Co dzieje się w polskich domach opieki? Fragment książki "Oddam matkę w dobre ręce"

Czy naprawdę Polska stoi rodziną, jak nam się to przedstawia? A co ze starszymi osobami "oddawanymi" przez bliskich do domów opieki? Czy każdy z pensjonariuszy ma za sobą dramatyczną historię? Jak wygląda życie w DPS-ach? Reporterka Magda Jaros postanowiła przyjrzeć się miejscom, które owiane są nie najlepszą sławą. Poniżej publikujemy fragment jej książki "Oddam matkę w dobre ręce", która ukazała się w Wydawnictwie Harde.

Co jakiś czas wstrząsają nami dramatyczne doniesienia o przestępstwach dokonywanych na bezbronnych podopiecznych DPS-ów. Co naprawdę dzieje się za drzwiami tych miejsc? Czy nasi wiekowi bliscy są tam bezpieczni? A my możemy ufać, że dostają fachową pomoc i wsparcie, którego sami nie umiemy lub nie możemy im dać? Te okryte złą sławą instytucje pilnie strzegą prawdy, wiedząc, że ich pensjonariusze często są zbyt słabi i niedołężni, by upomnieć się o siebie. Ale komuś udało się zebrać prawdziwe informacje. Magda Jaros, długoletnia szefowa działu reportażu magazynu "Twój Styl", ujawnia, co zobaczyła w kilku polskich DPS-ach. Poniżej publikujemy fragment książki "Oddam matkę w dobre ręce", w którym autorka rozmawia ze znaną psychoterapeutką Katarzyną Miller.

Zobacz wideo Dlaczego boimy się zmian? Pytamy eksperta

KATARZYNA MILLER, psychoterapeutka, pisarka:

– Wiedziałam, że mama ze mną nie zamieszka, kiedy więc przestała być samodzielna, znalazłam jej dom opieki. Dziewięć lat, które w nim spędziła, to był najgorszy czas w moim życiu. Gdy odeszła, poczułam ulgę – mówi Katarzyna Miller, psycholożka, psychoterapeutka, felietonistka, autorka bestsellerowych książek, poetka i piosenkarka, która właśnie nagrała swoją drugą płytę "Dziewczyny chcą więcej".

Czy rodzice mają prawo oczekiwać, że dzieci zajmą się nimi na starość? Czy coś im się od nas należy?

Moim zdaniem tak. Warto jednak podkreślić, że kiedy rodzice przestają sobie radzić, trzeba im pomagać w sposób, który jest możliwy dla dziecka i nie zmienia całkowicie jego życia, a jednak daje wsparcie. Na przykład można kogoś wynająć i opłacać. Jeśli nas nie stać, warto zorganizować siatkę pomocy wśród znajomych, rodziny. A kiedy przychodzi moment, że to nie wystarcza, kiedy rodzice nie mogą mieszkać sami, trzeba im znaleźć porządny dom opieki.

Nie ukrywa pani, że pani matka mieszkała w takim miejscu.

Nie widzę powodu, żeby to ukrywać. Niby dlaczego? Uratowałam mamę przed śmiercią. W ostatniej chwili wezwałam pogotowie, trafiła na oddział intensywnej terapii, doszła do siebie. Potem wiele razy mówiła: "Po coś to zrobiła?". Męczyła się, a ja przy niej. Było dla mnie jasne i nie miałam wątpliwości, że nie będę się nią zajmować na starość, żyjąc w jednym mieszkaniu. Uciekłam od niej najszybciej, jak mogłam. Po maturze wyjechałam do Warszawy. Wiedziałam, że nie wezmę mamy do siebie. Znalazłam jej państwowy dom w Łodzi.

Dlaczego wybrała pani właśnie ten dom? Jakie argumenty za tym przemawiały?

Długo szukałam, wreszcie znalazłam dobry dom przez znajomości. Było czysto, dom miał wysoki standard i prowadziły go mądre kobiety. Najpierw mama chodziła, miała jednoosobowy pokój, była samodzielna. Bawiło mnie i podobało mi się, że za każdym razem przed wyjściem z pokoju malowała usta. Zawsze była kobieca i zadbana. Flirtowała i nawet miała "narzeczonego". Potem nie wstawała już z łóżka.

Długo tam mieszkała?

Dziewięć lat. Najgorszy czas w moim życiu. Czułam jej umieranie, mękę, udrękę. Ale dalej kłóciła się z innymi mieszkańcami, miała pretensje. Do mnie też. Ledwo wchodziłam, słyszałam niemiłe słowa. Choć wiedziałam, że je usłyszę, zawsze było mi jednak przykro. Wkładałam dużo wysiłku w te odwiedziny. Próbowałam podnosić ją na duchu, ale mi nie wychodziło.

Magda Jaros, autorka książki 'Oddam matkę w dobre ręce'Magda Jaros, autorka książki 'Oddam matkę w dobre ręce' mat. prasowe Wydawnictwa Harde

Może pani opowiedzieć?

Pojechałam z kumplem, który znał mamę i lubił. Pamiętam, że na wejściu usłyszałam: "Straszna rzecz się stała, zegarek mi ktoś ukradł, tu był w szufladce". Ja na to: "Pójdę szybciutko, kupię nowy". "Nie, nie chcę, o Boże, ktoś mnie okradł...". Mówię: "Mamo, nie przejmuj się, kupię piękny zegarek, zaraz pobiegnę do sklepu". Ona: "Nie chcę. O Boże, ktoś go zabrał. Pewnie ta kobieta z drugiego pokoju, wiesz która...". Wychodzimy, a kolega, który nie jest psychologiem, mówi: "Jako terapeutka z obcymi byś sobie poradziła, a do matki nie masz podejścia". "Pocieszałam ją przecież" – odpowiedziałam mu. A on na to: "W ogóle jej nie słuchałaś. Mówisz, że wyjdziesz do sklepu – ile ona lat nie była w sklepie? Jej nie obchodzi, co się dzieje poza tym pokojem i domem. Nie tłumacz, jak rozwiążesz problem, tylko przejmij się tragedią. Ona ją przeżywa, a ty lekceważysz sprawę".

Jak mnie to zmieniło! Potem jeździłam do mamy i kiedy słyszałam: "Krem mi zginął!", pytałam: "Jesteś zdenerwowana?". Mama: "No tak! No bo przecież tu miałam i nie mam!". Ja: "Poszukamy?". Ona: "Przecież szukałam i nie mam". Ja: "Mamo, przykro mi, współczuję ci, może zajrzymy jeszcze w parę miejsc. A jak nie będzie, przyniosę nowy krem albo schowamy gdzieś zapasowy". I to dało zmianę.

Wytrąciła jej pani broń z ręki.

To jest antygra, dobra zasada w różnych sytuacjach. Oczywiście kiedy człowieka na to stać i sobie przypomni, że ma inne możliwości oprócz mówienia: "Nie płacz, nie przejmuj się", albo wpadania w złość.

Mama zaakceptowała przeprowadzkę?

Ona też nie chciała ze mną być. Kiedyś mówiła swojej młodszej siostrze, która zresztą umarła pierwsza, że we dwie zamieszkają w domu opieki i że to jedyne rozwiązanie. Nie, żebyśmy sobie z matką do gardeł skakały, ale było między nami ciągłe napięcie, źle się czułyśmy razem. Więc ona chciała przeprowadzki, tylko lubiła mieć pretensje o wszystko. Raz przyjechał jej starszy brat i powiedział: "Jakie fajne miejsce, jak ja bym chciał mieć pewność, że zamieszkam w takim na stare lata". Spytała: "Chciałbyś?". "Oczywiście". Wujek był bardzo pogodny. Mama miała inne podejście do życia. Często była niezadowolona. Nie miałam cienia wątpliwości, że gdybym wzięła ją do domu, moje życie przestałoby istnieć.

Miała pani wyrzuty sumienia?

Nie. Kiedy podejmuję decyzję, wiem, co robię i dlaczego. Tylko że to jestem ja – psychoterapeutka z długoletnim doświadczeniem. Większość ludzi kieruje się stereotypowym myśleniem i właśnie poczuciem winy. Ciąży nam mit: Polska stoi rodziną, wszyscy się kochamy. Oczywiście są wspaniałe rodziny. Gratuluję i zazdroszczę. Ale wie pani, kiedy pacjenci przychodzą do mnie w stanie największego psychicznego rozsypania? Po świętach, z powodu rodziny właśnie. Tatuś ich obraził, mamusia się boczyła, ciocia powiedziała paskudne rzeczy. Ludzie oczekują od rodziców, że będą przez nich kochani, rozumiani, docenieni, uznawani. Często nie są, więc się nie lubią. A i tak przygniata ich odpowiedzialność, myśl, że powinni się zająć rodzicami na stare lata.

Pani nie miała wątpliwości, co zrobić, ale zastanawiam się, jak zareagowało otoczenie. Nie spotkała się pani z krytyką?

Mama nie była rodzinna. Miała za to dużo przyjaciół, znajomych i oni zaaprobowali sytuację, odwiedzali ją w domu opieki. Tylko jedna przyjaciółka spytała: "Jak mogłaś – potem padło TO zdanie – oddać mamę do domu starców"? Ja na to: "A ty ją kochasz?". "Tak!". "To weź ją sobie do siebie". I się zamknęła.

<<Reklama>> Kup ebook i audiobook "Oddam matkę w dobre ręce" w Publio.pl >>

Troszczyła się pani o mamę, odwiedzała ją?

Przyjeżdżałam z wizytą raz w miesiącu. Ani nie mogłam częściej, ani nie chciałam. Powiem pani, co mi pomogło się uwolnić od psychicznej konieczności odwiedzin, choć jednocześnie zabolało. Byłam u mamy w każdą Wigilię, rezygnując z własnych planów.

Zdaje się, że ze dwadzieścia "ostatnich" Wigilii z nią spędziłam. Nawet kiedy nie mieszkała w domu opieki, ciągle straszyła mnie, że umrze. Po kolejnej Wigilii – już w domu opieki – przyjechałam w styczniu i usłyszałam: "Nawet w święta u mnie nie byłaś". Ja na to: "Jak nie byłam? Był wujek, Misiek, była Fredka i oczywiście ja". Na co mama powiedziała: "Faktycznie, oni mnie odwiedzili, ty też?". Wtedy pomyślałam, że już nie będę się tak starała. I ostatnie trzy lata sobie odpuściłam. Chyba wtedy mama dla mnie umarła. Darowałam jej mnóstwo rzeczy, które były dla mnie trudne, ale tamto spotkanie po świętach uwolniło mnie z powinności. Dotarło do mnie ostatecznie, że się dla niej nie liczę. To był ważny moment w mojej terapii, odpuściłam resztki iluzji. Mówię o tym, żeby pomóc wielu córkom, które wciąż czekają, aż ich mama je uzna. Taka smutna prawda jest uwolnieniem.

Okładka e-booka 'Oddam matkę w dobre ręce'Okładka e-booka 'Oddam matkę w dobre ręce' mat. Harde Wydawnictwo

Więcej o: