Ryszard Kozik (sczytalim): Zacznijmy z grubej rury. 28 czerwca nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazały się dwie powieści jednego z najwybitniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich Cormaca McCarthy'ego: "Pasażer" i "Stella Maris". Dwa tygodnie wcześniej autor zmarł. Obie zbudowane są głównie z dialogów. Bohaterem "Pasażera" jest 37-letni Bobby Western, utalentowany fizyk, były kierowca rajdowy, a obecnie nurek głębinowych, niepogodzony z samobójstwem siostry i śmiercią ojca, uczestnika Projektu Manhattan (w jego ramach stworzono bombę atomową). Bobby zostaje wezwany na miejsce katastrofy małego samolotu. Na pokładzie są zwłoki siedmiu pasażerów, jeden jednak zniknął, wraz z czarną skrzynką i torbą pilota. Media nie informują o katastrofie, a nurków odpytują agenci tajnych służb. Z domu rodzinnego Bobby'egoBobby zabierają dokumenty i korespondencję, a jego konto blokuje urząd skarbowy. Kolejne etapy jego wędrówki/ucieczki przez USA i Meksyk oraz rozmów z napotykanymi znajomymi przeplatają się z zapisami schizofrenicznych halucynacji jego siostry Alicji. "Stella Maris" to dopowiedzenie "Pasażera", choć książki można też czytać w odwrotnej kolejności. To zapis poprzedzających samobójstwo siostry Bobby'ego sesji terapeutycznych. 20-letnia Alicia zgłasza się do zakłady psychiatrycznego "Stella Maris" jesienią 1972 roku. Jest genialną matematyczką. Ma depresję i halucynacje. Do szpitala przyjechała z Włoch, gdzie jej brat Bobby, kierowca Formuły 2, leży w śpiączce po wypadku na torze. Zapis rozmów Alicii z doktorem Robertem Cohenem to szalona podróż przez świat wyższej matematyki, mechaniki kwantowej i filozofii. Są też opowieści o dzieciństwie w Los Alamos i halucynacjach Alicji, które znamy już z "Pasażera". Obie książki różnią się bardzo od wcześniejszych powieści autora. McCarthy po raz pierwszy każe swoim bohaterom zgłębiać przyczyny i skutki swego postępowania. Nie ma tu też wszechobecnej w jego twórczości amerykańskiej fascynacji przemocą. Autor szuka za to odpowiedzi na pytania, co to znaczy istnieć i co nasza historia mówi nam o naszej przyszłości. Pyta, czym jest dusza i czy w ogóle istnieje. Porusza też temat Boga Stworzyciela. "Stella Maris" jest też jego pierwszą książka z pierwszoplanową bohaterką. Jedno pozostaje w ostatnich książkach McCarthy'ego niezmienne - zdecydowanie nie ma tu miejsca na optymizm i szczęśliwe zakończenie.
Marta Korycka (marta_korycka_): Trudno mówić też o szczęśliwym zakończeniu w przypadku "Ucichło" Marii Karpińskiej (W.A.B). Główny bohater podczas terapii opowiada w niej o swoim życiu, relacji z siostrą, najlepszym przyjacielem. To jest trochę książka o końcu młodości, o niezgodzie na śmierć, zadająca pytanie, czy świat się kończy, gdy tracimy kogoś bliskiego i czy w ogóle zmierza ku końcowi... Podobnie jak debiutanckie "Żywopłoty" autorki, bardzo mnie poruszyła i wzruszyła. Poleciłam "Ucichło" mężowi, który skończył czytać zaledwie wczoraj i zaskoczyło mnie też, jak wiele innych spostrzeżeń wyciągnął z lektury i wieczorem powiedział, że o świetna książka na wakacje. Wygląda na to, że to jedna z powieści, które bardzo mocno osobiście, intymnie odbieram nie tylko ja, ale i inni.
Anna Kowal (sczytalim): A jaka książna na wakacje 2023 ode mnie? Na początek taka: opis z okładki powieści "Siedem dni w czerwcu" (Tia Williams, Muza) sugeruje, że to romans niemalże wyjęty z hollywoodzkich komedii romantycznych – rozdzieleni przez okropny los kochankowie spotykają się po latach, ich miłość odżywa, zaczynają wszystko od początku i mamy happy end. Nic bardziej mylnego. Eva i Shane to dwójka znanych pisarzy, ona pisze erotyczne fantasy, on książki (sam je tak określa) "do metra". Nikt z ich znajomych nie wie, że ci dwoje się znają i kiedyś byli w sobie zakochani. Jednak kiedy spotykają się po latach, ich uczucia odżywają i nie da się ich ukryć przed światem. Ale w ich historii nic nie jest proste. Kiedy się poznali, byli nastolatkami z problemami – uzależnieni od narkotyków i alkoholu, bez zainteresowania rodziny, ze skłonnościami do depresji. Dorosłość też ich nie oszczędza. Ona cierpi na nieuleczalną chorobę, samotnie wychowuje nastoletnią córkę, a seria książek, które pisze, coraz bardziej ją męczy, jednak to jedyny sposób na utrzymanie siebie i córki. On stara się żyć w trzeźwości, pracuje z trudną młodzieżą, chce naprawić błędy z przeszłości. Musicie przyznać, że to dość niebezpieczne połącznie. Książkę czytało mi się bardzo dobrze, bohaterowie są intrygujący, ilość trudnych tematów zaskakująco duża, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało. Myślę, że sprawdzi się idealnie w roli wakacyjnej lektury.
Ryszard: "Noce zarazy" literackiego noblisty Orhana Pamuka (Wydawnictwo Literackie) to historia epidemii dżumy na fikcyjnej wyspie Minger na Morzu Śródziemnym, w którą autor wpisał opowieść o upadku imperium osmańskiego. Narratorką jest prawnuczka Pakize, córki obalonego sułtana Murata V, więzionego przez brata Abdülhamida II. Poproszona o przygotowanie wstępu do listów słanych przez sułtankę Pakizę z Mingeru do siostry w Konstantynopolu, tworzy narrację łączącą cechy powieści i rozprawy historycznej, w centrum której znajduje się jej rodzina. Pakize i jej mąż doktor Nuri Bej płyną do Chin, gdy na Mingerze wybucha epidemia. Sułtana poleca im skierować się na wyspę, gdzie mąż sułtanki ma orzec, czy to faktycznie dżuma, a jeśli tak, to pomóc w walce z rozprzestrzenianiem się choroby, a także znaleźć mordercę/morderców głównego inspektora sanitarnego, Bonkowskiego Paszy.
Miejscowe władze nie chcą przyznać, że to dżuma, ani ogłaszać kwarantanny, która zaszkodziłaby interesom mieszkańców. Sytuację jeszcze bardziej komplikuje fakt, że wyspę zamieszkują konkurujący ze sobą greccy katolicy i muzułmanie, dla których prawo religijne jest najważniejsze. Brak konsekwentnych działań doprowadza do wzrostu zachorowań i blokady wyspy przez okręty europejskich potęg, które nie chcą, aby uciekinierzy przywlekli chorobę na kontynent. Gdy wydaje się, że nic już nie da się zrobić, a wyspa skazana jest na wymarcie, Minger ogłasza niepodległość...
Anna: "Wioska wdów" Patti McCracken (Mova) to fabularyzowana opowieść o prawdziwych morderstwach, do których dochodziło przez kilkanaście lat w węgierskiej wiosce Nagyrév nad rzeką Cisą. Działo się to na początku XX wieku, a ofiarami morderczyń byli zazwyczaj członkowie ich rodzin - nowo narodzone dzieci, mężowie, synowie, ojcowie. Zbrodnie popełniały, dawkując im arszenik, który miejscowa akuszerka odzyskiwała z... lepu na muchy. Brzmi to oczywiście potwornie, jest jednak pewne "ale". Kobiety te często żyły w skrajnej biedzie, a stosunki domowe miały charakter przemocowy. Dla matki, która właśnie urodziła dziecko, nie miała go czym wykarmić, a nie stać jej było na mamkę czy zakup mleka, decyzja o jego zabiciu była często podyktowana chęcią skrócenia mu cierpienia. Panowało też ciche przyzwolenie na taki model "planowania rodziny", że był w niej jeden dziedzic i jedno wiano do zapłacenia. Gdy wybuchła I wojna światowa i na front poszli wszyscy zdrowi mężczyźni, kobiety zostały same z gospodarstwami, dziećmi i starcami. Po raz kolejny metoda akuszerki okazała się sposobem na pozbycie się kłopotów. A kiedy mężowie, zniszczeni fizycznie i psychicznie, wrócili z wojny i chcieli przywrócić swoje porządki... W końcu jednak tajemnica wyszła na jaw. Rozpoczęły się ekshumacje, przesłuchania i rozprawy. Zarzuty postawiono ostatecznie 26 kobietom, z których 8 skazano na śmierć przez powieszenie, 12 na karę więzienia (od 7 lat do dożywocia), a 6 uniewinniono. Wykonano 3 egzekucje, zamieniając resztę wyroków na dożywocie. W trakcie dochodzenia kilka kobiet, w tym akuszerka, popełniło samobójstwa.
Ryszard: W serii "amerykańskiej" wydawnictwa Czarne ukazało się już ponad 70 tytułów literatury faktu opisujących historię i kulturę Stanów Zjednoczonych. Książką "Komu się ukazał wiatr. Opowiadania zebrane" Carsona McCullersa oficyna otworzyła cykl "Opowiadania amerykańskie". Ja, z uwagi na jej objętość z tą lekturą czekam na urlop. Od razu przeczytałem jednak drugi tom cyklu "Sekretne życie pobożnych kobiet" Deeshy Philyaw. To zbiór przejmujących opowieści o czarnych (mniej lub bardziej) kobietach Ameryki, wychowywanych "blisko Boga". Z jednej strony krępują je zasady religijne, z drugiej - społeczne, z trzeciej - rodzinne. Wyłamanie się spod nich nigdy nie jest łatwe, prawie zawsze jest bolesne. I, niestety, nie daje gwarancji szczęścia, bo zawsze gdzieś z tyłu głowy/na dnie serca pozostaje świadomość porzucenia/odrzucenia. Jest to książka także o poszukiwaniu miłości i własnej tożsamości (także seksualnej) i dążeniu do realizacji marzeń, które często, choć wydają się być z pozoru na wyciągnięcie ręki, są nieosiągalne. Także z uwagi na bagaż dźwiganych emocji i zobowiązań. Bo bohaterki tych historii często chciałyby być i grzeczne, i grzeszne równocześnie. A to raczej trudno połączyć.
Jeżeli natomiast szukacie jednej jedynej książki, która zabierzecie na wakacje, to gorąco polecam "Lekcje" Iana McEwana (Albatros). Jej głównego bohatera, Rolanda Bainesa poznajemy poprzez dwa wydarzenia, które zdeterminują jego życie. Pierwszym są lekcje gry na fortepianie. Zaczyna je pobierać trzy tysiące kilometrów od domu, w angielskiej szkole dla chłopców. Jego relacja z apodyktyczną panną Miriam Cornell przeradza się we wzajemną fascynację i związek erotyczny, który "przestraja mu mózg". Drugą "stop klatką" z życia Rolanda jest chwila, gdy porzuca go (oraz ich 7-miesięcznego syna) żona. Oboje mieli poczucie niespełnienia - on nie wykorzystał swego talentu muzycznego i próbował to sobie zrekompensować pisząc wiersze, jej wydawnictwa odrzuciły dwie powieści. Teraz ona, dzięki zerwaniu kontaktu z rodziną, całe życie może podporządkować pisaniu. Staje się jedną z najważniejszych niemieckich, europejskich, a może i światowych autorek. Roland zrezygnował z własnych ambicji i życie podporządkował wychowaniu syna. Czytając jej powieści przyznaje, że są genialne i w związku z tym nie do końca potrafi ją winić za odejście. Historia Rolanda, jego spełnień i niespełnień, poszukiwań, miłości i zawodów staje się pretekstem do przypomnienia 100 lat historii Europy i świata, od wojen światowych, przez zimną wojnę, pierestrojkę, katastrofę w Czarnobylu, czy obalenie muru berlińskiego, aż po atak na dwie wieże, szturm na Kapitol i pandemię. To nakreślona z rozmachem epopeja, a równocześnie intymna, prywatna opowieść.
Anna: Bardzo podobało mi się "Marzenie panny Benson" Rachel Joyce, więc po filmowe wydanie "Niezwykłej wędrówki Harolda Fry" (Znak) sięgnęłam bez zastanowienia niedługo po tym, jak się ukazało. Główny motyw - podróż w nieznane - był podobny, jak w przypadku opowieści o pannie Benson, byłam więc pewna, że i wędrówka Harolda mi się spodoba. Odrobinę się rozczarowałam. Być może dlatego, że było tu odrobinę za dużo szaleństwa - bohaterowie, zarówno ci główni, jak i przewijający się podczas podróży Harolda, często zachowywali się w sposób nie do końca dla mnie zrozumiały. Trudno jednak zaprzeczyć, że niektóre historie wywoływały uśmiech na mojej twarzy, a zakończenie było urokliwe. Być może po lekturze "Marzenia panny Benson" miałam po prostu zbyt wysokie oczekiwania i zapomniałam wziąć poprawki na to, że „Wędrówkę…" autorka napisała prawie 10 lat wcześniej.
Ryszard: Z "Jerozolimską plażą" Iddo Gefena (Znak) spędziłem kilka dni, ale nie dlatego, że czytało mi się ją źle. Po prostu potrzebowałem odrobinę czytelniczo zwolnić, z ten zbiór opowiadań wyjątkowo nadaje się do tego, żeby sobie przyjemność jego czytania dawkować. 80-letni mężczyzna zaciąga się do wojska i trafia do geriatrycznej jednostki, dziewczynka zaczyna śnić z wyjątkową intensywnością, starszą para wyrusza śladem wspomnienia o śniegu na tytułowej plaży w Jerozolimie, wojskowa reporterka przyjeżdża do placówki Neptun, żeby zrobić wywiad z żołnierzem, który ukończył prawo na prestiżowym uniwersytecie w Wielkiej Brytanii i... zaciągnął się do wojska, mężczyzna postanawia odwiedzić dziewczynę mieszkającą samotnie na planecie w pobliżu Słońca, a inny zatrudnia się w firmie produkującej sny, staruszek oddaje do naprawy radio, dzięki któremu można usłyszeć cudze myśli, a szukający sensu życia postanawia skorzystać ze szkolenia oferowanego przez "Sens Życia sp. z o.o."... Te historie już na starcie mają duży potencjał, a autor prowadzi je wyjątkowo zręcznie i z poczuciem humoru. Bez względu na to, czy są bardziej realistyczne, czy fantastyczne. Najbardziej spodobała mi się wrażliwość, z jaką opisuje emocje bohaterów i ich motywacje. A także fantazja 31-letniego autora.
Anna: Pora na coś zdecydowanie lżejszego. "Zdarzyło się pewnego lata" Tessy Bailey (Muza) to historia Piper Bellinger, influencerki i ikony mody, którą zna niemal każdy w Los Angeles. Piper nie ma niestety szczęścia w miłości, a ostatnie rozstanie postanawia odreagować w niezbyt mądry sposób – organizuje nielegalną imprezę na dachu wieżowca. Z więzienia wyciąga ją młodsza siostra, jednak ojczym postanawia dać jej nauczkę (choć zwarzywszy na to, że Piper ma 28 lat, brzmi to dość dziwnie). I tak nasza bohaterka ląduje w Westport – małym rybackim miasteczku, w którym musi wytrwać trzy miesiące ze znacznie ograniczonym budżetem. Na miejscu poznaje kapitana Brendana, który (jak większość miasteczka i sama Piper) uważa, że dziewczyna bardzo szybko wróci do LA. Jednak Piper jest uparta i postanawia udowodnić wszystkim, że da radę. Jak się domyślacie, mimo przeciwności ona i Brendan zakochają się w sobie. Sama Piper przekona się, że może życie, które do tej pory prowadziła, tak naprawdę nie jest dla niej. Mamy tu scenariusz znany z komedii romantycznych, więc (uwaga spoiler) na końcu było chwilowe, spektakularne rozstanie. Cóż mogę wam powiedzieć, mam słabość do takich, hollywoodzkich opowieści.
Marta: Jak coś lżejszego, to dorzucę "Wiosnę cudów" Magdaleny Kordel (W.A.B). Jak tylko zaczęłam czytać historię Stelli i jej miłości do budynków, a w szczególności fascynacji starym dworem, od razu skojarzyła mi się "Ania na uniwersytecie" i dom, w którym zamieszkała w Redmond (jak się potem okazało, gdy miałam okazję podzielić się spostrzeżeniem z autorką, te odczucia nie były bezpodstawne, bo Kordel uwielbia Anię Shirley). A kim jest Stella? To samotna matka, która wychowuje synka w niewielkim miasteczku, z dużą pomocą brata, prowadząc interesy z przyjaciółką. Okazuje się jednak, że nieszczęścia lubią chodzić parami, w jej życiu nagle zaczynają piętrzyć się problemy. Jeśli tęsknicie za klimatem historii opowiadanych przez Lucy Maud Montgomery (zaznaczę, że akcja "Wiosny cudów" toczy się we współczesnej Polce) to jest tytuł dla was. Kto się wciągnie, może liczyć na kolejny tom serii, bo taki jest planowany.
Ryszard: Moja pierwsza lektura tego lata - "Żaden koniec" Zośki Papużanki (Marginesy) to opowieść o odchodzeniu, które jednak nie jest żadnym końcem. Umiera babcia, co otwiera przed pozostałymi członkami rodziny nowe, niedostępne dotychczas przestrzenie. Chcą zrozumieć, poznać, odszukać, poczuć, poukładać się z własnymi emocjami/uczuciami. Odchodzi też - dawno dawno temu... - mama sześciorga rodzeństwa. Jak poradzą sobie z nagła pustką wokół siebie? Czy tata potrafi ją wypełnić? Jak brak mamy wpłynie to na ich życie? To także opowieść o miłości i jej poszukiwaniu, pełnemu determinacji, czasem także wbrew zdrowemu rozsądkowi i zasadom. Poszukiwaniu, które zdaje się być z góry skazane na porażkę. A skoro odejście i poszukiwanie miłości, to oczywiście także samotność i zagubienie. Niezbyt to wesoły zestaw tematów/emocji/uczuć na letnią lekturę, a jednak autorka potrafi to równoważyć delikatnym sposobem snucia opowieści i poczuciem humoru. "Babcia wyglądała, jakby umarła już dawno temu, i tylko ją trzymali ku przestrodze innym staruszkom" - czytam i mimowolnie się uśmiecham.
Marta: O odchodzeniu było też we wspomnianym przeze mnie "Ucichło", ale w tym kontekście (zresztą też po prostu, bo to świetna proza) nie mogę pominąć Zyty Rudzkiej i jej "Ten się śmieje, kto ma zęby" (W.A.B.). Pisarka ze ten tytuł dostała już Nagrodę im. Adama Mickiewicza, Nagrodę Literacką m.st. Warszawy, jest na liście ominowanych do Literackiej Nagrody Nike i Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus.
Chodząca po mieście, kompletująca przedmioty potrzebne do pochowania męża Wera, którą Rudzka uczyniła główną bohaterką, to postać tak niezwyczajna, a jednocześnie tak prawdziwa, jakie rzadko kiedy spotyka się w literaturze. Już wcześniej zachwycał mnie język autorki, ale mam wrażenie, że "Ten się śmieje, kto ma zęby" jest najbardziej "ludzką" z jej książek, które czytałam - nie potrafię wymyślić tu lepszego określenia. Wera, która jest wdową, ale przede wszystkim kobietą, podobną do tych, które Rudzka spotykała handlujące ostatnimi w miarę wartościowymi pozostałościami z życia na warszawskim Wolumenie, trzymającymi głowy wysoko w górze... "Trudno o dobre buty dla nieboszczyka" - zaczyna swoją opowieść męska fryzjerka, która jest niejednoznaczna, dla wielu prowokująca i wulgarna, ale jest sobą.
Anna: Soraya Lane po wycieczce do Włoch, zabiera nas do gorącej Kuby. "Córka z Kuby" (Albatros) to drugi tom cyklu "Utracone córki", nie da się więc uniknąć porównań do "Córki z Włoch". Ponownie spotykamy się w londyńskiej kancelarii i zostajemy z tajemniczym pudełkiem. Tym razem główną bohaterką jest Claudia, a przedmioty znalezione w pudełku sprawiają, że rusza do Hawany. To był dla niej ciężki rok, straciła dwie bliskie osoby – babcię i przyjaciółkę, rzuciła pracę i rozstała się z narzeczonym, swoją wyprawę traktuje więc jako chwilową ucieczkę od codzienności. Na szczęście spotyka wiele przyjaznych osób, które pomagają jej odkryć tajemnicę Esmeraldy Diaz. Podobnie jak w poprzednim tomie, przeszłość przeplata się z teraźniejszością. I akurat tu historia dziejąca się w przeszłości porwała mnie mniej niż ta we włoskiej opowieści. Część współczesna nie różniła się aż tak znacząco i szybko było oczywiste, jak się skończy. Podsumowując, drugi tom nie porwał mnie tak jak pierwszy, nie było wzruszeń, ale czytanie sprawiło mi wiele przyjemności i z niecierpliwością czekam na „Królewską córkę", która (jak wnoszę po okładce) zabierze nas do Grecji.
Ryszard: Polubiłem Coldona Whiteheada dzięki "Rytmowi Harlemu", potem przeczytałem nagrodzone Bookerami powieści "Miedziaki" i "Kolej podziemna", aby w końcu trafić na debiutancką "Intuicjonistkę" (Albatros). Główna bohaterka powieści, Lila Mae jest pierwszą czarnoskórą inspektorką wind. W sumie nie wiadomo, dlaczego windy mają być tak istotne w życie społeczno-politycznym USA, choć oczywiście łatwo tu ideologię dopisać, że nas niby ponad poziomy wznoszą, są symbolem rozwoju i awansu społecznego itede itepe. Zbliżają się wybory prezesa gildii inspektorów. O stanowisko walczą rządzący przedstawiciel empirystów (co to każdą śrubkę sprawdzą) oraz przedstawiciel intuicjonistów (bardziej czują i wierzą). Nagle spada bardzo ważna winda, którą kontrolowała ostatnio Lili Mae. Jedni obarczają ją winą, drudzy twierdzą, że ją wrobiono... Ona sama jest mocno zagubiona i nie do końca wie, komu powinna zaufać. Trwa wyścig wyborczy i o to, kto pierwszy odnajdzie projekt czarnej skrzynki - windy idealnej. Czyta się to (mimo tych wind) naprawdę dobrze no i czekam już na zapowiadaną kontynuację "Rytmu Harlemu". I mam nadzieję, że wy czekacie na nasze kolejne polecajki, niedługo kryminały!