Max Czornyj to adwokat i popularny pisarz, twórca thrillerów oraz powieści inspirowanych prawdziwymi wydarzeniami. W wydanej w październiku książce zajął się Josefem Mengele, pseudonaukowcem, który w imię nazistowskich idei eksperymentował w obozie na ludziach. Co istotne, w serii, w której wcześniej został wydany też "Kat z Płaszowa", Czornyj opisuje rzeczywistość z perspektywy zbrodniarza. W jednym z wywiadów wspomina o "próbie wniknięcia w umysł psychopaty" i tym, że stara się "nie wychodzić z roli", gdy pracuje nad taką książką.
W oświadczeniu Muzeum Auschwitz, opublikowanym w mediach społecznościowych, czytamy m.in.: "Książka, której autorem jest Max Czornyj, zawiera bardzo wiele błędów zarówno w podstawowej faktografii i datacji, jak i w zakresie opisu realiów obozowych". Pracownicy muzeum upamiętniającego ofiary nazistów zabite lub przebywające w obozie, zwracają uwagę m.in. na błędne wskazanie przez pisarza umiejscowienia Auschwitz (Czornyj napisał, że obóz leżał w granicach Generalnego Gubernatorstwa), źle podaną datę obrony pracy doktorskiej Josefa Mengele, czy wskazanie Rudolfa Hossa jako komendanta Auschwitz w 1945 roku. Podkreślają:
Książka w żaden sposób nie przedstawia rzeczywistej działalności Josefa Mengele w niemieckim obozie Auschwitz, ale jej skarykaturowane odzwierciedlenie. Część spośród opisanych przez autora makabrycznych zbrodni w ogóle nie miała miejsca.
Piszą także o "skandalicznych kłamstwach", które ma zawierać "Anioł Śmierci z Auschwitz": "... jak choćby skandaliczne twierdzenie, iż na polecenie lekarza SS selekcję nowoprzybyłych na rampie mogli przeprowadzać wyznaczeni do tego Żydzi (s. 215), zaś wybiórek na śmierć chorych więźniów obozu w istocie dokonywali nie funkcjonariusze SS, ale blokowi (s. 191-193)". W poście na końcu można znaleźć także polecane lektury dotyczące tego tematu.
Co prawda wydawca zaznacza w opisie, że "wydarzenia w tej książce są oparte na faktach", ale zaraz dodaje, że "prawda bywa bardziej przerażająca od najwymyślniejszej fikcji". Słowo "prawdziwa historia" pojawia się również w dalszej części opisu: "Umyślne zarażanie wirusami, zszywanie tułowi kilku osób, operacje bez znieczulenia i wyrywanie płodów. To nie upiorne science-fiction, a prawdziwa historia. Do tego jedynie jej niewielka część. Ta książka opisuje znacznie więcej. Będziecie przerażeni tym, do czego zdolny jest człowiek".
Czornyj "Aniołem Śmierci z Auschwitz" wpisuje się w popularny w ostatnich latach, budzący kontrowersje, nurt tzw. literatury obozowej, do której dołączyła nawet w zeszłym roku też "Dziewczynka z Kijowa" - wyciskacz łez dotyczący wojny w Ukrainie. To książki "oparte na faktach", "inspirowane prawdziwymi wydarzeniami", "fabularyzowane historie" (rzadziej rzeczywiście biografie czy reportaże), często stylizowane na wspomnienia. Łączy je tematyka obozów koncentracyjnych, obozów pracy przymusowej i łagrów z czasów II wojny światowej, przede wszystkim związana z Auschwitz. Kiedyś były "Medaliony" Zofii Nałkowskiej czy "Inny świat" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, od 2018 roku mamy nowe rozdanie. Wtedy w Polsce ukazała się powieść nowozelandzkiej pisarki i scenarzystki Heather Morris "Tatuażysta z Auschwitz". Według panelu BookScan Polska, pokrywającego zaledwie 40 proc. rynku papierowych wydań, pozycja sprzedała się w naszym kraju ponad 44 tys. egzemplarzy, a wydawca zarobił ponad 1,2 mln zł. Pojawiły się więc np. "Skrzypaczka z Auschwitz", "Położna z Auschwitz", "Szachistka z Auschwitz", "Sadystka z Auschwitz", "Krawcowe z Auschwitz", "Ocalona z Auschwitz", "Anioł życia z Auschwitz", "Kołysanka z Auchwitz", "Tajemnica z Auschwitz"... Poziom literacki i faktograficzny? Z tym bywa bardzo różnie. Zainteresowanie najwyraźniej nie maleje, bo ciągle premiery mają kolejne podobne pozycje.
Współcześnie bardzo często na okładce można też znaleźć wspólny mianownik: pasy kojarzące się z więziennymi uniformami, które musieli nosić ludzie przetrzymywani i zabijani w obozie. Czornyj przy promowaniu swoich książek "obozowych" poszedł jednak o krok dalej - na okładce jego nowej książki znajdziemy pasy, drut kolczasty, krew i zdjęcie Mengele, ale przy promocji "Kata" także sam pisarz postanowił zapozować przed aparatem. Przybrał pozy, które miały nawiązywać do zdjęć "bohatera".
Szczególnie ostro na taką formę promocji zareagował inny pisarz, Jakub Ćwiek. "To poziom zbydlęcenia, który ciężko mi nawet skomentować" - napisał, publikując przy okazji wpisu dotyczącego książki o Mengele zdjęcie, na którym pisarz miał stylizować się na Amona Götha, austriackiego zbrodniarza wojennego, m.in. komendanta obozu koncentracyjnego Plaszow oraz likwidatora gett żydowskich w Krakowie i Tarnowie. "To autentycznie sprawia wrażenie jakby Max Czornyj znalazł w tym pisaniu sposób na eksponowanie swoich nieakceptowalnych społecznie skłonności. Jakby to była jakaś forma znalezienia ujścia dla skrajnego, przerażającego mroku, który nim targa i go podnieca. Jedno jest pewne — ten człowiek zdecydowanie przekracza granice. I to nie tylko dobrego smaku" - pisze Ćwiek, który wcześniej w tym samym poście zauważył: "I nie zrozumcie mnie źle — przeczytałem mnóstwo książek pełnych okrucieństwa, przedstawionego w sposób boleśnie plastyczny. Widziałem od cholery krwawych filmów, grałem w gry. Trudno mnie nazwać człowiekiem nadwrażliwym. Ale jest w personie Maksa Czornyja coś skrajnie odrażającego i niepokojącego zarazem. Ot na przykład to, że z uporem maniaka pisze tak wiele swoich książek z perspektywy okrutnych krwawych zbrodniarzy. Że fantazjując o tych strasznościach, jakim się oddawali, oddaje je z taką fanowską pieczołowitością. Ktoś powie, że to taka konwencja. Ale bądźmy świadomi, że to, o czym piszemy i przede wszystkim w jaki sposób, na czym skupiamy się w naszej prozie, bardzo mocno o nas świadczy".
W tym i zamieszczonym także jeszcze w marcu kolejnym poście Ćwiek pisze także o sposobie, w jaki Czornyj mówi o swoich książkach: "święta z 'Katem z Płaszowa' zapowiadają się apetycznie, bo to bardzo 'mięsna' książka. I pyta czytelników jak podobała się 'przygoda'". W komentarzu pod postem Czornyj zareagował, odnosząc się przede wszystkim do kwestii oryginalnego zdjęcia, które miało być związane z filmem "Lista Schindlera".. "Jest na nim inny słynny nazista - Ralph Fiennes, nie Amon Göth. Jednak podążając za logiką postu, twórca fantastyki musi żywić się fantastyczną konfabulacją... Aby poznać mój stosunek do tematu, wystarczyłoby przeczytać posłowie" - napisał Czornyj. W rozmowie z Onetem dr Wanda Witek-Malicka z Centrum Badań Muzeum Auschwitz. już wtedy nazwała to zdjęcie skandalicznym. "... dowodzi nie tylko braku zrozumienia historii, ale również braku wyczucia, empatii i szacunku dla ofiar. Głęboko niepokoi mnie myśl, że autor - który nie widzi w takiej formie promocji niczego niestosownego - kształtuje w ten sposób wrażliwość i świadomość swoich czytelników" - powiedziała.
Wydawnictwo wydało w sprawie oświadczenie. Pisze, że wydane przez nie książki tego autora "ukazują wprost koszmar totalitaryzmu, opowiadają się zawsze przeciwko złu, a autor staje po stronie ofiar. Zachęcamy do zapoznania się z twórczością tego autora wydaną przez nasze Wydawnictwo. Ufamy, że po przeczytaniu książek każdy z Państwa będzie miał podobną jak my ocenę twórczości Pana Maksa Czornyja".
Wydawnictwo próbuje zatem odpowiedzieć na zarzuty o to, że pisanie w pierwszej osobie i czasie teraźniejszym o wstrząsających wydarzeniach (a także, jak się okazuje, tym co powstało w wyobraźni Czornyja), nie ma wpływu na szacunek wobec ofiar. Taka krytyka pojawia się zresztą coraz częściej pod adresem zarówno twórców literatury obozowej, jak i także np. zajmujących się tematyką true crime. W rozmowie z Gazeta.pl zastanawiał się nad tym choćby Wojciech Chmielarz, autor kryminałów i thrillerów, autor podcastu "Zbrodnia na poniedziałek". Stwierdził, że coraz częściej takie rozważania pojawiają się zarówno u niego, jak i koleżanek oraz kolegów z branży.
Czy poświęcając tyle miejsca i zainteresowania zbrodniarzom, nie umniejszamy ich ofiarom? Czy nie znieczulamy się na cierpienie, skupiając na makabrze? Każdy czytelnik musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie.