Jako młoda kobieta Tara była nieokiełznana i buntowała się przeciwko surowym zasadom obowiązującym kobiety w Indiach. Porzuciła zaaranżowane przez rodziców małżeństwo, wstąpiła do aśramy, wdała się w romans z nieokiełznanym artystą…
Antara – jej córka – towarzyszyła matce w tym pełnym wzlotów i upadków życiu. Ich relacja nigdy nie była łatwa. Po latach, kiedy Tara zaczyna tracić pamięć i wymaga opieki, Antara musi zmierzyć się z obowiązkiem zadbania o matkę, która o nią nie dbała nigdy, a także wrócić do bolesnych i traumatycznych wspomnień.
Skłamałabym, mówiąc, że nigdy nie czerpałam przyjemności z cierpienia matki. Krzywdziła mnie w dzieciństwie, więc wszelki ból, jaki potem musiała znosić, zdawał mi się swego rodzaju odpłatą – zaprowadzaniem równowagi we wszechświecie, w którym powinien panować racjonalny porządek przyczyn i skutków. Teraz już jednak nie mogę wyrównać z nią rachunków.
Powód jest prosty: matka zapomina i nic na to nie poradzę. Nie da się sprawić, by pamiętała o swoich dawnych uczynkach, skąpać jej w poczuciu winy. Dawniej zdarzało mi się od niechcenia wspomnieć przy herbacie o jej okrutnych zagrywkach, a potem obserwować, jak gniewnie marszczy czoło. Teraz przeważnie nawet nie wie, o czym mówię, jej oczy patrzą gdzieś w dal, wiecznie radosne. Gdy ktoś to widzi, dotyka mojej dłoni i szepcze: "Już starczy. Biedactwo, nic nie pamięta". Matka budzi w innych współczucie, od którego wzbiera we mnie gorycz.
Zaczęłam coś podejrzewać przed rokiem, gdy nocami snuła się ciągle po domu. Dzwoniła do mnie przestraszona Kaszta, jej służąca.
– Pani matka szuka podkładów na łóżko – powiedziała kiedyś. – Martwi się, że się pani zmoczy.
Odsunęłam telefon od ucha i sięgnęłam do szafki nocnej po okulary. Leżący koło mnie mąż spał dalej, jego zatyczki do uszu jaśniały w ciemności neonowym blaskiem.
– Musiało jej się coś przyśnić – odparłam.
Kaszta nie wydawała się przekonana.
– Nie wiedziałam, że moczyła pani łóżko.
Odłożyłam telefon i do rana nie zmrużyłam już oka. Matka nawet w swoim obłędzie zdołała mnie upokorzyć.
Pewnego dnia do jej drzwi zadzwoniła zamiataczka, a Mami jej nie rozpoznała. Zdarzały się też inne sytuacje: zapomniała, jak płaci się rachunek za prąd, w garażu podziemnym w swoim budynku zaparkowała samochód w złym miejscu. To było sześć miesięcy temu.
Czasem zdaje mi się, że widzę już koniec – moment, kiedy będzie już tylko gnijącym warzywem. Zapomni, jak się używa języka, panuje nad pęcherzem, a w końcu też, jak się oddycha. Degeneracja ludzkiego ciała miewa przestoje i skoki, ale się nie cofa.
Mój mąż Dilip twierdzi, że dobrze byłoby od czasu do czasu odświeżyć jej pamięć. Piszę więc na karteczkach historyjki z przeszłości matki i wciskam w zakamarki jej mieszkania. Ona co jakiś czas je znajduje, a wtedy dzwoni do mnie i się śmieje.
– Nie do wiary, że moje własne dziecko ma taki okropny charakter pisma!
Gdy zapomniała nazwę ulicy, przy której mieszkała od dwóch dekad, Mami zadzwoniła do mnie i oświadczyła, że kupiła paczkę żyletek i nie zawaha się ich użyć, jeśli jej się pogorszy. Potem zaczęła płakać. Słyszałam przez telefon ryk klaksonów, ludzkie okrzyki. Odgłosy miasta Puna. Rozkaszlała się i straciła wątek. Niemal czułam swąd spalin autorikszy, w której siedziała, ciemnego dymu z rury wydechowej, jakbym stała tuż obok. Na chwilę źle się poczułam. To chyba najgorszy rodzaj cierpienia – rozpoznanie własnego upadku, pokuta obserwowania, jak wszystko ci się wymyka. Zarazem jednak wiedziałam, że to kłamstwo. Matka nigdy by tyle nie wydała. Po co kupować paczkę żyletek, skoro wystarczy jedna? Zawsze miała skłonność do publicznego okazywania emocji. Uznałam, że najlepiej w tej sytuacji pójść na swego rodzaju kompromis: powiedziałam jej, żeby nie dramatyzowała, lecz zapisałam to zdarzenie w pamięci i obiecałam sobie, że za jakiś czas poszukam tych żyletek i je wyrzucę.
Rejestruję wiele szczegółów z życia matki: godzinę, o której zasypia, gdy okulary do czytania zsuwają jej się po nosie, liczbę rożków z kawiarni Marzorin zjadanych przez nią na śniadanie – wszystko to odnotowuję. Wiem, jakich obowiązków unika, i znam miejsca, w których powierzchnia jej opowieści została wypolerowana na gładko.
Czasem, gdy ją odwiedzam, prosi, żebym zadzwoniła do jej dawno zmarłych znajomych.
Matka kiedyś potrafiła zapamiętać przepis, który tylko raz przeczytała. Pamiętała, jakie odmiany herbaty pija się w domach innych ludzi. Gdy gotowała, bez podnoszenia wzroku sięgała po butelki i przyprawy. Pamiętała, jaką techniką sąsiedzi Memoni** zabijali kozła na Święto Ofiarowania na tarasie nad dawnym mieszkaniem jej rodziców, ku oburzeniu gospodarza wyznającego dźinizm***, i jak mieszkający tam muzułmański krawiec o szczeciniastych włosach dał jej kiedyś do potrzymania zardzewiałą misę na spływającą krew. Opisywała mi metaliczny smak i opowiadała, jak oblizywała czerwone palce.
– To był pierwszy niewegetariański smak w moim życiu – wspominała.
Siedziałyśmy nad wodą w Alandi. Pielgrzymi się obmywali, a żałobnicy topili prochy zmarłych. Mętna rzeka w kolorze gangreny płynęła niedostrzegalnym nurtem. Mami chciała wyrwać się z domu, od babci i rozmów o moim ojcu. Był to przejściowy okres, gdy opuściłyśmy już aśramę****, ale jeszcze nie wysłano mnie do szkoły z internatem. Między matką a mną przez chwilę panował rozejm i wciąż jeszcze wierzyłam, że najgorsze za nami. Nie mówiła mi, dokąd w tych ciemnościach jedziemy, a gdy wsiadałyśmy do autobusu, nie mogłam odczytać napisu na kartonie przyklejonym taśmą z przodu. Żołądek ściskał mi się ze strachu, że znów gdzieś przepadniemy w związku z kaprysem matki, trzymałyśmy się jednak blisko rzeki, przy której wysiadłyśmy z autobusu, a gdy wzeszło słońce, dostrzegłam w jego świetle tęczowe wzory na plamach benzyny zebranych na powierzchni wody. Gdy zrobiło się gorąco, wróciłyśmy do domu. Nani i Nana* szaleli z niepokoju, ale Mami powiedziała, że nie opuszczałyśmy osiedla. Uwierzyli, bo chcieli wierzyć, choć historyjka nie była przekonująca – osiedle, na którym stał ich dom, nie było tak duże, by się zgubić. Mami mówiła z uśmiechem, kłamała jak z nut.
Jej talent łgarski był imponujący. Przez jakiś czas próbowałam jej w nim dorównać, wydawało mi się, że to jedyna jej umiejętność warta naśladowania. Dziadkowie przepytali stróża, ale nie udało im się niczego potwierdzić, bo często przysypiał w pracy. Utknęliśmy więc w martwym punkcie, jak wielokrotnie później, każdy trzymał się swojej fikcji, w przekonaniu, że musi dbać o własny interes. Gdy mnie później pytano, powtarzałam wersję matki. Nie nauczyłam się jeszcze sprzeciwiać. Byłam potulna jak pies.
Czasem mówię o Mami w czasie przeszłym, choć wciąż jeszcze żyje. Czułaby się dotknięta, gdyby była w stanie przechować to w pamięci. W tej chwili jej ulubioną osobą jest Dilip. To zięć doskonały. Gdy się spotykają, powietrza między nimi nie mącą żadne oczekiwania. On nie wie, jaka była wcześniej, akceptuje ją taką, jaka jest, i bez oporów wciąż na nowo jej się przedstawia, jeśli ona zapomni jego imię.
Też bym tak chciała, lecz matka w mojej pamięci wciąż pojawia się i znika przed moimi oczami jak lalka na baterie, której mechanizm szwankuje. Lalka zamiera. Czar pryska. Dziecko nie wie, co jest prawdziwe i na co może liczyć. Może nigdy tego nie wiedziało. Płacze.
Chciałabym, żeby w Indiach dopuszczano samobójstwo wspomagane, jak w Holandii – nie tylko w trosce o godność pacjenta, ale też dla dobra wszystkich zainteresowanych.
Powinnam się smucić, a nie złościć.
Czasem płaczę, gdy nikt nie widzi – jestem w żałobie, ale jeszcze nie nadszedł czas, żeby spalić ciało.
* Nani (hindi n?n?), nana (hindi n?n?) – określenia na rodziców matki: nani to babcia, a nana to dziadek. Na dziadków ze strony ojca mówi się dadi (d?d?) i dada (d?d?); ** Memoni – grupa etniczna pochodząca z północnej części starożytnych Indii, czyli z terenów dzisiejszej prowincji Sindh w Paki stanie. Obecnie należą do niej niecałe dwa miliony osób rozproszone po całym świecie. Większość jej przedstawicieli wyznaje islam sunnicki; *** Dźinizm – indyjska nonteistyczna religia monastyczna i system filozoficzny, wyznawców (w liczbie około pięciu milionów, głównie w Indiach) obowiązuje prawo ahinsy zakazujące krzywdzenia istot żywych; **** Aśrama (sanskr. ?śrama) – indyjska pustelnia lub ośrodek religijny założony przez mistrza duchowego (guru). Niektóre aśramy przyciągają setki wyznawców, również ze świata Zachodu.
Fragment książki publikujemy dzięki Wydawnictwu W.A.B.
Gorzki cukier Materiały promocyjne W.A.B.