Vogelkopf usiadł do swojego późnego śniadania dokładnie w porze karmienia kotów. Robił tak od pewnego czasu. Zamierzał udowodnić Tatianie, że nic go nie interesuje, kiedy z nieba runęła siwa zasłona deszczu. Od ponad tygodnia utrzymywała się temperatura powyżej trzydziestu pięciu stopni Celsjusza i choć Johann lubił ciepłą aurę, na dłuższą metę czuł się nią wyczerpany. Zwłaszcza że w antykwariacie robiło się wyjątkowo duszno.
Wzdrygnął się, bo na zewnątrz zaczęło gwałtownie dudnić. Sypnęło gradem, wielkim jak piłki golfowe. Przypomniał sobie prognozę z porannej gazety i uspokoił się. W rzeczy samej, zapowiadali. To północny front w zetknięciu z…
W drzwiach swojej kamienicy stanęła Tatiana. Właściwie tylko domyślił się, że to ona, bo przez strugi gradu i deszczu niewiele było widać. Poznał ją po szczególnym kołataniu serca – te niepokojące objawy pojawiały się wyłącznie na jej widok. Sięgnął po najbliżej leżącą książkę i spróbował się skoncentrować. Bezskutecznie: hurkot deszczu rozpraszał go, zresztą ta metoda działała tylko wówczas, gdy kobiety nie było w pobliżu.
W końcu Vogelkopf nie wytrzymał i wyszedł na zewnątrz. Podobnie jak Tatiana znieruchomiał, bezpiecznie osłonięty w drzwiach antykwariatu. Stali niemal naprzeciw siebie jakieś sześć, siedem minut. Zastanawiał się: czy również go rozpoznała? Może nie, bo patrzyła w inną stronę. Mogła go nie zauważyć, ponieważ jak zawsze ubrany był w stonowane, niewidoczne w deszczu kolory. Ją rozpoznał po barwnej plamie ubrań, jakie zwykle miała na sobie. Jego matka powiedziałaby najpewniej, że ubiera się jak jarmarczna przekupka. „Nieprawda!", Vogelkopf sam się zdziwił swoim sprzeciwem wobec takiej opinii. Jakby na usprawiedliwienie Tatiany uznał, że jej styl nie ma nic wspólnego z jarmarkiem. Nosiła się raczej młodzieżowo, może i zbyt wyzywająco, ale taka panowała obecnie moda, nawet dla mężczyzn.
Po tych kilku minutach grad ponownie zmienił się w rzęsisty deszcz i ulica dosłownie utonęła w wodzie. Johann Vogelkopf osłupiał – a cóż ta Tatiana wyprawia? Wzniosła ręce do góry, następnie zgięła się wpół i – na ile mógł dostrzec, bo nie słyszał nic oprócz szumu wody – zaczęła krzyczeć.
Poderwał się, bo może coś ją bolało, ale w tej samej chwili kobieta wyszła na zewnątrz i, zwiesiwszy ręce wzdłuż ciała, stanęła pod strugami wody. Nic z tego nie rozumiał. Dopiero co bronił jej wyglądu, a tu takie zachowanie! Chociaż może chodzi o tę jej młodzieżowość? Może Tatiana cieszy się z ochłody? Widział czasami dzieciaki biegające beztrosko w deszczu.
Wreszcie przestało lać i wróciło to samo gorące, ale rześkie słońce. Samochody stały po podwozia w wodzie, która nie nadążała spływać do kanalizacji. Gdzieniegdzie, jak przed wejściem do antykwariatu, utworzyły się lodowe góry z gradu. Zupełnie jakby panowała zimowa odwilż. Vogelkopf przymknął drzwi antykwariatu i również wyszedł na ulicę.
Tatiana stała odwrócona w stronę odchodzącej ściany wody. Spojrzał w tym samym kierunku: rzeczywiście, na nieboskłonie wisiały aż dwie piękne tęcze, jedna za drugą. Pierwsza, potężniejsza, obejmowała pół miasta, druga, jak jej cień, ledwie spinała krańce horyzontu. Podszedł do kobiety.
– O, to pan też obserwuje rajduchę. Niezwyczajno piękne, prawda?
Zauważył, że ma rozmazane oczy, mokre włosy i twarz, a potem – że krótkie rękawy sukienki ciasno przylegają do jej ramion. Trzęsła się, zapewne z zimna. W dole brzucha odczuł niepokój na myśl o tym, że mokry materiał mógł przylgnąć również do jej piersi. Nie zdecydował się sprawdzić. Mogłaby pomyśleć, że jest wulgarny i prostacki. Patrzył tylko na jej szyję powyżej obojczyków.
– Ale wie pan, mieliśmy kiedyś taki wypadek, że jeden z moich kotów został się na dworze podczas takiego gradu, jeszcze tam, w domie.
Zaświeciła mu się czerwona lampka. „Jeden z kotów" – czy to oznacza, że nie tylko karmi te zwierzaki na podwórzu, ale i trzyma je w domu? Ile? Dwa czy może całą kociarnię? Trudno mu było skupić myśli na czymś innym niż mokra sukienka Tatiany, na którą usilnie starał się nie patrzeć.
– …i ja go wtedy znalazła pod autem, on siedział tam taki przestraszony, nawet jak wołała, to nie wyjszeł. A potem on miał taki duży, jak to się nazywa, taku baniu na czole? – pokazała dłonią.
– G-guz.
– Tak, guz. On miał taki wielki guz, skóra mu przecięła się, to on na pewno takim wielkim lodem dostał, to go bardzo boliło. Ja musiała iść z nim do weterynara…
„Szkoda, że nie zdechł", pomyślał. Więc ona również wypuszcza swoje koty na podwórze, tak samo jak babcia Micia. Zasmuciło go to, bo nie wyobrażał sobie, że mógłby dzielić dom z kimś, kto mieszka z choćby jednym kotem. Zresztą co go to wszystko obchodziło?! Ta kobieta była mu całkowicie obojętna. Co ona w ogóle gada i czego od niego chce? Po co tu stoi, zamiast od razu wrócić do domu i zmienić mokrą sukienkę? Zdenerwował się.
– T-tak, to j-ja już muszę iść, do w-widzenia. – Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i odszedł. Zaraz tego pożałował, bo kątem oka zauważył, że właśnie błysnęło słońce, oświetlając jej przemoczoną sukienkę. Nie nosiła, zdaje się, stanika.
– Tak może my by kiedy poszli na szpacer w dwoch? – zawołała za nim, ale się nie zatrzymał. – Abo w troje razem z kimś? – dorzuciła, a on przyspieszył kroku.
Z kim? Berezyńską? Moniką? Olgą? On sam i dwie kobiety! A gdyby tak znowu lunął deszcz? Ile był w stanie wytrzymać bez zerknięcia na ich najpewniej mokre piersi?
Ponownie musiałby się mierzyć z pytaniem o granice męskiej przyzwoitości.
Było piekielnie gorąco, nawet wieczorami. Tatiana prawie nie miała sił, ale zmusiła się, by wyjść pod kopiec Kraka. Siadła w trawie od strony miasta i patrzyła na zachód słońca. Przynajmniej był tu jakiś przewiew, a zachodzące słońce wyglądało przepięknie i dawało coś duszy: odrobinę wytchnienia i natchnienia.
Dzień wcześniej sypnął grad, na który zanosiło się od rana. Tania miała właśnie karmić koty, ale nie zdążyła. W nagrzanym mieszkaniu było nieznośnie duszno, nie tylko z powodu temperatury. Wszystko zdawało jej się duszne i ciasne w tych dniach: praca, życie, związek. Nerwowo szarpnęła drzwi i wyszła na zewnątrz. Potrzebowała ochłody i – Boże! – jak bardzo pragnęła ciszy w głowie. Najchętniej wystawiłaby swój durny łeb pod ten grad wielkości kurzych jajek, żeby ją zbombardował, zranił, wychłostał. Pragnęła dotkliwej kary – może Bóg dawał jej właśnie okazję? Siłą się powstrzymała: musiała jeszcze dziś wrócić do pracy. Grad przeszedł w ulewę, którą usłyszała dopiero po chwili; jednostajny, uspokajający szum wody z nieba. Może zatem Bóg nie pragnął dla niej kary, tylko oferował obmycie z win? Chciała wyjść na deszcz, doznać odkupienia, ale nogi wrosły jej w beton. Nie mogła się ruszyć – bo czy zasługiwała na odpuszczenie grzechów?
Długo stała w progu, niepewna, czy wolno jej wejść w ten deszcz. Tak bardzo brakowało jej dawnej odwagi! Kiedyś spontanicznie reagowała na pogodę, tańczyła w deszczu, w słońcu, na wietrze, chłonęła je skórą i wszystkimi zmysłami. Nie pamięta, kiedy przestała; na pewno w trakcie małżeństwa. Iwanowi zawsze brakowało tego rodzaju wrażliwości, śmiał się z niej, uważał, że to, co robi, jest głupie. Ale i teraz, na emigracji, nie robiła nic dla swojego wnętrza, a przecież mogła, skoro żyła sama. Kiedyś tańczyła w każdym ciepłym deszczu. Teraz…
Wyciągnęła rękę i poczuła przyjemny chłód wody. Cofnęła dłoń. Ściana kamienicy wciąż promieniowała gorącem. Skwar objął ją całą, głęboko do wewnątrz. Jak to możliwe? Jak to się stało, że nie ma już w sobie bodaj tyle śmiałości, by stanąć w deszczu? Ma przecież ogromną ochotę w niego wskoczyć, już nieważne, czy dla obmycia, czy dla ochłody, czy po to, żeby zatańczyć jak dawniej – a nie może. Co ją powstrzymuje? „Dziecinada", usłyszała babkę Tamarę, jakby ta stała obok.
Odruchowo spojrzała w okna Berezyńskiej. W drzwiach antykwariatu majaczyła jakaś sylwetka, ale może tylko jej się zdawało. A gdyby to Olga na nią patrzyła? Nie mogła przestać o niej myśleć; kobieta złościła ją i prowokowała swobodą i pewnością siebie. Była taka, jak ona sama w przeszłości. Tatiana czuła podziw i zazdrość dla jej pełnego lekkości życia, które podglądała na Facebooku. Kto jak kto, ale Olga na pewno nie miałaby problemu z wejściem w deszcz. Tanię przeszyło bolesne poczucie własnej gorszości – tamta na jej miejscu zatańczyłaby bez wahania. Olga niczego się nie bała, już trzykrotnie proponowała wyjście ze swoimi znajomymi z teatru, a Tania trzykrotnie przekładała spotkanie. Odmawiała i wykręcała się pracą, mimo że miała szaloną ochotę poznać ją bliżej. Tchórzyła nawet w tak prostej rzeczy, jak poznawanie innych. Pewnie przez to od dawna nie rozpoznawała siebie samej – dawna Tatiana gdzieś zniknęła, w którymś momencie przestała być sobą.
Zagotowała się od środka. Zacisnęła pięści, a z jej wnętrza wydarł się długo tłumiony krzyk. Wrzeszczała prosto w deszcz, nieważne, od kogo zesłany, Boga czy Szatana. Wreszcie opuściła ręce, nieśmiało wyszła na ulicę, stanęła w strugach, tak, jak pragnęła, ale nie było w niej cienia radości. Stała i płakała.
Woda lała się na nią i z niej, aż nagie ramiona pokryła gęsia skórka. Zaczęła trząść się z zimna, chłód ściął ją do środka. A może to ona zamroziła swoje wnętrze? Gdy wreszcie przestało lać, na niebie pojawiła się podwójna tęcza. Świat – dostrzegła to – był bardzo piękny. Nawet jeśli jej wnętrze opanowała pustka, wciąż było w nim miejsce na zachwyt; nikt jej tego nie odbierze, nawet Iwan. Dlatego właśnie postanowiła częściej wychodzić na spacery. Mimo wypalenia w środku poczuła się obmyta z zewnątrz.
Tatiana i pan Wogelkow - okładka materiały promocyjne wydawnictwa