zwalnia, ale niewiele to daje. A jakby tego było mało, na przeciwległym pasie, na który lekko zjechała, by uniknąć zmiażdżenia kundla, pojawia się srebrne suzuki vitara. Kurwa mać! Zna świetnie te drogi. Po tej bocznej rzadko coś jeździ. Spostrzega jeszcze odblaski roweru sunącego przy krawężniku slalomem. Siedzący na nim facet spada z impetem na oblodzoną jezdnię. Wszystko dzieje się szybko. Za szybko. Trzęsą jej się ręce. A przecież nawet poduszki powietrzne nie wystrzeliły. To ostatecznie nie była duża prędkość. Mężczyzna, który spadł z roweru, wstaje niepewnie. Gorzej z psem. Zwierzę próbuje podnieść się na przednich łapach i uciec, ale daremnie. Skowycząc, ciągnie tylne łapy za sobą. Inga otwiera drzwi samochodu. Przy okazji upewnia się, że suzuki jest ledwo draśnięte, podobnie jak jej polo. Okolicę rozdziera wycie leżącego na jezdni czarnego kundla. Czyżby przejechała mu po łapach? Podbiega do psa roztrzęsiona. Kundel warczy, pokazując zęby, jakby chciał ją ugryźć. Pod wpływem nagłego ruchu Rojczyk zaczyna kłuć nieznośnie w kręgosłupie. Witaj, odnowiona kontuzjo. Facet, który zdążył podnieść już rower, staje nad skomlącym zwierzakiem oraz kucającą nad nim Ingą. Podkomisarz Rojczyk niepewnie wyciąga dłoń w stronę psa. Wciąż nie ma odwagi go dotknąć.

Zobacz wideo [AUTOPROMOCJA] Wywiad z Weroniką Anną Marczak, autorką "Rodziny Monet"

– Należy do pana? – pyta. Typek nawet z odległości dwóch metrów śmierdzi sfermentowanym alkoholem i spokojnie można go spisać za jazdę pod wpływem.

– W żadnym razie! Łazęga, dziki pies. Nie mój! – Mężczyzna podnosi w górę czerwone, przemarznięte dłonie. Lekko się krzywi. Musiał się porządnie obtłuc przy upadku. – Tu całe stado takich psów biega, aż się ich człowiek wystraszyć może, jak je spotka na drodze. Bym się nie zdziwił, gdyby ten tutaj też był od nich. Patrzy pani, warczy taki, a jak łypie. – Mężczyzna drapie się po sinofioletowym nosie. – Pani go lepiej zawiezie do weterynarza, bo kipnie.

Pies spogląda na Ingę z wyrzutem. W tej samej chwili ze srebrnego suzuki na warszawskich numerach wychodzi kobieta w czarnej kurtce i zielonych bojówkach. "Będzie awanturka", myśli niechętnie Rojczyk.

– Chyba musimy pogadać – słyszy lodowaty, wściekły głos tuż nad głową.

– Oczywiście, ale najpierw pies. – Rojczyk rzuca wymowne spojrzenie na kundla.

– Okej – odpowiada kobieta łagodniej. – Pomogę go pani podnieść, ale, szczerze, jego zęby nie wyglądają przyjaźnie.

Inga w duchu przyznaje jej rację.

– Nie mam kagańca. – Rozkłada ręce. – Owinę mu pysk kocem, a potem zawiozę do weterynarza.

– Ja mam kaganiec – mówi warszawianka. – W bagażniku. Pożyczę pani.

Pochyla się nad kundlem i wyciąga dłoń w jego stronę. Pies pozwala się tamtej pogłaskać. Inga czuje ukłucie zazdrości.

– Dziękuję. Ma pani psa?

– Nie. – Kobieta kręci przecząco głową. – Ostatnio znajomi przewozili swojego sznaucera w moim samochodzie i zapomnieli zabrać kaganiec. Idealnie się złożyło, co? Powinien pasować. – Wciąż wpatruje się w Ingę pełnymi złości oczami. Jest w nich coś magnetycznego. Patrząc, nie ucieka wzrokiem, jakby skanowała człowiekowi duszę. Dziwne, niezbyt przyjemne wrażenie. Z samochodu wychodzi druga kobieta, elegancka blondynka. Stoi przy drzwiach srebrnego suzuki.

Brunetka rusza w stronę bagażnika, chwilę rozmawia z koleżanką. W końcu przynosi kaganiec.

– Potrzebne będzie oświadczenie do ubezpieczalni. Chyba że wzywamy policję.

Inga uśmiecha się nerwowo.

– Ja jestem z policji – przyznaje niechętnie.

– Może z drogówki, co? – Kobieta mruży oczy z ironicznym grymasem i przygląda się rudej z niedowierzaniem. Rozczochrane włosy, które wystają spod czapki. Granatowa kurtka puchówka. W tej chwili Inga rzeczywiście nie wygląda na podkomisarz wydziału dochodzeniowo-śledczego. Bardziej przypomina traperkę z Midwestu.

Inga sięga do kurtki.

– To moja legitymacja służbowa. – Pokazuje dokument bez entuzjazmu. – Ale nie mam przy sobie, niestety, formularza dla ubezpieczalni.

Kobieta ogląda legitymację uważnie.

– Też nie wożę go przy sobie, ale zatrzymuję się na kilka dni w okolicy. Może mi go pani dowieźć. To jak? – Szybkim ruchem zapina kurtkę, na dworze robi się coraz zimniej.

Rojczyk mruży oczy.

– Chętnie. Gdzie mam go dostarczyć?

– Zatrzymuję się u znajomego, Kuby Kralla. – Warszawianka od razu spostrzega zaskoczenie na twarzy Ingi. Przygląda jej się badawczo. – Nie pamiętam dokładnego adresu. Mała wieś nad jeziorem. Dąbrowica. Numer domu musiałabym sprawdzić. Właśnie tam jedziemy. – Wskazuje blondynkę, która wsiadła już do samochodu. – Wymieńmy się telefonami. Albo nie. Dam pani wizytówkę, a pani do mnie napisze. Może tak być? – Mierzwi palcami krótkie, czarne włosy.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Rojczyk kiwa głową. Przez chwilę myśli, że w innych okolicznościach poczułaby do tej kobiety sympatię. Jest w niej energia, którą ceni w ludziach. Intensywność, może męcząca, lecz na pewno nie nudna.

– Nazywam się Mira Szulc. – Kobieta podaje Indze zimną dłoń. Żadna nie zdążyła założyć rękawiczek. Nieprzyjemnie jest dotykać czyichś przemarzniętych palców.

– Inga Rojczyk. Dobrze znam Kubę Kralla. A jutro wybieram się do niego na sylwestra.

Mira rzuca jej teraz długie, czujne spojrzenie.

– Niezwykłe.

– Prawda?

– Kuba szybko potrafi zawierać nowe znajomości – mówi Mira, wciąż przyglądając się Indze uważnie. W jej głosie

słychać złośliwą nutę.

Pies znowu zaczyna skomleć. Inga ledwo może znieść to rozpaczliwe wycie.

W tej samej chwili mężczyzna, który zdążył wsiąść z powrotem na przerdzewiały rower, dyskretnie próbuje się ulotnić.

– Hola, hola! – krzyczy za nim Inga. – Pan mi pomoże! Sama nie dowiozę psa do weterynarza. Potrzebuję kogoś, kto potrzyma wyjca na tylnym siedzeniu.

– Ale ja się spieszę!

Mężczyzna jedzie niepewnym slalomem, jednak nie zwalnia, jakby podjął już decyzję o brawurowej ucieczce.

– Płacę sto pięćdziesiąt złotych za usługę – kusi Inga.

Oferta działa. Facet hamuje gwałtownie. Niemal spada z roweru. W końcu łapie równowagę, schodzi z przerdzewiałego pojazdu i zbliża się do psa w gotowości pomocy. Brunetka macha jej szybkim ruchem ręki na pożegnanie. Wraca do srebrnego suzuki.

– Dobra, ale płatne z góry – targuje się mężczyzna. – I odwiezie mnie potem pani tutaj po rower?

– Gdzie tylko pan zechce – rzuca Inga przez zęby.

***

Kuba czuje, jak sypkie igiełki śniegu rozpuszczają mu się na wargach. Goście namówili go do przeniesienia imprezy z salonu na brzeg jeziora. Wspólnie rozpalili ognisko, którego płomienie buchają teraz wysoko w niebo.

– Grzańca, marzycielu? – pyta Snajper łagodnym, flegmatycznym głosem.

– Chyba nie, zaraz się porzygam. – Kuba stuka palcem o pusty cynowy kubek. – Za dużo wina dzisiaj. A dlaczego właściwie nazwałeś mnie marzycielem?

Snajper wzrusza ramionami.

– Miałeś takie nieobecne spojrzenie. Niepokoisz się czymś? A może kimś? Złe wiadomości same do nas przyjdą, nie warto wychodzić im naprzeciw.

Franek Cichocki zwany Snajperem ma niezłe wyczucie do emocji. Krall myślał teraz o Mirze, która tu jedzie. Kiedy patrzy na kumpla z Afganistanu, przychodzi mu do głowy, że Snajper mógłby pracować jako terapeuta rozchwytywany na warszawskich salonach, gdyby nie został zawodowym żołnierzem. Tak, głos Cichockiego ma w sobie coś uspokajającego. Zupełnie jak tkliwy tembr brylującego w mediach psychologa Macieja Tomalaka. Ma nawet podobną sylwetkę: barczysty, ponadprzeciętnie wysoki. Umiejętność zachowania wewnętrznego spokoju na pewno przydaje się w obu zawodach. Zamaszyste, dynamiczne ruchy Franka są jednak niepodrabialne. Efekt godzin spędzonych na siłowni. Kondycja fizyczna to podstawa w zawodzie żołnierza, podobnie jak mocna głowa. Kuba zna pewien mroczny sekret Snajpera, uśmiecha się do tej myśli. Franek potrafił na kilku zmianach kontyngentu skonstruować profesjonalną bimbrownię. Oczywiście nie jest to legalne, ale wszyscy korzystają. Dowództwo przymyka oko. Podobno kiedyś bimber pędził jego dziadek, a Franek dostał w spadku rodzinną recepturę. W Afganie Kuba dostąpił zaszczytu spróbowania tych wyrobów. Snajper częstował go nieraz samogonem włas-

nej roboty, kiedy już się zaprzyjaźnili. Za zacier służyły cytryny i pomarańcze. Żołnierz musi jakoś odreagować stres. Złoty trunek w bazie chodził po sto dolarów za butelkę.

– To co, może jednak doleję ci grzańca? Laura całkiem nieźle go doprawiła – kusi Snajper.

Kuba w odpowiedzi wyciąga kubek. Płyn z termosu paruje, roznosząc aromat goździków.

– Niech już będzie – zgadza się bez przekonania.

– A Witek kiedy przyjeżdża? – pyta Snajper.

Kuba upija łyk i się krzywi. Ktoś tu jednak przesadził z miodem.

– Pojawi się jutro. Będzie przed samą imprezą. Kończy książkę o Jezydach. Cud, że dał się namówić, bo ma dead-

line, a wydawca ciśnie. Jednak chce nas wszystkich zobaczyć po latach.

Snajper kiwa głową.

Kosma Sendecki podchodzi do nich i mocno stuka kubkiem o kubek Kralla.

– Co za noc. I te gwiazdy! Jak w planetarium. Niesamowity widok! Pierwszy raz widzę skute lodem jezioro. Mroźna zima już prawie się nie zdarza. Zakochałem się w tym krajobrazie. – Pije haustem wino z kubka.

Laura przysłuchuje się rozmowie, mruży oczy.

– Żeby tylko przez to swoje pisanie wasz kolega nie nawalił z przyjazdem. – Przytula się do Kosmy. Opiera głowę na jego ramieniu. – I pamiętaj, Kosmuś, że masz kochać mnie, a nie krajobrazy!

Kosma głaszcze Laurę po ciemnych lokach. Mimo mrozu nie założyła czapki.

– Witek nie nawali. Obiecał. Spotkamy się w identycznym składzie jak w Afganistanie. – Kosma spogląda porozumiewawczo na Snajpera i Kubę. Krall upija jeszcze jeden łyk grzańca i znów się krzywi. Wylewa resztę na śnieg. – Chociaż fakt, że to pracoholik i każda minuta jest dla niego cenna, kiedy kończy książkę. Kompletnie się od wszystkiego odcina.

W odpowiedzi Kosma gwiżdże. Trochę z uznaniem, a trochę z irytacją.

– Serio, co wchodzę do księgarni, to na półce leży nowa książka Witka!

Laura przewraca oczami.

– Bo ty rzadko wchodzisz do księgarni, Kosmuś. Spójrzcie tylko na ognisko – rozkazuje tonem znudzonej nastolatki. – Jest piękne! Jak z filmu! – krzyczy z emfazą. Cała trójka odwraca głowy jednocześnie. Gapią się w kierunku pomarańczowych płomieni i trzaskających gałęzi. Siwy dym leci w górę, prosto w czarne niebo. – Super, że się daliście namówić na rozpalenie ogniska na tafli jeziora!

– Nie wiem, czy to był taki dobry pomysł rozpalać je na lodzie – rzuca cicho Kuba.

Snajper kiwa głową. Przynajmniej płonie blisko brzegu.

– Chwila i się zapadnie. Tam jest, zdaje się, płytko. – Poprawia szalik. – Pamiętacie pierwszą część Dekalogu Kieślowskiego? Mały chłopiec poszedł na łyżwy, a bezdomni rozpalili ognisko.

– Tak – przytakuje Kuba. Pamięta film aż za dobrze. Wstrząsnął nim. – Chłopiec utonął, choć ojciec wyliczył wcześniej, że lód się nie roztopi.

– Nie spoilerujcie – irytuje się Laura. – Ja tego jeszcze nie widziałam.

– A ja nie chcę mieć topielca na sumieniu! – Kuba przedrzeźnia jej ton. – Teraz, kiedy od tygodnia jest minus dziesięć w ciągu dnia, nikt nie spodziewa się przerębla.

Laura, obrażona, wzrusza ramionami. Patrzy w ogień.

Na górze, w okolicach podjazdu, błyskają światła samochodu.

– Mira przyjechała! – krzyczy podekscytowany Kosma.

Kuba odwraca się niespokojnie. Błyskawicznie rusza pod górkę przez śnieg. Laura także chce iść, ale Sendecki gwałtownie łapie ją za łokieć.

– Stop! – szepce ostrzeżenie. – Niech idzie sam. Mira Szulc to ta dziewczyna ze zdjęcia, które mu dziś po południu podarowałem.

– Byli razem, co? Spotkanie po latach? – Jest coś wścibskiego w tonie Laury. Podniecenie przekupki, która zwietrzyła plotkę.

Krall to słyszy. Nie ma pojęcia, gdzie Kosma wynalazł tę egzaltowaną pannę. Młodszą o dwie dekady. Nie bardzo go to teraz obchodzi.

Mira przyjechała i nawet jego zaskakuje, jak jest spięty. Przyjęła zaproszenie, mimo tego, co jej wykrzyczał w twarz przed rokiem. Czasem Kuba nie umie się powstrzymać. Niszczy wszystko, co dobre w jego życiu. Mira też nie jest aniołkiem. Krall bierze głęboki wdech i powoli wypuszcza powietrze. Idąc w stronę samochodu, słyszy skrzypienie śniegu pod butami.

Kiedy widzi z daleka szczupłą, ruchliwą sylwetkę Miry, czuje wzruszenie, a jednocześnie pot na plecach, pod kurtką. Ciało ma swoje prawa, łatwo ich nie opanujesz. Ze zdziwieniem spostrzega, że w srebrnym suzuki siedzi ktoś jeszcze. Druga kobieta.

Podchodzi powoli, jakby w ten sposób próbował wyciszyć gotujące się w nim emocje.

– Cześć – rzuca Mira miękko. Zbyt lekko, żeby uwierzył, że zdawkowe przywitanie łatwo jej przychodzi. Zawsze była dobrą aktorką. Przydatne w reporterskiej robocie. Przez mgnienie, krótką chwilę, Kuba widzi w jej niebieskich oczach ogień, który dobrze zna. Mira Szulc zatrzymuje długie spojrzenie na jego twarzy. Chce jak zwykle, żeby to on się w końcu speszył. Nic się nie zmieniła. Może tylko jest chudsza niż rok temu, kiedy widzieli się po raz ostatni. O ile to możliwe.

– Przywiozłam koleżankę. Mówiłeś, że mogę kogoś zabrać na sylwestra. To wzięłam. – Elegancka blondynka w czarnym płaszczu wysiada z samochodu. Kobieta zarzuca w znajomy sposób półdługimi, prostymi włosami. Kuba rozpoznaje terapeutkę od razu.

Skąd, do cholery, wzięła się tu Agata Lorenc? Powinien to skomentować, ale jest zbyt wzburzony, żeby coś wydusić. Fakt. Napisał Mirze w mailu, że może zabrać tu kogoś ze sobą, jeśli chce. Grzecznościowa formułka, której użył, aby zaznaczyć, że nie obchodzą go jej kolejne związki.

Nieprzewidywalna Mira przywiozła mu Lorenc. Fantastycznie. Agata to ostatnia osoba, której mu brakowało, odkąd uciekł z Warszawy na Pojezierze Drawskie. Jak one się poznały? W sumie nieważne. Istotne, że ma przejebane.

– Cześć, Kuba, głupio wyszło – rzuca przez zęby Agata. W jej głosie nie słychać skruchy.

Krall próbuje kiwnąć zdawkowo głową, ale szyja stawia opór. Jakby w środku tkwił kamień. Jest sparaliżowany złością. Mira milczy dyplomatycznie. Niewiniątko, które udaje, że wcale nie nabroiło. Agata wyciąga z torebki stylową, fioletową czapkę ze sztucznego futerka. Nakłada szybkim ruchem na głowę. Jej jasne włosy są już i tak pokryte białymi płatkami. Królowa Śniegu, nie ma co. Wetknie ci odłamek magicznego lustra do oka, byś odtąd krzywo widział świat. A inaczej rzecz ujmując, byś widział tylko to, co ona ci wskaże.

– Mira dziś rano zaproponowała mi sylwestra u znajomego nad jeziorem Pile. Naprawdę nie wiedziałam, że to ty – przeciąga irytująco samogłoski. Patrzy na niego przenikliwymi oczami wścibskiej jaszczurki. – Prowadzę od kilku miesięcy badania, blisko, w ośrodku w Kajtkowie. I tam się poznałyśmy z Mirą – wyjaśnia tonem, który Krall aż za dobrze kojarzy z kilku sesji, jakie u niej odbył. Pozornie łagodnym i gładkim. – Dowiedziałam się dosłownie przed chwilą, że jedziemy do ciebie. Widzę, że się nie cieszysz. Szkoda. – Rozkłada szeroko ręce. – Może zadzwonię po taksówkę? Jeśli czujesz się niekomfortowo w mojej obecności, to wyjadę.

Kuba chętnie powiedziałby: "A jedź sobie do diabła!".

– Zapraszam. Miło cię widzieć. – Uśmiecha się sztucznie.

Mira otwiera bagażnik, a Kuba wyciąga walizkę. Pewnie należy do Agaty, bo Mira zawsze pakuje się w niewielki plecak.

– Więc poznałyście się w Kajtkowie, w tym ośrodku dla uchodźców? – Kuba zwraca się do Miry. Agatę lekko ignoruje.

Walizka ląduje na śniegu obok samochodu.

– Tak. Kręcę tam dokument. Kosma pewnie coś o tym powiedział, jest znowu moim operatorem. Dream team – nawija jak zwykle szybko Mira. Ochrypłym, niskim głosem, który od lat nieustająco na niego działa. – Agata robi w ośrodku projekt naukowy. Zobacz, jaki świat jest mały!

– Za mały – rzuca przez zęby Krall. – Będziecie musiały spać w jednym pokoju, dziewczyny – mówi i przychodzi mu na myśl, że obie są już po trzydziestce, Agata chyba nawet po czterdziestce. – Dom jest spory, ale nie da się już nikogo inaczej rozlokować. Na szczęście w pokoju są dwa łóżka. Zaprowadzę was.

W niezręcznej ciszy słychać zacinające się furkotanie plastikowych kółek walizki na odśnieżonym ganku.

– Zapada się! Zapada! – wrzask Laury od strony jeziora dochodzi aż tutaj. – Ognisko jest już pod wodą! Ale widok!

Kosma Sendecki podbiega do Miry, żeby się przywitać.

– Piękna jak zawsze! – Całuje ją w policzek. – Tak właśnie się tu bawimy. Przez ten przerębel, jak podejrzewam, będziemy mieć na imprezie topielca.

<Reklama> Ebook "Dzikie psy" Julii Łapińskiej jest dostępny na Publio.pl >>

Dzikie psy - okładkaDzikie psy - okładka Wydawnictwo Agora

Więcej o: