Pod koniec pierwszego tygodnia zaczynam mieć poważne wątpliwości, kiedy o pierwszej w nocy budzi mnie uczucie przypominające zawał serca. To ostre, przeszywające bóle w piersi po lewej stronie, które ostatecznie przechodzą w niewielkie, ale bardzo niepokojące pulsacje. Czy jest wystarczająco źle, żeby się udać do szpitala? Gugluję "zawał serca". Tak, mogę poruszać ręką i odliczać wstecz od dziesięciu, ale to uczucie przemieszczające się w mojej klatce nie przypomina niczego, czego doświadczyłam w życiu. Jest bardzo nieprzyjemne, jakby wszczepiono mi w pierś jakieś urządzenie elektroniczne, które nie działa jak należy.
Pomimo moich obaw dominuje inna emocja: zażenowanie. Wyobrażam sobie, jak pojawiam się na izbie przyjęć i oznajmiam, że nie jadłam od sześciu dni. Nie, nie jest to manifestacja polityczna. I nie jestem chora psychicznie. Nie cierpię z powodu zaburzenia odżywiania. To w ramach zlecenia dla czasopisma – jestem gonzo dziennikarką wellness! Zaczynam się zastanawiać, czy to, co robię, stanowi formę samookaleczenia. Aby obniżyć lęk, ćwiczę głębokie oddychanie i nie kładę się aż do świtu, za bardzo się boję zasnąć – na wypadek, gdybym miała się nie obudzić. Rankiem wysyłam esemes do doktora Liu. Odpowiada od razu, że nie ma się czym martwić, powinnam po prostu przyjść na swoją zwyk-łą godzinną terapię. Tak też robię, rozczochrana, zaniepokojona, z obłędem w oczach, niepewna, czy powinnam ufać swojemu instynktowi, czy też lekarzowi.
Pomimo bólów w klatce, które mnie wystraszyły, cisnę dalej. Czuję, że skoro dotarłam tak daleko, równie dobrze mogę kontynuować. Jest sylwester, a ja leżę w jacuzzi w ogrodzie w Newtown. Malutki Otis śpi na górze, jego rodzice bawią się na imprezie w porcie. Z okolicznych uliczek dobiegają odgłosy powitania Nowego Roku. Rozkwitają fajerwerki, a potem niebo nieruchomieje w gotowości na coś, jakby w każdej chwili mogła je rozedrzeć burza. Czuję zapach eukaliptusa ze starych drzew w upojnym, ciężkim, pachnącym deszczem powietrzu. Około północy otwieram lodówkę i widzę tygodniową, nadal soczystą świąteczną szynkę owiniętą tkaniną, mince pies i czekoladki. "Szczęśliwego Nowego Roku". Zamykam lodówkę. Otwieram lodówkę. Zamykam lodówkę.
Później przyciągają mnie tam z powrotem głód i nuda. "Tylko zerknę" – mówię sobie. Światło jest zapalone, a moja ręka tkwi po łokieć w lodówce, w głębi środkowej półki, jak u chirurga operującego pośród stłoczonych w brzuchu narządów. Widzę pudełko humusu, zdejmuję pokrywkę i wsadzam do środka palec wskazujący. Minęło sześć dni bez jedzenia. Na moim języku humus nie przypomina żadnego z tych, jakich próbowałam. Ten prosty supermarketowy humus jest kremowy i orzechowy, puszysty i oleisty. Moje usta zalewa ślina. Jak pisał Seneka do Lucyliusza w 65 roku naszej ery: "Będziesz się popisywał, żeś się nasycił za dwa grosze".
Trzymam palec w ustach jeszcze długo po tym, jak humus rozpłynął się na moim języku, aż pozostaje jedynie wspomnienie wspomnienia smaku.
A więc do tego doszło.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
***
Wokół mnie życie się toczy. Wychodzi moja książka. Pierwsza powieść. Napisanie jej zajęło mi osiem lat. Dzwoni do mnie wydawczyni, bardzo podekscytowana: dyrektorka Festiwalu Pisarzy w Sydney, Jemma Birrell, jest zainteresowana umieszczeniem powieści w programie festiwalu. Ale najpierw chce się ze mną spotkać – przypuszczam, że po to, aby się przekonać, czy jestem normalna i może mnie obsadzić w panelu bez ryzyka incydentu. Nie mówię swojej wydawczyni, że nie jadłam od tygodnia i że nie zbliżałam się do kawiarni z obawy, że złamię post.
"Szok pokarmowy" to coś, czego obawia się społeczność poszczących, może się on okazać bardziej niebezpieczny niż sam post. Podejdź niefrasobliwie do swojego pierwszego posiłku, a może on się okazać ostatnim.
Raport Associated Press z 28 sierpnia 1929 roku donosił o śmierci czterdziestoletniego Chrisa Solberta po miesięcznym poście, który przerwał, zjadając kilka kanapek z wołowiną. Znajduję inne anegdoty na stronach poświęconych wellness – dotyczące osób, które przerwały głodówkę czekoladowymi herbatnikami i okropnie się rozchorowały, o facecie, który zjadł posiłek złożony z befsztyka, ziemniaków, chleba z mas-łem i kawy po dwudziestu siedmiu dniach postu. Ogarnęły go gwałtowne napady wymiotów.
Podczas postu organizm przechodzi różne zmiany biologiczne, włącznie ze spowolnieniem wytwarzania enzymów trawiennych. Niespieszne wprowadzenie pokarmu pozwala ciału na wznowienie produkcji enzymów, a także wytworzenie wyściółki śluzowej w jelitach.
Mając to na uwadze – i świadoma, że mam wejść do kawiarni, gdzie będzie smażony bekon – jadę taksówką do Jeds w North Bondi. Jemma zamawia śniadanie i trzy latte (nie na raz, dawkuje swoje zamówienie). Staram się zachowywać normalnie, rozmawiać o swojej książce. Nie jestem w stanie patrzeć jej w oczy, gdy je; z pewnością byłoby to dla mnie za wiele. Opowiadam jej o swojej powieści – o grupie nastolatków zabójców z elitarnej uczelni – "nieważne, bla, bla, bla, takie tam głupoty" – mówię, ale zerkam na drzwi. Czuję zapach jej jedzenia. Czuję jej kawę. Ciekawe, czy do niej dociera woń mojego detoksu. Mam nadzieję, że jest przeziębiona albo ma zatkany nos. Głowię się, jak wszyscy w tej kawiarni mogą tyle zjeść. Ludzie, którzy przeważnie prowadzą siedzący tryb życia, zanurzają się w ogromnych talerzach bekonu i jajek, tostów i awokado. Jakby byli dziewiętnastowiecznymi pracownikami gospodarstw rolnych, którzy muszą używać kos i pługów na rozległych połaciach ziemi. Ale co te osoby naprawdę robią? Może chodzą na jogę, może przejdą się czasem po ekobazarze, ale nie uprawiają roli.
Jemma odwraca się, żeby zamówić sobie trzecią kawę. W tym momencie kontrolę przejmuje gadzi aspekt mojego mózgu. To czysta biologia, podstawowa i nagląca potrzeba upolowania, zabicia i zjedzenia. Po prostu muszę coś zjeść. Jemma zamawia: "Latte, bardzo gorącą, z mlekiem sojowym, na wynos", a ja sięgam do jej talerza dłonią złożoną w kształt orlich szponów. Moja ręka ląduje w naczyniu i zagarniam do ust garść pomidorów, trochę jajek, skórkę od chleba i dżem. Jemma odwraca się i w jednej chwili z przerażeniem dostrzega to wszystko – jej niedojedzone jedzenie w mojej dłoni, ledwie trafiające do ust w pośpiechu, kawałki rozsmarowane na podbródku, niektóre spadają na kołnierz, a potem następuje jęk przyjemności, gdy wreszcie po tygodniu głodówki przełykam.
Fragment książki "Wellmania. W niezdrowej pogoni za dobrostanem" Brigid Delaney w tłumaczeniu Anny Klingofer-Szostakowskiej udostępnił wydawca, Wielka Litera.
<Reklama> Ebook "Wellmania. W niezdrowej pogoni za dobrostanem" jest dostępny na Publio.pl >>
Wellmania. W niezdrowej pogoni za dobrostanem - okładka materiały promocyjne Wielka Litera