Jak "365 dni" dla młodzieży. Przeczytałam pierwszy tom hitu "Rodzina Monet"

Marta Nowak
Najpierw był Wattpad, potem papier, a ogólnie - gigantyczny sukces. "Rodzina Monet" Weroniki Anny Marczak to ogólnokrajowy fenomen. Kolejne tomy serii nie schodzą z list bestsellerów, a nastolatki na targach książki potrafią przez pół dnia koczować w kolejce do autorki. No dobrze. To co w sumie czytają te dzieci? - pisze Marta Nowak z Gazeta.pl.
Zobacz wideo [AUTOPROMOCJA] Rozmowa z Weroniką Anną Marczak, autorką "Rodziny Monet"

Wprowadzenie 

Hailie Monet ma czternaście lat i jej życie jest naznaczone tragedią. Od razu w drugim akapicie powieści giną jej mama i babcia. Po policzkach Hailie spływa "niekończący się potok łez" i jest pewna, że teraz czeka ją sierociniec. Na szczęście trafia jej się coś znacznie lepszego. Przeprowadzi się do USA, żeby zamieszkać z piątką przyrodnich braci, o których istnieniu do tej pory nie miała zielonego pojęcia.

Tego wszystkiego dowiadujemy się w pierwszych słowach pierwszego rozdziału pierwszego tomu ("Skarb"), więc nie przyjmuję pretensji o spoilery. Za to lojalnie ostrzegam, że w dalszych częściach tego  tekstu będą się zdarzać. Uwaga: Hailie wprowadza się do luksusowej rodzinnej rezydencji i idzie do prestiżowej szkoły, ale nie wynagradza jej to napiętych relacji z braćmi. Jej życie jest kontrolowane w najdrobniejszych szczegółach, a za to ona sama nie ma pojęcia, czym zajmują się jej bracia. Bystra czytelniczka może się jednak tego domyślić: ród Monetów jest owiany złą sławą, Hailie nie wolno wchodzić do biznesowego skrzydła rezydencji, a po domu walają się pistolety.

Tu pragnę uspokoić wszystkich rodziców, którzy z przerażeniem przeczytali "365 dni" w tytule tego tekstu. Nie chodzi bynajmniej o to, że nastolatka uprawia wyuzdany seks z Włochem. Ale przecież i w powieściach Blanki Lipińskiej, i w innych gangsterskich romansach nie o sam seks chodzi - a o miłość, poczucie przynależności i emocjonujący dreszcz zagrożenia związany z tym, że twoi bliscy to mafia. "Skarbowi" do hitu Blanki Lipińskiej jest znacznie bliżej niż dalej. Przyjrzyjmy się temu razem.

Trudna miłość braci Monet

Oto Hailie, zwyczajna dziewczyna (jak Laura z "365 dni" czy Anastasia z "50 twarzy Greya") przez splot kompletnie od niej niezależnych okoliczności ląduje w złotej klatce, którą wybudował dla niej bajecznie bogaty gangster. Może mieć wszystko, czego zapragnie, ale za cenę własnej wolności. Na wejściu elegancki, przystojny i zimny jak lód Vincent Monet (najstarszy brat i opiekun prawny Hailie) przedstawia jej listę obowiązujących ją zakazów. Ma być grzeczna, skupić się na nauce, nie wychodzić poza mur posesji, a jakiekolwiek kontakty z chłopcami zostają jej surowo wzbronione. W warunkach szkolnych dopilnują tego ci z jej braci, którzy też jeszcze się uczą. Już pierwszego dnia groźny, umięśniony Monet zastraszy chłopca, który chciał tylko przywitać Hailie na stołówce. Trudno nie widzieć tu analogii z zaborczością Massima w "365 dniach". Niby toksyczne, ale w czytelniczce potrafi wzbudzić miły dreszczyk. Oto ktoś potężny kocha i troszczy się o ciebie tak bardzo, że nikomu cię nie odda i będzie chronił na każdym kroku.

Na zakazie randek nie kończy się kontrola w domu Monetów. Hailie ma na stałe cień w postaci ochroniarza (o czym na początku nie wie). Do tego brat bez jej wiedzy śledzi, co czyta w internecie (to też wychodzi w praniu). I choć Hailie, podobnie jak Laurze, ten kompletny brak prywatności przeszkadza, potem okazuje się, rzecz jasna, że to wszystko dla jej dobra. Chłopak, z którym - łamiąc zakaz - spotyka się po kryjomu, to tak naprawdę ostatnia świnia. Ochroniarz jest konieczny, bo wrogowie Monetów dybią na życie piętnastolatki. Wychodzi na to, że bezpieczeństwo Hailie mogą zapewnić wyłącznie starsi bracia. Którzy są bezwzględni, agresywni i mają wiele tajemnic, ale w sumie spoko, bo wesoło dowcipkują, a w Boże Narodzenie potrafią siedzieć do południa w piżamie.

Dynamika relacji na linii dziewczyna-gangsterzy też przypomina tę z "365 dni". Massimo kocha Laurę, Vincent kocha Hailie, i obaj wyrażają to strasznie nieudolnie. Dynamika przyciągania i odpychania jest podobna, po prostu erotyczną miłość z "365 dni" w "Monetach" zastępuje miłość rodzinna. Bracia serwują Hailie głównie upomnienia, bury i lodowate milczenie, tylko czasami, od święta, zdarza się uścisk i ciepłe słowo. Ale nie ma co się przejmować taką huśtawką: w toku akcji dziewczyna dowie się, że jest dla braci tytułowym "skarbem" oraz że więzy rodzinne są dla nich najważniejsze na świecie. Finalna walidacja wartości Hailie przez najstarszego brata też będzie, Vincent powie siostrze, że jest "piękna i inteligentna". I to jest to, czego szukają i dorosłe kobiety w "365 dniach", i dziewczynki w "Rodzinie Monet": upojnej wizji tego, że choćby nie wiadomo co, silny mężczyzna bardzo cię kocha, zadba o ciebie i możesz być w stu procentach pewna jego uczuć. Choćby wyrażał je przez sprawdzanie twojej historii wyszukiwania.

Dom z Simsów i przeżycia wewnętrzne

Weronika Anna Marczak pisała "Rodzinę Monet" już po studiach, ale nie udało jej się uniknąć najczęstszych grzechów nastoletnich pisarek. W wydawnictwie też nikt najwyraźniej nie pomyślał, że styl z Wattpada można poprawić. Rozczulające są choćby wzmianki o tym, co w którym momencie życia ma na sobie bohaterka (wieść o śmierci matki zastała ją w kraciastych spodenkach). Przymiotnikoza? Też jest. Autorka nie żałuje czytelniczce informacji o tym, że spodnie Vincenta są "eleganckie", koszula "klasyczna", jego pismo "schludne", włosy Monetów "gęste", brwi "dość grube", a kolczyk brata "drobny". Telewizor jest "wielki", regały "wysokie", narożnik "ogromny", krzesła "ładne i proste", kominek "nowoczesny" i "smukły", a płomień weń "kolorowy". Opisy wnętrz w ogóle są tak nużąco precyzyjne, że można na ich podstawie odtworzyć cały dom w Simsach. Niech cytat przemówi sam za siebie, oto na przykład łazienka Hailie:

Kafle tu były duże, szare i połyskujące. Szklane drzwi prowadziły pod prysznic, gdzie znajdowały się miejsce, by usiąść, półka na żele i szampony oraz nawet wnęka do odłożenia ubrań i ręcznika tak, aby nie zamokły podczas kąpieli. Wisiał tutaj też biały puszysty szlafrok, który wyglądał na tak delikatny, jakby miał się rozpaść w ręku. Oczywiście nie zabrakło prostej białej ubikacji, wbudowanej w ścianę szafeczki na kolorystycznie poukładane ręczniki, a także okrągłej białej misy, która robiła za umywalkę, z wiszącym nad nią lustrem.

Ale dobrze, styl stylem (uczciwie dodajmy, że w miarę kolejnych rozdziałów "Skarbu" sytuacja trochę się poprawia). Pierwszy tom "Rodziny Monet" ma też niewątpliwe zalety. Wiarygodnie pokazane są potrzeby nastolatki straumatyzowanej po tym, jak straciła mamę - najbardziej chce akceptacji, zrozumienia i bezpiecznej fizycznej bliskości (w książce ważną rolę gra praktycznie każdy moment, kiedy bracia przytulają Hailie). Pojawia się temat zaburzeń odżywiania wraz z przekazem, że lepiej bez presji, w miłej atmosferze zaproponować siostrze wspólną przekąskę niż stać i się drzeć, żeby zjadła kotlet. "Skarb" nieźle pokazuje też nastoletnią potrzebę uwagi czy naiwność pierwszego zauroczenia. I przekonująco obrazuje, jak nawet "grzeczne" dziewczynki buntują się, testują granice i działają pod wpływem impulsu.

Finał: dla rodziców

OK, ale czy to jest w ogóle książka odpowiednia dla dzieci? - zapyta czujny opiekun. Już spieszę z wyjaśnieniami. W kwestiach erotycznych nie ma się o co obawiać. Czternasto-, a potem piętnastoletnia Hailie reaguje pruderyjnie na cokolwiek związanego z seksem. Erotyki w bibliotece "omija szerokim łukiem", a od obrazu z nagą kobietą "od razu odwraca wzrok". Ze "Skarbu" płynie też nauka, że jeżeli nastolatek w kinie chce całować nastolatkę, to prawdopodobnie ma jak najgorsze intencje. Lepiej zostać z braćmi w domu.

W książce jest za to sporo przemocy - krwawe bójki, wymierzana wrogom sprawiedliwość, grożenie sobie nawzajem bronią, a nawet jeden trup. Ale najbardziej rażące - przynajmniej w pierwszym tomie - wydaje się to samo, co w "365 dniach". Ze "Skarbu" można dowiedzieć się, że męska kontrola jest objawem miłości i troski. A kiedy zimny, oschły i władczy typ powie ci dwa miłe słowa, to największa możliwa nagroda. 

Jeśli do tego momentu dotarł ktoś, kto właśnie myśli, czy zabronić córce czytać "Rodzinę Monet", to powiem przewrotnie tak: Vincent Monet by zabronił. I każdy musi w sercu rozważyć, czy na pewno chce iść w jego ślady.

Więcej o: