Ktoś zabija wychowawców starego domu dziecka na wyspie Wolin. Tropy wiodą głęboko w przeszłość i do niewielkiej miejscowości leżącej nad Zalewem Szczecińskim. Czy któryś z jej mieszkańców miał motyw, by pozbawić życia wiele osób? I czy morderca na pewno już zakończył swoje dzieło? Udział w śledztwie bierze m.in. Nina Warwiłow, która w okolicę przyjechała na urlop. Okazuje się jednak, że w otoczeniu pięknej przyrody wydarzyło się wiele złych rzeczy, a niewielka społeczność kryje mroczne tajemnice…
Właśnie ukazała się szósta powieść z bestsellerowego cyklu kryminałów Jędrzeja Pasierskiego o komisarz Ninie Warwiłow, który tworzą: „Dom bez klamek", „Roztopy", „Czerwony świt", „Kłamczuch", „Gniazdo" i premierowy „Martwy klif". Fragment najnowszej części przeczytacie tylko u nas.
Fragment powieści Jędrzeja Pasierskiego „Martwy klif"
Czego Szymon Kacperski się spodziewał? Że żywa legenda polskiej policji okaże się drobną brunetką o spokojnym, wręcz nieśmiałym spojrzeniu zielonych oczu? Na podstawie szerzących się opowieści o Ninie Warwiłow, które z łatwością docierały nawet do Wielkopolski, wyobrażał sobie jakąś tytankę, Horpynę. Stojąca przed nim kobieta była szczupła, niemal wątła, chociaż nie sprawiała wrażenia słabej.
– Kiedy usłyszałem… – zaczął, bo był trochę zmieszany. – Przepraszam. Podkomisarz Szymon Kacperski.
Ukłonił się, nieco wbrew sobie. Ceremonialnie, jak po japońsku. Nina nawet nie mrugnęła okiem, dalej go obserwowała.
– Och – powiedziała tylko. – Nina…
– Wiem, kim pani jest.
– Nie trzeba mówić do mnie per pani.
– Dziękuję – odparł, chociaż chwilę walczył ze sobą. Szacunek do policyjnej bohaterki sprawiał, że niełatwo było mu przyjąć tę propozycję. – Pewnie się zastanawiasz, dlaczego przyszedłem. Tutaj wszystko bardzo szybko się rozchodzi. Wyspa czy nie wyspa, ale to jest taka społeczność. Swój świat.
Cezary Mogielnicki dalej stał z boku, dobrodusznie zadowolony z tego, co się dzieje. On między innymi szerzył te wszystkie informacje. Nina wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała. A potem wyciągnęła dłoń i mocno uścisnęła rękę Kacperskiego.
Śledczy skierował spojrzenie na Mogielnickiego, tak znacząco, jak potrafił, żeby okazać swój policyjny autorytet.
Zadziałało. Mogielnicki wycofał się i skrył w środku.
– Przepraszam, ale przyjechałeś tutaj, bo… – zaczęła Nina.
– Tak?
– Do mnie?
– Spokojnie. Przecież to nie twój rewir.
– Z czym więc przyszedłeś?
– Nie czytasz prasy?
Wzruszyła ramionami.
– Są zabójstwa – dodał. – To znaczy, staramy się trzymać gazety… nie wszystkie informacje ujawniamy…
Milczenie. Czekała. Wydawała się mało zainteresowana.
– Wiem. Czytałam coś – rzuciła w końcu.
– I?
– I? – Uśmiechnęła się. A potem pokręciła głową. – Nie no, chyba żartujesz.
– Na jaki temat?
Spojrzała na zegarek na ręku.
– Przepraszam, musiałam się zorientować, która godzina. Bałam się, że wpadłam w dziurę czasową, ale rzeczywiście poznaliśmy się pięć minut temu.
– Co chcesz powiedzieć?
– Oczekujesz ode mnie jakiejś hipotezy?
Nie odpowiedział i zaśmiała się. Naturalnie. Miała wdzięk. Może właśnie o to chodziło – najlepszy śledczy miał te wszystkie instrumenty w ręku. Krążyły opinie, że Warwiłow potrafi być bezwzględna. Ale nie wydawała się sztuczna. Pomyślał, że po prostu była policjantką i kiedy nadchodził właściwy czas, wykonywała swoją pracę.
– Masz mnie za jakąś cudotwórczynię?
– A za kogo? Jesteś prawdziwą legendą.
– To brzmi, jakbym była bardzo, bardzo stara.
Pokręciła głową i miał wrażenie, że wbiła w niego badawcze spojrzenie.
– Najgorsze albo najlepsze… nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić.
– To zależy.
– To zależy… Po prostu kiedy na ciebie patrzę, to o tym myślę. Bardzo przypominasz mi kogoś, kogo znam.
– To źle czy dobrze?
– To był najlepszy policjant, z jakim pracowałam.
– Aha.
– Fizycznie – dodała. – Bo przecież jeszcze nie mam pojęcia, jak pracujesz, prawda?
Zarumienił się. Każde pytanie było delikatnie sprawdzające. Badające osobowość, bystrość, pewność siebie. Jakby rzeczywiście budowała jego portret – ale na tyle subtelnie i swobodnie, że nie mógł jej na niczym przyłapać. Nie tylko inaczej ją sobie wyobrażał, ale też nigdy nie pracował z dochodzeniowcem rozmawiającym w ten sposób.
Tak o niej jednak mówiono. Nikt nie twierdził, że jest czołgiem. Raczej że potrafi się dostosować do miejsca, zrozumieć, jak ono działa. Że skleja się z miejscem, w którym jest, a nie że je taranuje. Że stara się zrozumieć jego klimat i specyfikę.
I zadał sobie pytanie, dlaczego chciał ją spotkać. Dlaczego nie potrafił sobie tego odmówić. Wiedział, że spogląda na nią z podziwem i że Nina to widzi, ale nie potrafił inaczej. Nie pociągała go jako kobieta – zwłaszcza że mit przybrał ludzką postać dopiero przed chwilą. Jednak pragnął ją spotkać, zobaczyć, jak pracuje.
Przypuszczał, że ta adoracja jest widoczna, że Warwiłow dostrzega ją w jego oczach i gestach. No i w tym, że tu przyjechał. Nagle poczuł się jak uczniak, który operuje jakimiś topornymi, stępionymi narzędziami.
– Jasne – mruknął cicho.
Szturchnęła go lekko w ramię. Wydawała się wyluzowana.
– Słuchaj, ja…
– To oczywiste, że nic o mnie nie wiesz – wszedł jej w słowo. – Czy chcesz wiedzieć o sprawie?
– Nie jestem tu służbowo. Ale po prostu mi streść.
Zrelacjonował.
– A co miałabym ci teraz powiedzieć? – zapytała. – Rozumiem, że operujemy na całej wyspie Wolin. Że sprawca jest mobilny. Nie że ma samochód – kontynuowała, widząc wyraz jego twarzy – ale że ma świetną orientację w terenie. Z morderstwem jest cała masa roboty. On działa szeroko i prawdopodobnie tak samo dobrze czuje się mieście, jak w naturze. Optymistycznie myśląc, nie wychodzimy poza wyspę Wolin. Ile ona ma powierzchni?
– Dwieście sześćdziesiąt pięć kilometrów kwadratowych.
– Aha. Oczywiście sprawca mógł już wyjechać, prawda? Z drugiej strony… i tak szukamy igły w stogu siana. Poza tym powiem ci to, co raczej jest dla ciebie oczywiste.
– Tak?
– Morderca mógł jeszcze nie skończyć.
Zaschło mu w gardle.
– Nie ma już więcej żyjących wychowawców.
Wzruszyła ramionami.
– Ale nikt nie powiedział, że morderca zakończył swoją misję.
– No więc co o tym wszystkim sądzisz?
– Chcesz, żebym przedstawiła teorię na podstawie zdrapek? Nawet nie pytam, czy przesłuchiwałeś już byłych wychowanków…
Kiwnął głową.
– Rozmawiałem z kilkoma osobami. Brzmią jak sekta – rzekł i nieco wbrew sobie poczerwieniał. – Nic się nie dzieje, miejsce było idyllą na tle pożogi powojennej i tak dalej. Ale wiesz co, wyciągnę od nich prawdę. Wszyscy mówią, jakie to było wspaniałe. Nie było, na pewno są jakieś luki, szpary.
– Naprawdę?
– Tak – podkreślił jeszcze raz. – Znajdę je.
Przerwał i po chwili zapytał:
– Czy masz wolną godzinę?
– Tak.
– To chodź ze mną.
– Chodź?
– To nie wymaga samochodu.
Wyszli na drogę. Może to mało elegancko z jego strony, że ją wyciągał, bo padał teraz lekki deszcz. Wyglądała jednak na dobrze przygotowaną – ubrana w kurtkę z goretexu i wodoodporne buty. Wiatr napierał i utrudniał poruszanie się po Boleni. Piętnaście minut później mijali ostatnie domy.
– Prowadzisz mnie do lasu – rzuciła – żeby nie powiedzieć: w krzaki.
– Jeszcze trochę.
Przystanęła, kiedy skręcił w prawo, w polną drogę.
– Znam to miejsce – powiedziała.
– Tak?
– Widziałam budynek. Czy to…
– Tak, to jest ten budynek.
– Nigdy nie widziałam takiego domu dziecka. Czy to nie jest jakiś pałac?
– Zapewne tak, ale to kwestie dziejowe, nie? Niemieccy osadnicy pozostawili kapitalną architekturę, więc trzeba było coś z tym zrobić.
– Do kogoś jednak należała.
– To jest temat, w który nie należy wchodzić.
– Aha, dobrze. Nie rozmawiajmy o prawie własności. A do kogo teraz należy?
– Zawikłane. Do kilku różnych podmiotów. Nie tylko budynek. Są też tereny poniżej, w tym nad wodą. Miały być kiedyś przeznaczone pod budowę nowej przystani, tak przynajmniej słyszałem. Na razie nic się nie dzieje i nie wiem, co z inwestorami… Idziemy?
– Tak.
Przeskoczyli przez płot. Za nim pleniły się chaszcze, przez które trudno było iść. Minęli podwórze i dotarli do ceglanego budynku. Kacperski otworzył drzwi, wydawały się wątłe, jak z dykty.
– Zapraszam – powiedział.
– Wolę za tobą. – Uśmiechnęła się. A kiedy na nią spojrzał, dodała: – Wybacz, jak dla mnie nie musimy tu wchodzić. Mam dziecko, a ta podłoga jest bardzo niepewna.
– Idę na wabia.
– Tak.
– Jak zginę, przekaż innym moją historię.
Zaśmiała się.
Stąpał delikatnie, przyświecając sobie latarką. Od kurzu miał ochotę kichać. Minęli obszerny mroczny hol i po schodach z ułamanymi stopniami weszli wyżej. Korytarz na piętrze prowadził do licznych pokoi. Zaskoczyło go, że znajdowały się tam jeszcze szkielety łóżek, a nawet połamane szafki nocne. W innych pomieszczeniach – szczątki umywalek i ubikacji. Oznaki dawnego życia. Setki, może tysiące dzieci tu biegały, dorastały, dojrzewały.
<<Reklama>> E-book "Martwy klif" Jędrzeja Pasierskiego jest dostępny w Publio.pl >>
W kącie ostatniego pokoju, niedaleko okna z resztkami szkła, leżały ubrania, jak gdyby wyprowadzano się stąd na gwałt. Warwiłow podeszła bliżej. Zbadała je dłonią w rękawiczce, którą zdążyła wydobyć z kieszeni. Łóżeczko jak dla dziecka, jakieś graty zebrane niczym przez lokalnego Golluma.
– Widzisz coś?
– Nie, nie, ja tak tylko… Wydawała się jednak zamyślona.
– Jeśli coś wiesz…
– Nie. Poczekam na ciebie na zewnątrz, bo grzyb tutaj mnie zabije.
Wyszła. Podążył za nią długimi, wysokimi korytarzami. Opuścili budynek i stanęli pod rozłożystym dębem.
– Dobrze, czy mogę ci jakoś pomóc? – Skierowała na niego spojrzenie.
Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– A chcesz?
– Nie wiem – powiedziała. – Jeszcze nie wiem, chociaż moje urlopowanie od dawna jest pewną fikcją.
– Rozumiem.
– Czy wracamy do Boleni?
Obróciła się w stronę bramki. Nagle zdecydowana, choć na początku wydawała się mało zainteresowana. Zdawało się, że chce szybko opuścić to miejsce. Zatrzymał ją gestem.
– Nina, poczekaj.
– Tak?
– Nie mogłem się powstrzymać, żeby do ciebie przyjechać.
Cisza.
– Wciągnąłem cię w to – dodał.
– Tak, wciągnąłeś, Szymon – powiedziała, zapinając zieloną kurtkę pod szyję, bo zrobiło się chłodniej. – A teraz musimy z tym żyć.
„Martwy klif" Jędrzej Pasierski, Wydawnictwo Czarne 2023.