Nie daj Boże wjechać po nich na stację benzynową, gdy szukasz toalety. Już pielgrzymki emerytów są lepsze

"Czasem na szyjach identyfikacyjne chusty, czasem plakietki czy koszulki, zawsze umordowane spojrzenie opiekunów, które mówi nam: 'Tak wygląda piekło'". To fragment jednego z felietonów Marcina Mellera, zatytułowanego "Koloniści" i opublikownego w zbiorze "Trzy puszki bobu". Przeczytajcie cały tekst.

Koloniści, ech, koloniści. Nie daj Boże wjechać po nich na stację benzynową, gdy szukasz toalety. Już pielgrzymki emerytów są lepsze, jakieś bardziej zdyscyplinowane. Koloniści, ech, koloniści. Zablokują kibelki na pół godziny, nad wyborem gumy do żucia każdy jeden i każda jedna będzie się zastanawiać przez kwadrans, paraliżując funkcjonowanie kas.

Zobacz wideo Co nowego w popkulturze?

Gdy zobaczą lodziarnię, plażę, karuzelę, wydadzą dźwięki, które ostatnio chyba słyszeli mieszkańcy starożytnego Rzymu, gdy ich mury szturmowali Wandalowie. Koloniści, ech, koloniści.

Czasem na szyjach identyfikacyjne chusty, czasem plakietki czy koszulki, zawsze umordowane spojrzenie opiekunów, które mówi nam: "Tak wygląda piekło". Choć jak płynąłem kajakiem z Sorkwit szlakiem mazurskiej Krutyni, minąłem fajowe duże czółna, na których małolaty dzielnie przebierały indiańskimi krótkimi wiosłami, a z tyłu, podpierając się założonymi za głowę rękami, kontemplował przyrodę hipstersko wyglądający młody opiekun.

"Niezła fucha!" – zawołałem radośnie przez wodę. "Nie narzekam!" – odkrzyknął z uśmiechem.

Mój siedmioletni syn bardzo już chce jechać na kolonie. Nasłuchał się od kolegów, nasłuchał od taty. Umówiliśmy się, że za rok, po pierwszej klasie. Ciekaw jestem, czy łezka zakręci mi się w oku, gdy będę machał ręką za oddalającym się autokarem lub pociągiem, czy raczej zanucę "Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni…". No nie, to dopiero, gdy do Gucia dołączy na kolonijne wyprawy jego o dwa lata młodsza siostra Basia.

Joey Batey jako Jaskier Jaskier wda się w romans z Radowidem w "Wiedźminie". Ten wątek wywoła dyskusję. I dobrze

Z pierwszych kolonii rodzicie musieli mnie zabierać. Miałem sześć, maksimum siedem lat i ciągle płakałem. Ale rok później poszło już z górki i przez kolejne lata uwielbiałem wyjeżdżać. Ciekaw jestem, czy rodzice nie mieli mieszanych uczuć, że tak bardzo lubię się wyrywać z domu? Funkcja "szwendaczek" włączyła się na całe dekady. A na koloniach pierwsze fajki, pocałunki, nie pierwsze bójki, epickie mecze w letniej kurzawie i na zamarzniętych jeziorach.

Bywały kolonie, które zapadły mi głęboko w psychikę, jak te w Jarosławiu w piątej klasie. To była pełnia czasów tak zwanego niedoboru, czyli że niczego nie było w sklepach. Realny socjalizm w szczytowej formie. No i wychowawcy zabrali nas do miejscowej fabryki ciastek San, tej samej, która robiła te podłużne lukrowane cudeńka biszkoptowe w czerwonych pudełkach. Dostaliśmy zgodę na kosztowanie wszystkiego z kartonów i – najlepsze! – prosto z taśmy, kiedy wypieki były jeszcze ciepłe. No cóż, jak pokaże później życie, umiar nigdy nie był moją najmocniejszą stroną. Nażarłem się tak potwornie, że rzygałem całą noc, mało duszy nie zwróciłem, słabowałem parę dni i przez następne dwadzieścia lat nie mogłem nawet spojrzeć na szlachetne jarosławskie ciastka i biszkopty oraz produkty podobne. Na szczęście mi przeszło. Skądinąd bliźniaczą akcję miałem na koloniach zuchowych, a może to już był obóz harcerski nad jakimś jeziorem latem 1980 roku. Drużynowi podekscytowani opowiadali, że Władysław Kozakiewicz pokazał wała Ruskim na igrzyskach olimpijskich w Moskwie, a do pobliskiego wiejskiego sklepu rzucili nie wiedzieć czemu rodzynki.

Starsza kobieta - zdjęcie ilustracyjne Co dzieje się w polskich domach opieki? Fragment książki "Oddam matkę w dobre ręce"

Kupiłem torbę, zjadłem wszystko, udałem się do Rygi i do dzisiaj nie wyprostowałem sobie do końca relacji z suszonymi winogronami i dlatego z "mieszanki studenckiej" zawsze wybieram orzechy. Najdziwniejsze z dzisiejszej perspektywy były kolonie w pienińskich Sromowcach. Dopóki nie znajdę, a trzymam je cały czas, listów od rodziców, nie przypomnę sobie, czy były to Sromowce Niżne, czy Wyżne. Chyba Wyżne. Może ktoś z Was wtedy był i podpowie? Otóż w ramach badań zdrowotnych dzieci w warszawskich podstawówkach wybierano te, które niedomagały na to i owo (ja chyba na płuca), i wysyłano je na półtora miesiąca w piękne Pieniny, by podreperowały organizm. Państwo ludowe płaciło. Byłem dwa razy, w trzeciej i czwartej klasie. Mieliśmy dwie godziny polskiego i jedną matematyki dziennie (po południu, kiedy było już ciemno), a tak cały dzień goniono nas po górach, spławiano Dunajcem, katowano przyrodą. Raz w tygodniu wieczorem organizowano potańcówkę, do dzisiaj pamiętam wstyd, gdy trzeba było (no nie trzeba było, ale wiadomo, że trzeba było) poprosić dziewczynę do tańca.

<<Reklama>> Ebook "Trzy puszki bobu" Marcina Mellera jest dostępny na Publio.pl >>

Byłem wtedy zamroczony "Księgą urwisów" Edmunda Niziurskiego i po przyjeździe poprosiłem wychowawczynię, by nazywano mnie Wiktor, jak głównego bohatera powieści. Co udawało się do pierwszego telefonu rodziców, który odebrał ktoś niezorientowany i zapytany o Marcinka odpowiedział szczerze, że takiego tu nie ma. Panika rodziców zapewne bezcenna. [Lipiec 2019]

Trzy puszki bobu - okładkaTrzy puszki bobu - okładka materiały promocyjne W.A.B.

"Trzy puszki bobu" to zbiór felietonów Marcina Mellera z lat 2019–2023, który ukazał się 17 maja nakładem W.A.B. Jak zapowiada wydawca, miłość walczy tu z sarkazmem, entuzjazm z chęcią zrzucania napalmu, zaś ciekawość świata z nostalgią. Tu codzienne problemy mieszają się z wielką, a raczej małą polityką, a wszystko przykrywa fascynacja popkulturą i specyficzne poczucie humoru autora.

Więcej o: