Alicja Urbanik-Kopeć: Oboje byli okropni. Każde na swój sposób. Ale myślę, że Łęcka w pamięci uczniów zapisuje się zdecydowanie gorzej.
Wszyscy wiedzą, że to antypatyczna arystokratka, która żyje we własnym świecie i albo traktuje innych jak zabawki, albo w ogóle nie zwraca na nich uwagi. Prus opisuje ją tak: nie istnieją dla niej takie kategorie jak odległość (bo wszędzie ją wożą), wysokość (bo wszędzie ją wnoszą), pora dnia (bo może spać, kiedy chce). Albo inny kawałek: Izabela przychodzi do salonu krawieckiego i rozmyśla o szwaczkach. Szwaczka była w epoce taką figurą jak dziś pani na kasie w dyskoncie – wszyscy wiedzieli, że to ciężka fizyczna praca, od której siada kręgosłup, psuje się zdrowie, a zarabia się naprawdę mało. Tymczasem Łęcka w salonie myśli, że szwaczki muszą być bardzo szczęśliwe, bo mogą dla niej szyć piękne suknie. Zero empatii, kompletne odklejenie.
Uwielbiam też fragment, w którym Izabela wyobraża sobie, że Wokulski zostanie nie jej mężem, tylko przyjacielem rodziny – dosłownie go friendzonuje – że będzie w niej sekretnie zakochany całe życie, a po jej śmierci zastrzeli się z rozpaczy na jej grobie. Albo właśnie nie dokładnie tam, tylko "przez delikatność" kilka grobów dalej. Naprawdę.
Prus wyraźnie, współczująco pokazuje, że Izabela to produkt swoich czasów. To nie ona postanowiła być zła, to epoka ukształtowała jej osobowość. W latach 80. XIX wieku postępowe środowiska kładły nacisk na to, żeby wychowywać dziewczynki na świadome, wykształcone obywatelki, a nie panny, które tylko siedzą i wyszywają serwetki. Łęcka należała do tych drugich – Prus na jej przykładzie demonstruje, że ten model to arystokratyczny relikt. Że takie kobiety nie tylko nie wnoszą nic do społeczeństwa, ale też przez staroświeckie wychowanie cierpi ich własne życie osobiste.
Poza tym Izabela ma kilka przebłysków dowodzących, że jakoś rozumie własne położenie. Widać to w scenie, w której rozmawia ze swoją ciotką. Ta uświadamia Łęckiej, że jej ojciec stracił majątek, posagu już dawno nie ma, wkrótce trzeba będzie zastawić rodzinną pamiątkę – srebrny serwis kawowy – i że w związku z tym Izabela powinna jak najszybciej wyjść za mąż. Kandydaci nie są zachęcający: stary baron, niedołężny marszałek i tak dalej. Izabela mówi, że nie chce tych dziadów, ciotka naciska, a wtedy Izabela pyta: "Więc mam wahać się pomiędzy sprzedaniem siebie i serwisu?". Czyli nie jest tylko nieświadomym produktem czy ofiarą systemu. Bywa też jego krytyczką.
O, jemu przypisuje się bardzo dużo pozytywnych cech.
Przedsiębiorczy, pomysłowy, zdeterminowany, ambitny, ciężko pracuje. Zdolny do wielkiej miłości. Ma dużo krytycznych przemyśleń, interesuje go sprawiedliwość społeczna, sprawa narodowa. Mnóstwo zalet. Ale u Prusa można znaleźć też fragmenty, w których widać, że to naprawdę paskudny człowiek. Przede wszystkim: to nie jest żaden self-made man, który doszedł do pieniędzy wyłącznie własnym geniuszem.
Pierwszą część majątku Wokulski zdobywa przez małżeństwo. Żeni się z Małgorzatą Minclową, wdową po swoim pracodawcy, z którą zresztą miał romans już wcześniej. To po niej dziedziczy sklep z galanterią. Różnica wieku między nimi to tylko cztery lata, ale Minclowa zostaje w powieści określona jako "baba grubo starsza od niego". Nawet jej śmierć jest dość upokarzająca – umiera wskutek inwazyjnej terapii kosmetycznej, która miała jej pomóc zachować młodość.
Dokładnie coś takiego. A potem Wokulski pomnaża majątek, bo w spółce z rosyjskim przedsiębiorcą dostarcza zaopatrzenie na front rosyjsko-turecki. Dosłownie dorabia się na wojnie, dostawach dla carskiego, zaborczego wojska. Oczywiście Prus trochę go wybiela, dodając mu też powstańczą przeszłość. Ale jest więcej wątków, które pokazują, że Wokulski wcale nie jest dobrym człowiekiem. Na przykład sposób, w jaki zaleca się do Izabeli. Ich relację często postrzega się tak: on patrzy na nią miłośnie oczami szczeniaczka, a ona go kopie i odrzuca. Otóż nie. Wokulski zatrudnia swatkę, której płaci za to, żeby szpiegowała Łęcką, zdradzała mu, co panna Iza robi, gdzie idzie, co planuje, ujawniała mu jej słabe strony, a potem podpowiadała, jak może zdobyć jej względy.
Sam nie śledził Łęckiej, ale na pewno ją osaczał, a ona to czuła. Zaprzyjaźnił się z jej przyjaciółmi, pożyczał pieniądze ojcu, wciągał kuzynów w jakieś biznesy – gdzie się nie obróciła, tam był Wokulski.
Jest w "Lalce" paskudna scena, w której swatka mówi Wokulskiemu, że szykuje się licytacja kamienicy Łęckich, jedynym kupcem będzie krewniaczka, która zapłaci mało, więc przepadnie resztka posagu Izabeli. W związku z tym chwila jest pomyślna, bo panna Iza, postawiona między biedą a wyjściem za starego marszałka, zgodzi się na każdą inną kombinację – to znaczy właśnie na ślub z Wokulskim. Właśnie tak pan Stanisław prowadził zaloty. Za opłatą dostawał informacje, że Izabela znajdzie się w niezawinionej przez siebie koszmarnej sytuacji życiowej, i że właśnie wtedy powinien uderzyć – kiedy ona będzie na dnie, także psychicznym.
Jest taki fragment, w którym Wokulski, zniesmaczony dwulicowością arystokracji, którą zaobserwował w trakcie kwesty wielkanocnej, postanawia "teraz zrobię coś dobrego". I nadarza się okazja: widzi w kościele płaczącą pod krzyżem prostytutkę. Podchodzi do niej, idzie za nią do domu publicznego, ona zaczyna się tam w końcu rozbierać, a on jest przerażony. W swojej głowie chciał ją uratować z opresji, podnieść z dna. Myślał, że ona płacze pod krzyżem, bo ma wyrzuty sumienia, że żyje w grzechu – a tymczasem chodziło o bardzo przyziemną sytuację. Właścicielka domu publicznego ją okradła, a ona płakała ze złości i modliła się, żeby złodziejkę szlag trafił. W rezultacie Wokulski wychodzi obrażony na świat, obrzydzony, z myślą "chroń mnie, Boże, od tych wszystkich bab" (a dokładnie myśli sobie: "Wolę ziewające kwestarki niżeli modlące się i płaczące potwory"). Cały jego obraz kobiecości się posypał. On bardzo idealizuje kobiety – nie tylko tę płaczącą prostytutkę, Izabelę oczywiście też. Za każdym razem, kiedy Łęcka pokazuje jakieś ludzkie, nie anielskie cechy, Wokulski na chwilę się do niej zraża. Nie wiadomo, jak by ją traktował, gdyby jednak po ślubie ostatecznie się przekonał, że Izabela to nie żadna niebiańska, nadludzka istota.
Na pewno lekko karykaturalne. Po pierwsze: jest ta szpiegująca swatka, pani Meliton. Po drugie: Wokulski trochę za bardzo się stara. To człowiek, który już awansował społecznie, a chce awansować dalej. Nie zna obyczajów klasy wyższej, nie umie się poruszać w ramach ich decorum. Na przykład nie rozumie, że w wyższych sferach nie popisujesz się majątkiem, rzucając na stół garść złota.
W poradnikach matrymonialnych z epoki jest napisane, że ostentacja to nigdy nie jest dobry pomysł. O majątek potencjalnej narzeczonej trzeba się dowiadywać, ale dyskretnie. Można iść do jej ojca i prywatnie złożyć ofertę: jeśli ślub dojdzie do skutku, to ja spłacę takie a takie rodzinne długi. Z kolei pannom radziło się, żeby przy wyborze męża nie kierować się wyłącznie finansami. "Małżeństwa zawarte tylko dla pieniędzy nie są szczęśliwe, moja droga". A Izabela widzi, że Wokulski dosłownie próbuje ją kupić – że idzie krok za daleko, wydaje na nią naprawdę gigantyczne kwoty.
Jeśli przeliczamy majątek Wokulskiego na współczesne realia, to pomyślmy: ile jest teraz warta kamienica w centrum Warszawy? Cała, nie jedno mieszkanie.
A Wokulski po prostu ją kupuje. Oczywiście to sobie przelicza, przesuwa jakieś środki, ale jest w stanie wydać te pieniądze. Nie po to, żeby zainwestować, tylko w imię osiągnięcia swojego osobistego celu, czyli po prostu kupienia sobie żony.
Tak. A kamienica to nie wszystko. Wokulski wykupuje też długi ojca Izabeli, opłaca lichwiarzy, specjalnie przegrywa w karty i tak dalej. Swoim majątkiem desperacko podtrzymuje pozycję społeczną Łęckich – którzy są rodziną arystokratyczną, ale bardzo podupadłą finansowo.
Wciąż mamy w Polsce mariaże wielkiego biznesu i potomków arystokracji. Kto był przez dwanaście lat mężem Dominiki Kulczyk? Książę Jan Lubomirski. A Anna Czartoryska wyszła za milionera Michała Niemczyckiego. To taki odprysk przeszłości we współczesności – choć oczywiście realia są już inne, teraz taki związek to żaden mezalians.
Absolutnie nie. Byłoby pewnie trochę podśmiewania się za plecami, ale w XIX wieku zdarzały się takie sytuacje. Na przykład cztery córki Jana Blocha, potentata kolejowego i stalowego, wyszły za czterech różnych polskich arystokratów. Oni mieli tytuły, ale nie mieli pieniędzy, a one wniosły ogromne posagi. Ówczesna prasa obwołała te małżeństwa "transakcją sprzedaży nazwiska". W tę stronę układ był lepszy niż w drugą – jeśli to arystokratka wychodziła za bogacza z niższej klasy, traciła tytuł szlachecki.
Takie małżeństwa to nie tylko polska specyfika. Było na przykład takie zjawisko jak "księżniczki dolarowe". Na przełomie XIX i XX wieku w Wielkiej Brytanii wiele arystokratycznych rodzin znalazło się w trudnej sytuacji finansowej. Mieli zamki, posiadłości, ale nie mieli gotówki, żeby to wszystko utrzymać. Jednocześnie w Stanach Zjednoczonych trwał boom gospodarczy. Amerykańscy potentaci budowlani czy olejowi byli niewyobrażalnie bogaci. I czuli, że dla ich córek – często dobrze wykształconych, kulturalnych – w USA nie ma godnych kandydatów na mężów. Dlatego wydawali je właśnie za brytyjskich arystokratów. "Będziesz księżniczką, hrabiną, będziesz mieszkać w szkockim zamku – a ten zamek wyremontuje ci mąż za twoje miliony". Taką amerykańską dziedziczką była na przykład prababka księżnej Diany, córka bankiera z Wall Street Frances Ellen Work. Mary Leiter Curzon, córka właściciela amerykańskich domów towarowych, została wicekrólową Indii.
Bardzo lubię akurat ten mem o "Lalce". A to jeszcze inne moje ulubione (AUK pokazuje memy)
Mem o 'Lalce' Bolesława Prusa Fot. zrzut ekranu
Mem o 'Lalce' Bolesława Prusa Fot. zrzut ekranu
Na przykład ten ostatni, z pozytywistą i romantykiem, oddaje to, w jaki sposób "Lalkę" omawia się (czy też omawiało) w szkole. Odwieczny temat lekcji: "Wokulski – romantyk czy pozytywista?". Moim zdaniem to nie jest ścieżka interpretacyjna, która do czegokolwiek prowadzi, a ten mem na metapoziomie to obśmiewa. Z kolei hasło "Panie Stasiu, Łęcka tylko dla arystokracji" – przeróbka mema z patoprzedsiębiorcą, który mówi do pracownika "Panie Areczku, Lipton jest tylko dla zarządu" – świetnie rozbraja wątki klasowe u Prusa. Ale jest też mnóstwo memów o "Lalce", które są strasznie seksistowskie.
Pamiętam taki słynny klucz maturalny: trzeba było napisać, że Izabela to zimna arystokratka. To na pewno sprzyja takim interpretacjom. W ogóle Łęcka nie jest miłą osobą, więc łatwo ją przedstawić jako postać, która wykorzystuje Wokulskiego. Ale prawda jest taka: Wokulski próbuje popełnić samobójstwo – bądź też je popełnia – właśnie przez to, że Izabela go nie chce. W powieści Łęcka ostatecznie przyjmuje jego oświadczyny dlatego, że jest po prostu sterroryzowana. Przez rok czy półtora wszyscy – ojciec, ciotka, kuzyni, całe towarzystwo – dręczą ją, żeby wyszła za Wokulskiego i w ten sposób rozwiązała rodzinne problemy. I kiedy już jako narzeczeni jadą pociągiem, Wokulski, który nauczył się dla Izabeli angielskiego, orientuje się, że ona zdradza go z człowiekiem, za którego miała kiedyś, dawno temu, wyjść. Oczywiście zdrada to nic chwalebnego – ale pamiętajmy, że Izabeli Wokulskiego po prostu wmuszono.
Nie. Ona wręcz nie chce od niego nic przyjmować, co zresztą też pokazuje jej nikły kontakt z rzeczywistością. Łęcka unosi się osobistą dumą, stwierdza, że ona, arystokratka, nie potrzebuje cudzej jałmużny. Że nie będzie jej jakiś handlarz kupował ubrań.
Taka incelska interpretacja. Po przełożeniu na uproszczone, bardzo skrótowe hasła tego rodzaju narracji o związkach młodym ludziom wszystko zaczyna do siebie pasować. Na pozór. Mamy w tej wizji Izabelę, która friendzonuje Wokulskiego i jednocześnie wyzyskuje go finansowo. A on z kolei jest simpem, służalczym mężczyzną, który na wszystko się zgadza, jest na każde jej skinienie.
Mam wrażenie, że w szkołach nie podkreśla się, na ile ta relacja jest ze strony Wokulskiego wymuszona – a za to mówi się o bajońskich sumach, które wydaje na Izabelę. To w głowach niektórych pewnie pasuje do obrazu interesownej kobiety, która wyciąga od mężczyzny pieniądze, a nie daje mu nic w zamian. A potem część uczniów może mieć poczucie satysfakcji, że rozgryźli tę lekturę. Że pod dziewiętnastowiecznym językiem i jakąś rozwlekłą akcją, która nikogo nie interesuje, odkryli prostą historię simpa i gold diggerki. Te memy to odzwierciedlają.
Ale powiem jeszcze jedno: cieszę się, że nastolatki w ogóle robią o "Lalce" memy, bo to znaczy, że mają z prozą Prusa jakiś emocjonalny związek. Nawet jeśli po prostu nie cierpią bohaterki, to przynajmniej książka coś w nich poruszyła. A taki zasadniczo powinien być cel edukacji, prawda?
Jeśli uczniowie robią memy o tym, czego ich uczysz, to znaczy, że jest dobrze – jakiekolwiek by te memy nie były.
Alicja Urbanik-Kopeć Fot. Zofia Dimitrijevic?/Wydawnictwo Czarne
"Lalkę" Ryszarda Bera z 1977 roku z rolami Małgorzaty Braunek i Jerzego Kamasa można oglądać w TVP VOD.
Alicja Urbanik-Kopeć. Kulturoznawczyni, anglistka, adiunktka w Instytucie Historii Nauki PAN. Zajmuje się historią kultury XIX w. W przeszłości szuka źródeł współczesnych wzorów kulturowych. Pisze o pracy seksualnej, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej. Autorka książek "Anioł w domu, mrówka w fabryce" (o robotnicach fabrycznych), "Instrukcja nadużycia" (o służących domowych), "Chodzić i uśmiechać się wolno każdemu" (o pracownicach seksualnych) i "Matrymonium" (o XIX-wiecznym rynku matrymonialnym). Laureatka Nagrody Klio za wybitny wkład w badania historyczne. Finalistka Nagrody Historycznej "Polityki". Wykładowczyni gender studies.