Jak wygląda życie głuchych w Polsce? "To są historie sprzed 10, a nie sprzed 100 lat"

- Bohaterowie i bohaterki mojej książki zwykle mówią o sobie "głusi". Nie chcą, by nazywano ich głuchoniemymi, bo nie są "niemi", mają swój język, czyli polski język migowy. Język ten ma bogate słownictwo i własną gramatykę, która różni się od gramatyki języka polskiego. Czasem piszą głusi przez duże "G", gdy nawiązują do kultury, języka, tożsamości, a przez małe "g" - gdy odnoszą się do medycznego aspektu głuchoty - mówi Anna Goc. Bartosz Marganiec, jeden z bohaterów książki, mówi tak: "Dzisiaj jest takie modne słowo >nienormatywni. Głusi są właśnie nienormatywni. Normalni, ale inni niż reszta". Głusi czasem pytają: gdy jesteśmy sami z sobą, głusi z głuchymi, i możemy swobodnie się porozumiewać, czym się wtedy różnimy od słyszących?

Dagmara Dąbek: W tej wspólnocie każdy ma jednak inną historię. Ile głuchych żyje w Polsce?

Anna Goc, autorka książki "Głusza"*: Około pół miliona. W tej grupie są osoby, które urodziły się głuche, i te, które straciły słuch. Z szacunków Polskiego Związku Głuchych wynika, że polskim językiem migowym po-sługuje się około sto tysięcy osób. Są wśród nich głusi dwujęzyczni, którzy biegle znają i język polski, i PJM, a także głusi, dla których polski jest językiem obcym.

I większość tych osób próbowano nauczyć języka polskiego?

Większość głuchych, z którymi rozmawiałam przez wiele lat uczyło się wyraźnie mówić i czytać słowa z ruchu warg – taki cel mieli w dzieciństwie. Tylko co to znaczy? Czy nauka mówienia, artykulacji słów, zawsze oznacza naukę języka? – zastanawiają się dzisiaj.

Jedna z bohaterek "Głuszy", słysząca, wspomina kółko czytelnicze, które zorganizowała dla głuchych kobiet. Przeczytanie ze zrozumieniem książki, którą przerabiają dzieci w podstawówce, zajęło im kilka tygodni. Głuche kobiety nie rozumiały czytanego tekstu, choć skończyły szkoły dla głuchych.

W "Głuszy" starałam się pokazać to, o czym opowiada wielu głuchych – jak trudno nauczyć się języka, którego się nie słyszy i jak trudno zacząć mówić, gdy nie słyszy się własnego głosu. Niektórzy głusi nauczyli się odczytywać słowa z ruchu warg w dzieciństwie, choć nie pamiętają, jak im się to udało. Inni odczytują tylko niektóre słowa, a sensu wypowiedzi próbują domyślać się z kontekstu. Są głusi, którzy wolą spotykać się bez tłumacza, bo mówią wyraźnie, a dzięki aparatom słuchowym lub implantom mogą zrozumieć moje pytania. Ale inni, mimo wysiłku i wieloletniej rehabilitacji, nie nauczyli się mówić i nie są w stanie zrozumieć, co mówią słyszący. Spotkałam głuchych zadowolonych z tego, że nauczyli się mówić, i głuchych, którym nie udało się tego osiągnąć. Wielu z nich dzisiaj, już jako dorośli, ocenia lata rehabilitacji – jedni mówią o wysoko postawione poprzeczce, inni o przemocy.

Co było dla głuchych najtrudniejsze w nauce języka polskiego?

Zapytałam o to Małgorzatę Talipską, jedną z bohaterek "Głuszy", liderkę środowiska i prezeskę Instytutu Spraw Głuchych. Poprosiła, żebym wyobraziła sobie taką scenę: matka z córką idą do parku. Mama opowiada dziewczynce o ptakach, potem spotyka sąsiadkę, chwilę rozmawiają, w domu odbiera telefon, znów z kimś rozmawia. Jest włączony telewizor albo radio. Słysząca dziewczynka cały czas poznaje nowe słowa. I uczy się ich, przyswaja język, nawet jeśli tego później nie pamięta. Głuche dziecko jest tego wszystkiego pozbawione.

W czasie pracy nad "Głuszą" okazało się, że głusi mieli też problemy ze zrozumieniem tego, co działo się na lekcjach w szkołach dla głuchych, bo niektórzy nauczyciele migali słabo, albo wcale. Na jedno ze spotkań wokół "Głuszy" przyszedł młody mężczyzna, który wspominał zajęcia logopedyczne w szkole dla głuchych. Logopeda wkładał mu do buzi drewniany patyczek, żeby chłopiec nauczył się wymawiać głoskę "r". Pamięta, że ręce logopedy miały zapach papierosów, i że płakał. Pamięta też ból. Wyznał, że jego logopeda nie migał, więc dla chłopca nie do końca było jasne, czemu miały służyć te ćwiczenia.

Dlaczego logopeda nie migał?

Spór o to, czy mówić do głuchych dzieci, czy migać, trwa od powstania pierwszych szkół dla głuchych, czyli od XVIII wieku. Już wtedy byli pedagodzy, którzy uważali, że do głuchych dzieci należy migać, innego zdania byli przedstawiciele tzw. oralizmu, którzy twierdzili, że do głuchych trzeba mówić. Poglądy oralistów zwyciężyły i w XIX wieku języki migowe powoli zaczęły znikać ze szkół dla głuchych. Dzieciom zakazywano migać. Miganie miało przeszkadzać w nauce mówienia, a nawet – jak powtarzali niektórzy pedagodzy – „rozleniwiać", bo dzieci, które zaczęły migać, nie chciały uczyć się mówić.

Języki migowe zeszły do podziemia. Głusi używali ich w domach, albo w szkolnych internatach, po kryjomu. W latach sześćdziesiątych w środowisku polskich głuchych pojawił się Bogdan Szczepankowski, dziś profesor nauk humanistycznych, specjalista w dziedzinie surdopedagogiki i surdologopedii. Szybko zauważył, że język migowy jest konieczny, żeby przekazać głuchym uczniom wiedzę. Wtedy nie było jeszcze badań nad polskim językiem migowym, dlatego opracował system, który polega na równoczesnym mówieniu i miganiu. Nauczyciele zaczęli uczyć się słówek, ale migali je zachowując gramatykę języka polskiego.

Ten system językowo-migowy pomógł głuchym w edukacji?

Jedni mówią, że zrewolucjonizował edukację, ponieważ wprowadził znaki migowe do szkół, a inni, że pojawienie się SJM sprawiło, że naturalny język osób głuchych, czyli PJM, zo-stał zmarginalizowany na kolejne lata.

Problemem, na który zwracają uwagę także nauczyciele szkół dla głuchych, jest także to, że studia nie zapewniały im wystarczających kompetencji językowych. Nauczyciele uczyli się „języka migowego" i dopiero w kontakcie z głuchymi przekonywali się, że ci migają inaczej. Na studiach uczyli SJM, a nie PJM.

Dzisiaj są w Polsce szkoły, w których pracują dwujęzyczni nauczyciele. Lekcje prowadzą w języku polskim, albo w PJM, w zależności od potrzeb uczniów. Głusi jednak apelują o rozwiązania systemowe, między innymi o wprowadzenie edukacji dwujęzycznej, której założenia, w dużym skrócie, polegają na tym, że dziecko najpierw uczy się języka, który potrafi przyswoić, czyli PJM, a potem polskiego, jako obcego, głównie w wersji pisemnej. Szkołę opuszcza jako osoba dwujęzyczna.

Z opublikowanego w połowie grudnia raportu Najwyższej Izby Kontroli "Edukacja głuchych i niedosłyszących do reformy" wynika, że wciąż 60 proc. nauczycieli w szkołach dla głuchych nie posługuje się biegle polskim językiem migowym. 

Zobacz wideo Pierwszy w historii zespół osób głuchych, który dostał się do preselekcji Eurowizji

Czy teraz polski język migowy jest powszechnie uznawany?

Nie ma wątpliwości, że to język, jak każdy inny. Badania nad polskim językiem migowym zaczęły się w 1992 roku na Uniwersytecie Warszawskim, dzięki spotkaniu Małgorzaty Czajkowskiej - Kisil, surdopedagożki, nauczycielki w Instytucie Głuchoniemych, i prof. Marka Świdzińskiego, gramatyka formalnego. W 2010 roku powstała Pracownia Lingwistyki Migowej, którą kieruje prof. Paweł Rutkowski, uczeń prof. Świdzińskiego.

Jeśli dzisiaj pojawiają się głosy deprecjonujące polski język migowy, badacze mogą od-powiedzieć. Jednym z najczęstszych zarzutów jest to, że PJM jest językiem ubogim. Brak słownictwa w niektórych dziedzinach nie wynika jednak z ograniczeń języka, bo tych nie ma, a z jego historii. Jeśli w tym języku nie prowadzono zajęć szkolnych, nie studiowano, trudno się dziwić, że może brakować specjalistycznego słownictwa. Prof. Marek Świdziński podaje przy-kład z Uniwersytetu Warszawskiego – odkąd w Pracowni Lingwistyki Migowej pojawili się głusi badacze, są już pojęcia lingwistyczne w PJM. Można prowadzić wykłady o polskim języku migowym w tym języku. 

Jak głusi odnajdują się na rynku pracy? Czy są w stanie znaleźć pracę, która da im satysfakcję?

Coraz więcej głuchych osób studiuje i wykonuje zawody, które dotąd były dla tej grupy niedostępne. Głusi zakładają własne firmy, są wykładowcami, naukowcami, artystami, sportowcami. Problemy na rynku pracy, o których mówią, wiążą się z edukacją, a także z wciąż małą świadomością, co to znaczy być osobą głuchą. 

Pracodawcy boją się zatrudniać głuchych?

Nie wiem, czy się obawiają, powiedziałabym raczej, że jako słyszący mało wiemy o barierach komunikacyjnych, na które natrafią głusi i o tym, jak je niwelować. Zatrudnienie osoby głuchej nie zawsze musi wiązać się z koniecznością zapewnienia tłumacza – online czy na żywo, bo niektórzy głusi preferują komunikację pisemną.

<<Reklama>> Ebook "Głusza" Anny Goc jest dostępny na Publio.pl >>

Jedna z trenerek pracy opowiedziała mi o warsztatach, które przygotowują dla pracodawców planujących zatrudnić osoby głuche. Powstaje prowizoryczne miasteczko, w którym są sami głusi i jedna osoba słysząca, czyli pracodawca. Słyszący musi na przykład pójść na wywiadówkę do głuchego nauczyciela, wziąć kredyt w banku, gdzie pracują sami głusi albo porozmawiać z głuchym policjantem, który zatrzymał go do kontroli prędkości. Muszą załatwić wszystkie te sprawy w polskim języku migowym, który dla słyszących jest językiem obcym. Nagle rozumieją, jakie to jest trudne.

* Anna Goc – reporterka, współpracowała z krakowską redakcją "Gazety Wyborczej", obecnie redaktorka "Tygodnika Powszechnego". Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego, Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski oraz Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO. Trzykrotnie nominowana do Nagrody Grand Press w kategorii Reportaż prasowy. W 2022 roku wyróżniona przez Amnesty International Polska za reportaże o prawach osób g/Głuchych. Autorka książek "Boniecki. Rozmowy o życiu" (Znak, 2018) oraz reporterskiej książki "Głusza" (Dowody, 2022), która otrzymała nominację do Od-kryć Empiku 2022 w kategorii Literatura oraz była finalistką Konkursu "Newsweeka{ im. Teresy Torańskiej w kategorii Najlepsza książka wydana w 2022 roku. Teraz znalazła się w finale Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego 2023.

Więcej o: