"Spirala" Igora Brejdyganta, autora choćby przeniesionej na ekran "Szadzi", to kolejny z tytułów ukazujący się w nowej serii "Znak Crime". Brejdygant to pisarz specyficzny o tyle, że piszący obrazem. Można się pokusić o określenie go mianem powieściopisarza filmowego. Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego kryminału "Spirala", który właśnie ukazał się nakładem wydawnictwa Znak. Opowiedziana w charakterystycznym stylu pisarza historia szybko zmienia się z rasowego kryminału z trzymającą w napięciu powieść szpiegowską – wprost idealną do przeniesienia na ekran.
W opisie "Spirali" przeczytamy: "Wywołana przez zakazany związek iskra radości, za którą tęskniła latami. Tyle wystarczyło, żeby Dominika Stawecka, idealna żona szanowanego ministra, zawsze racjonalna i poukładana, złamała wszystkie zasady, którym do tej pory hołdowała. Jej romans z Aleksandrą – choć skazany na tragiczny finał – sprawia, że przez jakiś czas ze szczęścia unosi się nad ziemią. Nie ma nawet pojęcia, że przyjdzie jej za to zapłacić najwyższą cenę.
Wkrótce polityczni wrogowie jej męża dowiadują się o zdradzie i po kolei los odbiera jej wszystko, co drogie. Jedna po drugiej giną kolejne osoby z jej najbliższego otoczenia, a Dominika wpada w spiralę kolejnych, coraz dotkliwszych zdrad, aż w końcu zapomina, czym jest strach. Ta kobieta nie cofnie się przed niczym, aby ocalić tych, których kocha najmocniej".
Igor Brejdygant to scenarzysta, pisarz, reżyser, fotograf i aktor. Autor powieści kryminalnych: "Paradoks", "Szadź", "Rysa", "Układ", "Wiatr" i "Sieroty". Współautor serii opowiadań inspirowanych prawdziwymi historiami "Opowiem ci o zbrodni", na podstawie których realizowany jest program telewizyjny emitowany przez Crime&Investigation Polsat. Scenarzysta m.in. "Prostej historii o morderstwie", "Erynii" i "Matki". Seriale na podstawie jego prozy - "Szadź" i "Rysa" - były nominowane do Orłów. Fanom polskiej kultury Igor Brejdygant jest znany także jako brat przyrodni piosenkarza Krzysztofa Zalewskiego. Poniżej publikujemy fragment powieści "Spirala":
Gdzie to wszystko się zaczęło, od czego, od którego momentu?
Czy już na tym przyjęciu, czy później, kiedy przyszła do gabinetu, a może dopiero od wspólnego wyjazdu do spa na Warmii? Trudno było powiedzieć, ustalić jakiś konkretny punkt. Wszystko dziś, z perspektywy czasu, wydawało się płynne, nieokreślone. Zresztą wspomnienie nigdy nie jest czystą informacją, zawsze nałożone jest na nie to wszystko, co było, co jest teraz i co będzie później. A co będzie później?
Na razie swoim eleganckim jak z żurnala miniakiem z dachem w biało-czarną szachownicę Dominika jechała mrocznymi i brudnymi uliczkami Pragi do nie mniej eleganckiego i nie mniej żurnalowego loftu Oli po to tylko, by powiedzieć jej, że to już koniec. Nie zważając na konsekwencje, które mogą być przecież koszmarne, jechała, aby wreszcie definitywnie zamknąć ten rozdział.
Zatrzymała samochód na światłach przy skrzyżowaniu Ratuszowej i Inżynierskiej, opuściła osłonę przeciwsłoneczną i spojrzała w małe lusterko. Mimo zmęczenia jej pociągła twarz okolona długimi, jasnymi włosami wciąż była atrakcyjna w swej niezwykłości. Ostre rysy i karnacja lekko ciemniejsza od mediany typowej dla kraju, w którym się wychowała, czyniły ją cokolwiek odmienną, oryginalną. Dla jednych dzięki temu, a dla innych pomimo tego była kobietą piękną. Oczy miała wprawdzie w tej chwili podkrążone delikatnym mrokiem bezsenności, w ich kącikach zaś pojawiły się pierwsze kurze łapki, których nie było tam przed kilkoma miesiącami, ale wszystko to zdawało się działać ciągle na jej korzyść.
Winda, drugie piętro. I znów to podniecenie, choć przecież dziś szła tam w zupełnie innym celu. No właśnie, teraz najbardziej obawiała się czegoś innego. Teraz zadawała sobie przede wszystkim pytanie, czy po przekręceniu klucza w zamku uda jej się nie zapomnieć, po co tu w ogóle przyszła. Drzwi otworzyły się, jak zawsze, z cichym stęknięciem odsysających się miękkich gumowych uszczelek. Weszła.
– Ola... – powiedziała na tyle cicho, że usłyszała delikatne mlaśnięcie swoich rozklejających się ust.
Cisza.
Okładka kryminału 'Spirala' mat. wydawnictwa Znak
Pewno znowu jakiś psikus, pomyślała.
– Ola, już jestem... – powtórzyła, odkładając klucze na rzeźbioną w ciemnym drewnie komódkę przy drzwiach.
Dźwięk metalu uderzającego o politurę mebla rozbił panującą tu dziwną ciszę i wprowadził lekki niepokój.
Zdejmując jeszcze po drodze ze smukłych dłoni ciasne rękawiczki z cielęcej skóry, ruszyła w głąb mieszkania. Czy wytrwam? Czy zrobię to, po co tu przyszłam? Czy uda się to wreszcie przerwać? Czy ja w ogóle tego chcę? Czy ma w tej chwili znaczenie to, czego ja chcę? Gonitwa myśli zdawała się przyspieszać i wtedy...
Nagie ciało jej ukochanej kobiety leżało twarzą do podłogi, a spod niego rozlewała się kałuża gęstej ciemnoczerwonej cieczy. W pierwszym momencie Dominika pomyślała zupełnie niedorzecznie, że musi podnieść Aleksandrę, bo ta za chwilę utonie we własnej krwi. Kiedy się pochyliła i ślizgając się w tłustej czerwonej mazi, zaczęła rozpaczliwie walczyć, żeby obrócić Olę na plecy, nagle dotarło do niej, że już nie stoi nad krawędzią przepaści. Nie stoi, gdyż właśnie zaczęła spadać w jej otchłań.
– Ola, Ola! – wołała, ale racjonalna część jej mózgu wiedziała doskonale, że tego wołania nie usłyszy już nikt, a jeśli nawet, to na pewno nie leżąca przed nią kobieta.
Cały przód tułowia Oli pokryty był krwią, podobnie jak teraz ręce, spódniczka, bluzka i kurtka klęczącej obok niej Dominiki. Gdzieniegdzie między piersiami i poniżej widać było cięcia, a gdy próbowała wciąż jeszcze rozpaczliwie podrywać ją w górę, jakby w nadziei, że przywróci w ten sposób ruch w tym, co już na zawsze pozostanie nieruchome, wylewały się z nich resztki zgromadzonej przez życie gęstej brunatnej krwi.
Co robić? Co ma zrobić w tej sytuacji? Przecież w ogóle nie powinno jej tu być, ani dzisiaj, ani kiedykolwiek. To mieszkanie nie istniało tak naprawdę. Nie mieszkała w nim żadna z nich, wynajęte było na kolegę Oli, za gotówkę od jakiegoś dziwnego typa, którego Dominika nigdy nie widziała na oczy. To był ich dom schadzek, buduar, przytulisko dla ich tajnego związku, który już od dość dawna nie był wcale taki tajny. Nie powinno jej tu być, ale choć nie znała się na tym za bardzo, intuicja podpowiadała jej, że kiedy policja w końcu się zjawi, i tak szybko dotrze do niej po śladach, które zostawiła dziś i przez ostatnie trzy miesiące regularnych wizyt. A wtedy będzie gorzej, o wiele gorzej. Dlatego po irracjonalnych próbach przywrócenia życia martwemu ciału sięgnęła zakrwawioną dłonią po telefon i ledwie widząc cokolwiek przez łzy i rozmazany makijaż, wybrała 112.
Przyjechali szybko. Najpierw jacyś tacy mało rozgarnięci, w za dużych i źle skrojonych granatowych kurtkach, które upodabniały ich do ludzików Lego. Ci kazali jej wyjść na klatkę, ale nie pozwolili jechać do domu. Zresztą i tak nie miała pojęcia, jak w tej sytuacji miałaby tam pojechać. W ogóle nie miała pojęcia, co ma dalej robić. Była cała we krwi, a w mieszkaniu, teraz znów zupełnie sama, bo policjanci też wyszli na klatkę, leżała Ola. Jej Ola – kochanka, przyjaciółka, najbliższy człowiek, z którym właśnie miała się rozstać.
Po kilku minutach tępego wpatrywania się w plac zabaw za oknem usłyszała za sobą niski, chrapliwy głos mężczyzny.
– Pani Dominika Stawecka?
Dominika odwróciła się i pokiwała głową.
Ten policjant nie był ubrany w granatową kurtkę, nie wyglądał jak ludzik z klocków Lego. Był w dżinsówce i luźno narzuconej na nią skórzanej kurtce.
– Komisarz Paweł Milewski, Wydział do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej. – Siwiejący szatyn o pociągłej twarzy i niezbyt zadbanym, acz przez to może nawet bardziej przekonującym zaroście błysnął odznaką.
Spojrzała na dokument, ale raczej dlatego, że uznała to za stosowne, niż dlatego, że potrzebowała w tym momencie jakiegokolwiek potwierdzenia.
– To pani znalazła ciało? – zapytał, patrząc na nią czujnie.
– Tak... Ja przyszłam... Byłyśmy umówione... – Dominika miała wrażenie, że z jej ściśniętego rozpaczą i przerażeniem gardła słowa wydobywają się niczym kawałki plasteliny.
– A jak pani weszła do mieszkania? W sensie, skoro denatka nie mogła pani otworzyć? – spytał, a ona odniosła wrażenie, że przez jego twarz przemknął ledwie dostrzegalny uśmiech.
Ale jakiego rodzaju był to uśmiech? Pobłażliwy? Ironiczny? Przygważdżający? A może po prostu zobaczyła właśnie zwyczajny, ciepły uśmiech człowieka, który widział, w jak koszmarnym jest stanie, i chciał jej jakoś pomóc?
<<Reklama>> Ebook i audiobook "Spirala" Igora Brejdyganta są dostępne w Publio.pl >>
– Miałam klucze – odpowiedziała stanowczo. Zdawała sobie oczywiście sprawę, że ta odpowiedź wygenerowała nieskończoną liczbę pytań, które będą pączkować jedne z drugich, aż doprowadzą ją w końcu pod ścianę. Co zrobi wtedy? Tego nie wiedziała.
– Proszę jechać do domu. Jeśli jest taka potrzeba, któryś z kolegów panią odwiezie. Skontaktujemy się później, a do tego czasu proszę nie opuszczać miasta. – Teraz już się nie uśmiechał, ale i tak poczuła, że przynajmniej na razie nie jest jej wrogiem.
Okładka książki 'Spirala' mat. wydawnictwa Znak