"Osobista, błyskotliwie opowiedziana historia młodego kanadyjskiego pisarza o próbie odzyskania rodzinnej nieruchomości w Sosnowcu, należącej przed wojną do dziadka, ocalałego później z Zagłady. Niespodziewane odkrycie, że kuzyn dziadka, przymusowy robotnik w tajnym nazistowskim kompleksie Riese w Górach Sowich, projektowanym jako kwatera główna Hitlera, zostawił wspomnienia, prowadzi autora do wejścia w środowisko śląskich poszukiwaczy skarbów. Stawia on w książce pytania o to, czym jest materialne i niematerialne dziedzictwo rodziny i jak wpływa ono na dzisiejszą tożsamość jej członków" – opis pochodzi od wydawcy.
Więcej ciekawych fragmentów książek znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Po raz pierwszy usłyszałem o Riese w 2015 roku, kiedy Piotr Koper i Andreas Richter, których w mediach nazywano "odkrywcami" i "poszukiwaczami skarbów", obwieścili światu, że korzystając z technologii radarowej, odkryli umiejscowienie tak zwanego Złotego Pociągu, legendarnego pojazdu kolejowego pełnego zrabowanego złota, który naziści ukryli w górach nieopodal Wałbrzycha. […] Łowcy skarbów z całej Polski i z zagranicy tłumnie ściągnęli na miejsce. Przedstawiciele Izraela, Niemiec i Polski spotykali się, by zdecydować, do kogo zgodnie z prawem należy złoto. Wciągnięto w sprawę wojsko. Dziennikarze z całego świata, łącznie z redaktorami "The New York Timesa", "The New Yorkera", BBC i "National Geographic", ściągnęli do Wałbrzycha. […]
Choć byłem w Polsce kilkanaście razy i przez lata prowadziłem badania związane z tematyką II wojny światowej, nigdy nie trafiłem na nic takiego jak Riese, tajemne nazistowskie tunele, skarb, Złoty Pociąg… To było tak, jakbym natknął się na alternatywną Polskę, której dzieje płynęły w innym trybie, w innej atmosferze. […]
Byłem urzeczony. Chciałem […] zobaczyć Riese, zwiedzić alternatywną Polskę. Urok po części polegał po prostu na tym, jakie to wszystko było dziwne. Jednak nie tylko – chodziło o coś więcej niż samą ciekawość. […]
Skontaktowałem się z Joanną Lamparską, ekspertką przytaczaną chyba w każdym artykule o Złotym Pociągu i Riese. Spytałem, czy zostałaby moją śląską przewodniczką. Zgodziła się i kilka tygodni później razem z przyjaciółmi Jasonem i Maią spotkaliśmy się z Joanną na parkingu supermarketu we Wrocławiu. Przedstawiła się nam, my przedstawiliśmy się jej, wsiedliśmy do jej gotowego na safari land rovera i ruszyliśmy w drogę. Nie było żadnej inauguracyjnej gadki przewodniczki. […]
Pierwszym przystankiem związanym z Riese w naszym planie wycieczki był Soboń, najmniejszy i najtrudniej dostępny kompleks. Joanna zorganizowała dwóch odkrywców, Andrzeja i Janka, którzy mieli być naszymi przewodnikami; umówiliśmy się w lokalnej restauracji. […]
Joanna opisała Andrzeja i Janka słowami: „bardzo poważni poszukiwacze". Cieszyli się szacunkiem, mogli pochwalić się odkryciami dużymi (wejść, szybów) i małymi (broni palnej, maszyn do pisania, walut z okresu II wojny), posiadali potrzebny sprzęt, wiedzę, determinację, sprawność fizyczną, chucpę, czas i obsesję na punkcie czegoś, co jak szybko się dowiedziałem, było znacznie większe od weekendowego hobby.
Andrzej ogłosił, że czas na zwiedzanie Sobonia. Maia i Jason pojechali z Joanną jej land roverem, za to ja, za namową Joanny, wsiadłem z Andrzejem i Jankiem do auta Andrzeja. […]
Wokół pagórkowate lasy; ścieżka usłana kamieniami i kłodami, poorana głębokimi dziurami. Dojechaliśmy do niewielkiej polany i zaparkowaliśmy. Wysiadłem z samochodu i zacząłem szukać jakiejkolwiek wskazówki – rowu, powiedzmy, lub nienaturalnie płaskiej ziemi – że tu mieści się podziemny kompleks. […]
Joanna zatrzymała się obok nas. Maia i Jason wysiedli z samochodu i tak samo jak ja zaczęli szukać tunelu. Troje niewydarzonych amerykańskich Żydów na próżno omiatających wzrokiem las w poszukiwaniu tajemnego nazistowskiego tunelu: Andrzej i Joanna, bawiąc się naszą dezorientacją, pozwolili nam tkwić w konsternacji jeszcze kilka minut. Potem zaprowadzili nas może 15 metrów dalej i z wyraźną dumą – byli Ślązakami, tajemnica należała do nich – pokazali wejście do tunelu. Oczywiście, że je przeoczyliśmy: szukaliśmy wejścia do metra, a to był zaledwie kanał wentylacyjny […].
Fotografia z książki 'Grabież. Historia majątku rodzinnego i nazistowskiego skarbu' Fot. Jason Francisco
Fotografia z książki 'Grabież. Historia majątku rodzinnego i nazistowskiego skarbu' Fot. Jason Francisco
Wróciliśmy do land roverów i wyposażyliśmy się w sprzęt. Joanna wyjęła z bagażnika dwie pary gumowych ogrodniczek, jedną dla mnie, drugą dla Jasona, oraz kilka wojskowych latarek (Maia, obawiająca się ciasnych przestrzeni, miała zostać na górze z Joanną). Andrzej i Janek wyjęli ze swojego bagażnika kalosze, czołówki i swetry. […]
Stłoczyliśmy się i Andrzej wygłosił krótką mowę o bezpieczeństwie: trzymamy się razem, Andrzej stoi na przedzie, Janek zostaje z tyłu, nie rozchodźcie się. Kapewu? Kapewu. Potem Andrzej pokazał nam mapę kompleksu.
Nasza trasa była prosta: wchodzimy do tunelu drugim wejściem, przechodzimy korytarzem do samego końca – około 170 metrów – po czym zawracamy i wychodzimy.
Wejście było na tyle niskie i wąskie, że trzeba było położyć się na plecach, wsunąć stopy do środka i popchnąć swoje ciało w przód i w dół. […]
I tak znaleźliśmy się w kompleksie Soboń. Jak mogę go opisać? Najszybciej i najkonkretniej: był taki, jak możecie sobie wyobrazić. Chcę przez to powiedzieć, że bardzo przypominał tunel: wilgotny, zimny, ciemny, szeroki tylko na tyle, by można było chodzić parami, i niski na tyle, że można było dotknąć ręką sufitu, który tak samo jak ściany był z chropowatej skały; tunel był niewzmocniony, nieskończony. Głęboka górska jama. Weszliśmy niewielkim zboczem, potem zeszliśmy niedużym stokiem, pokonaliśmy kałużę sięgającą mi do pępka. Wtedy po raz pierwszy poczułem dreszcz emocji, od których uzależnieni byli Andrzej z Jankiem, Joanna oraz inni poszukiwacze i łowcy skarbów: nie sposób nie poczuć prawdziwej rozedrganej ekscytacji, gdy brodzi się w wodzie sięgającej do pasa w ukrytym tunelu, ciężar wody ściska talię w ogrodniczkach, niknie światło dzienne wpadające przez otwór za plecami.
Wykaraskaliśmy się z bajorka, zeszliśmy jeszcze głębiej do tunelu. Nawet swoim niewprawnym okiem z łatwością dostrzegłem, że nagle przerwano budowę: wszędzie widać było pozostałości po wierceniu i wybuchach – dziury, w które wciskano laski dynamitu; pręty zbrojeniowe wystające ze ścian i sufit czekający na zabetonowanie, które nigdy nie nastąpiło; tu i tam tory kolejowe przyśrubowane do podłoża. Pewnie po to, by wywozić gruz wózkami. Gdy tak szliśmy, Andrzej wygłosił komentarz, który Jason ze swoją szczątkową znajomością polskiego przetłumaczył z wahaniem. Minęliśmy bramę wmurowaną w rząd cegieł. W środku, powiedział Andrzej, znajdował się magazyn: miejsce składowania zapewne dynamitu, może broni. Przeszliśmy pod kilkoma drewnianymi rusztowaniami w kształcie litery A, poczerniałymi ze starości, ale wciąż wyglądającymi na wytrzymałe; mgliście przypominały religijne rekwizyty, uderzające konstrukcje stworzone ludzką ręką na tle zimnej skały.
[…]
Do tej pory ograniczyłem się do fizycznego opisu: chcę, żebyście mogli to sobie wyobrazić. Jednak konkretny opis jest mocno niewystarczający. Są obrazy, ale pozostają też wrażenia. Ponieważ to miejsce, Soboń, ten porzucony podziemny kompleks, nie miał sensu. Nie trzymał się kupy. Wczołgujesz się do ściśle zaplanowanego i zaprojektowanego, choć nieskończonego nazistowskiego tunelu w górskim zboczu, umysł nie przestaje pracować, próbuje przetrawić, ale nie do końca potrafi uchwycić racjonalność, motywację, narrację. Człowiek był przytłoczony przez tajemnicę tego miejsca. W porządku, tunel bardzo tunelowaty i tak dalej, ale po co? Dlaczego w środku lasu tkwi tunel? W jakim celu? Sekret tuneli, który w internecie wydał mi się nieszkodliwą ciekawostką i dziwactwem, teraz – gdy przywdziałem gumowe ogrodniczki i centymetr po centymetrze przeciskałem się do środka, dotknąłem skalnych ścian i przeszedłem pod rusztowaniami w kształcie litery A oraz brodziłem w bajorach do pasa, uchylając się pod prętami zbrojeniowymi i przyglądając się wnękom na dynamit – był tak dosadny. Co tu się działo? Co próbowali osiągnąć? A poza tym tajemnica, która sama w sobie jest tajemnicą: Dlaczego nie wiemy? Jak to możliwe, że takie przedsięwzięcie pozostaje poza historyczną wiedzą?
Zaczynałem rozumieć, skąd wzięła się obsesja. […]
Zdjęcie z książki 'Grabież. Historia majątku rodzinnego i nazistowskiego skarbu' Fot. Jason Francisco
Dotarcie do końca tunelu nie zajęło nam wiele czasu. Niespodziewana płaszczyzna niewysadzonego podłoża skalnego – można było wyraźnie zobaczyć, jak nagłe było przerwanie prac. Andrzej odczepił witrażowy lampion od pasa, postawił go na występie skalnym i wyjął z kieszeni zapalniczkę oraz podgrzewacz. Zapalił go i włożył do lampionu. Efekt – biorąc pod uwagę, że znajdowaliśmy się 170 metrów w ziemi – był piorunujący. Różowo-żółte światełka wirowały na nas i na skale.
Zdjęcie z książki 'Grabież. Historia majątku rodzinnego i nazistowskiego skarbu' Fot. Jason Francisco
[…]
Po Soboniu wszyscy pojechaliśmy z powrotem do restauracji, gdzie początkowo się spotkaliśmy, żeby pogadać, napić się, odprężyć. […] Mieliśmy z tysiąc pytań do Andrzeja i Janka – o ich pracę (byli elektrykami z zawodu), o poszukiwanie skarbów, Riese i tak dalej. […]
Jason, Maia i ja siedzieliśmy i czekaliśmy, aż uda nam się spytać Joannę, o czym tak rozprawiali z Andrzejem. […] Ich rozmowa po polsku spływała po mnie jak po kaczce, ale wciąż wychwytywałem coś z prawie nieprzeniknionej przemowy Andrzeja – ciągle słyszałem swoje nazwisko (którego Andrzej, z tego co wiedziałem, nie znał). "Język polski, polski, polski, Kaiser, polski, polski". Pierwszy raz założyłem, że się przesłyszałem. Za drugim razem spytałem Maię i Jasona, czy słyszeli to samo – powiedzieli, że chyba tak, ale nie byli pewni. Za trzecim razem przyznali, że to usłyszeli.
Przerwałem wymianę zdań, by spytać Joannę:
– Czy Andrzej mówi "Kaiser"? Bo wciąż to słyszę.
– Tak – potwierdziła. – Powtarza "Kaiser". Ma na myśli Abrahama Kajzera, więźnia obozu koncentracyjnego, bardzo znanego wśród poszukiwaczy skarbów.
<<Reklama>> Ebook "Grabież" Menachema Kaisera jest dostępny na Publio.pl >>
Kajzer, tłumaczyła, jakimś cudem – podczas pracy w licznych lokalizacjach Riese – zdołał prowadzić dziennik, który opublikowano w Polsce na początku lat 60. Dzięki zawartym w nim szczegółom – opisom obozów, miejsc pracy, materiałów budowlanych, metod kopania, planów – stał się obowiązkową lekturą łowców skarbów. Wszyscy go czytali. […] Dziennik Kajzera, jak zrozumiałem, był jedynym źródłem pierwotnym na temat projektu Riese. […]
– Dobrze, ciekawe – powiedziałem. – Ale dlaczego Kajzer wypłynął właśnie teraz? Co Andrzej o nim powiedział?
Joanna wytłumaczyła, że Kajzer pojawił się w rozmowie, ponieważ Andrzej mówił o robotnikach przymusowych – ofiarach Riese, Żydach – i Kajzer był idealnym przykładem, wręcz ich rzecznikiem. Rozmowa o żydowskich robotnikach przymusowych Riese to rozmowa o Abrahamie Kajzerze.
[…]
– Wiecie – powiedziałem – nazywam się Kaiser.
– Ha, ha! Ale by było – odparł Andrzej, popijając piwo – gdyby się okazało, że byliście spokrewnieni.
Okładka książki 'Grabież. Historia majątku rodzinnego i nazistowskiego skarbu' Menachema Kaisera Wydawnictwo Fundacja Ośrodka KARTA