W czasie choroby lub po urazie łatwo jest pomyśleć, że już nigdy nie wyzdrowiejemy [FRAGMENT]

"Jeżeli nie masz z okna widoku na ocean, bezskutecznie domagasz się podwyżki, martwisz się, że coś cię omija, ktoś hejtuje cię w internecie, boisz się życia, końca świata i braku papieru toaletowego, jeśli dopadł cię kryzys, porzuciła narzeczona, umarł ci kot, a kurier uparcie się spóźnia - ta książka prawdopodobnie jest dla ciebie" - przekonuje wydawca książki "Zachowaj spokój. Stoicyzm w praktyce na dzisiejsze czasy". A jej autorka twierdzi, że ratunkiem na wszelkie życiowe porażki i katastrofy może być filozofia stoików.

Łatwiej będzie wykonywać te ćwiczenia, jeśli pomyślimy o nich jak o szczepionce na niefortunne zmiany. Jak wielu z nas rozsypuje się nerwowo na samą myśl o trudnych, żenujących, wstydliwych sytuacjach i porażce? Pamiętacie, kiedy ostatnio zdarzyło wam się przegapić posiłek; opowiedzieć dowcip, który nikogo nie rozśmieszył; zapomnieć czyjegoś imienia; musieć odwołać wakacje; znaleźć się w miejscu bez wi-fi; stwierdzić, że skończyła się kawa i trzeba pić rozpuszczalną; wyciągnąć włóczkę z nowego swetra; albo dowiedzieć się w pralni, że wasz ekstraciuch na dzisiejszą imprezę będzie do odbioru dopiero jutro? Wszystkie te problemy pierwszego świata, te drobne, wkurzające niedogodności, potrafią zburzyć nasz wewnętrzny spokój, albo i gorzej – wzniecić płomień gniewu, wywołując zamęt w pozostałych sferach naszego życia.

Jeśli jednak będziemy się przyzwyczajać do drobnych niedogodności – na przykład do kilkudniowych postów, chodzenia boso, celowego marznięcia albo głupiego wyglądu, gdy wychodzimy do ludzi – to w chwili nadejścia prawdziwych problemów będziemy już wyposażeni w następujące korzyści:

  • doświadczyliśmy już niedogodności,
  • wiemy, że umiemy sobie z nimi poradzić,
  • wiemy, że to nie koniec świata – i że jedyną sprawą, która tak naprawdę ma znaczenie, jest nasz charakter.
Zobacz wideo Wywiad z autorem książki "Pamiętam" - Piotrem Stankiewiczem

Zdrowie – najtrudniejsza lekcja

No dobrze, ale co ze zdrowiem? Przecież z pewnością znacznie trudniej jest uodpornić się psychicznie na stratę zdrowia, energii, witalności i możliwości poruszania się.

Ponieważ nie mamy stuprocentowego wpływu na swoje zdrowie i nie jest ono kluczowe dla kultywowania cnoty, stoi-cy przypisali je do kategorii rzeczy preferowanych, ale obojętnych. Zdaniem filozofów zdrowie fizyczne ma drugorzędne znaczenie, o ile tylko nasz charakter pozostaje bez skazy. Tak, zgadzam się, że to śmiałe stwierdzenie. Jednak pamiętajmy, że Epiktet miał tylko jedną (sprawną) nogę! Samą siłą woli nie jesteśmy w stanie wpłynąć na nasze zdrowie. Chorując, często życzymy sobie jak najszybszego powrotu do pełni sił, ale rekonwalescencja i tak musi swoje potrwać, prawda?

W takiej sytuacji stoicy radzą, aby myśleć o wszystkim, co mamy (w tym o zdrowiu), jako o rzeczach, które do nas nie należą, a są tylko pożyczone i pewnego dnia zostaną nam odebrane. Tak przygotowani nie będziemy zaskoczeni, kiedy to się stanie, oszczędzimy sobie goryczy i zachowamy wewnętrzny spokój. Przy tej okazji również zdarzyło mi się wypróbować swój stoicyzm.

Moja stoicka podróż trwała już kilka lat, gdy nagle mocno zapadłam na zdrowiu. Od dwóch lat wizualizowałam sobie chorobę i niepełnosprawność, i wreszcie przyszedł nieunikniony moment, w którym miałam sprawdzić, jak dobrze się przygotowałam.

W listopadzie 2021 roku zgodziłam się zostać gościnną sędzią w programie reality TV. Gdy przenoszono nas z jednej lokacji do innej, wdrapując się do wojskowego pojazdu, z impetem uderzyłam głową o dach i doznałam wstrząśnienia mózgu.

–?Oj! – jęknęli na ten widok wszyscy pasażerowie.

–?Spoko, nic mi nie jest – zapewniłam ich. Po półgodzinie spędzonej z plastikową torbą lodu przyłożoną do głowy – który topił się i ściekał mi po twarzy jak groteskowa parodia łez – wróciłam do działania, uznając, że wszystko jest w porządku.

Ale jeszcze tego samego wieczora, już w Sydney, dziwnie się poczułam. Kroiłam sznycel wielkości podkładki stołowej w restauracji Una’s, nagle poczułam mdłości. Coś było ze mną nie tak. Musiałam natychmiast wrócić do domu.

Następnego dnia snułam się nieprzytomnie z zawrotami głowy. Uzyskawszy pozwolenie od lekarzy na ostrym dyżurze (stwierdzili, że objawy wstrząśnienia mózgu z czasem ustąpią), wróciłam samolotem do Victorii. Potem wzięłam nawet udział w koncercie. Jednak wciąż nie czułam się dobrze. Dotarłszy do domu rodziców, byłam tak zmęczona, że musiałam odpocząć.

Odbierając mnie ze stacji, rodzice nie wyglądali na zachwyconych moim widokiem. Wręcz przeciwnie, byli przerażeni. –?To nie wyglądało na zwykłe pęknięte naczynko. Dosłownie miałaś krew w oku. I byłaś szara jak beton – oświadczyła tydzień później moja mama. – Martwiliśmy się o ciebie.

U nich w domu zagrzebałam się w pokoju gościnnym na parterze i wychodziłam z łóżka tylko na posiłki. Rodzice byli pod wrażeniem ilości czasu, który przesypiam. "Jakbyś była w śpiączce farmakologicznej" – powiedziała mama.

I poniekąd byłam w niej. Nie mogłam wytrzymać bez spania więcej niż kilka godzin. Spędzając długi czas w rozległej krainie gorączkowych snów, miałam nadzieję, że wracam do zdrowia.

W tamtym tygodniu całe dnie mijały bez żadnych wydarzeń. Prawie nie zauważałam, że upływają, bo zlewały się z nocami, które znowu przechodziły w poranki. Nie mając żadnych zajęć ani spotkań, mogłam zapaść się w sennym bezczasie. Odpoczywać.

Na jawie zresztą też nic się nie działo. Po wstrząśnieniu mózgu nie radziłam sobie z żadnymi bodźcami, miałam męt-lik w głowie, nie umiałam przyswoić zbyt wielu informacji na raz. Już samo przeglądanie Twittera w telefonie mnie przerastało. Newsów w internecie, zwłaszcza blogów na żywo, też nie ogarniałam. Kolejne uzależnienie, które wcześ-niej pochłaniało mi godzinę dziennie, po prostu zniknęło. Mój mózg domagał się białych ścian, ciszy i snów.

Moje funkcje wykonawcze też leżały i kwiczały. Dzień po wypadku kupiłam trzy bilety lotnicze, podając niewłaściwe miejsce docelowe albo datę. Chciałam wrócić do Melbourne, ale nie mogłam się skupić.

Jednym z najgorszych aspektów tego doświadczenia był prawie nieustający, paniczny lęk, że mój mózg już zawsze będzie źle funkcjonował i nigdy nie odzyskam energii. W czasie choroby lub po urazie, zwłaszcza jeśli rekonwalescencja nie postępuje w zauważalny sposób, łatwo jest pomyśleć, że już nigdy nie wyzdrowiejemy.

Utrata sprawności, nawet tymczasowa, to potężny cios. Doświadczając go na własnej skórze oraz w obliczu lęku, że już do końca swoich dni będę wegetować w pokoju gościnnym u rodziców (prawie się nie budząc), zastanawiałam się w malignie, jak w ogóle można być obojętnym na chorobę lub poważny uraz?

Na szczęście jednak miałam już niejakie zrozumienie stoickiego podejścia do tej sprawy. Powinniśmy praktykować obojętność wobec naszego zdrowia, ponieważ – podobnie jak pieniądze i reputacja – jest ono poza naszą pełną kontrolą. Gdyby urazu doznał inny obszar mojego mózgu, mogłabym nadal leżeć w pokoju gościnnym u rodziców, z oknami zasłoniętymi nawet w środku dnia.

<<Reklama>> Ebook "Zachowaj spokój. Stoicyzm w praktyce na dzisiejsze czasy" dostępny na Publio.pl >>

To kwestia szczęścia. Ale w ciągu tygodni rekonwalescencji zaczęłam o niej myśleć jak prawdziwy stoik. Praktykowałam negatywną wizualizację, wyobrażając sobie, że mi się nie poprawia, próbowałam ustalić, co w takich okolicznościach mam pod kontrolą (unikanie nadmiernej stymulacji, korzystania z internetu i jak najdłuższy sen), i starałam się wracać do zdrowia.

Zachowaj spokój. Stoicyzm w praktyce na dzisiejsze czasyZachowaj spokój. Stoicyzm w praktyce na dzisiejsze czasy materiały promocyjne - Wielka Litera

Więcej o: