Gdy dotarli na szczyt, Wietnamczycy otworzyli ogień. Leroy zobaczyła, jak kilku żołnierzy pada trupem. Do walki dołączyły kolejne jednostki marines. Oprócz terkotania broni automatycznej słyszała wołania o pomoc. Wtedy ujrzała żywy obraz tego, co stało się symbolem konfliktu.
Walczący posuwali się do przodu i zostawili za sobą medyka w pełnym rynsztunku bojowym. Mężczyzna czołgał się do brzegu wzgórza, by dosięgnąć rannego marine. Leroy chwyciła za aparat.
Vernon Wike – dwudziestoletni lekarz z oddziału medycznego marines, pochodzący z Phoenix w stanie Arizona – delikatnie chwycił żołnierza, ściągnął mu hełm i nachylił się, by sprawdzić bicie serca. Odpowiedziała mu cisza. Mężczyzna był martwy. Twarz lekarza wykrzywił grymas cierpienia. Przez cały ten czas Wike nie słyszał Leroy robiącej zdjęcia.
Cierpienie przeszło w złość. Lekarz chwycił M16 martwego marine i zaczął wrzeszczeć na całe gardło: "Su***syny… Su***syny… Za***ię ich!". Przypuścił atak na ufortyfikowany schron Wietnamczyków – strzelał do każdego, kto tylko ukrywał się w środku – opróżnił magazynek i odrzucił karabin. Wrócił na zbocze góry, by zająć się resztą rannych żołnierzy. Kilka minut później scenariusz się powtórzył.
Leroy robiła zdjęcia z rozwagą. Zużyła tylko trzy rolki filmu w kiepskim świetle – celowo nie chciała marnować ani jednej klatki na zmianę kliszy. Całą uwagę poświęciła lekarzowi, który na szczycie góry, wśród wystrzałów z broni palnej i eksplozji moździerzy, zdobył się na akt bohaterstwa i człowieczeństwa.
Wkrótce zapadła noc i walki ustały. Leroy powróciła do Da Nang, aby wysłać swoje fotografie wojskowym samolotem do Horsta Faasa w Sajgonie. Ponieważ robiła zdjęcia o zmroku, w fatalnych warunkach, do kliszy dołączyła szczegółowe instrukcje, jak odpowiednio wywołać film. Faas, który zajmował się fotografowaniem Wietnamu od 1962 roku, był zdumiony tym, co zobaczył: "Pojąłem, że w tych zdjęciach kryje się coś nowego, jakaś zupełnie nowa ekspresja".
Intymne portrety z pola bitwy stały się znakiem rozpoznawczym Leroy. Niewielu fotografom udało się zbliżyć do żołnierzy tak jak Catherine, która czołgała się z nimi w błocie, jeśli zaszła taka potrzeba. Skupiała się na oczach i subtelnych zmianach na twarzy. Działała w milczeniu, żołnierze rzadko kiedy zdawali sobie sprawę z jej obecności.
Faas rozesłał zdjęcia Leroy, a te obiegły cały świat. Ukazywały obecne oblicze wojny. Cierpienie lekarza i żołnierzy, bohaterstwo zdobywających wzgórze, dla wielu stanowiły dowód odwagi amerykańskiej armii. 12 maja 1967 roku "Time" opublikował artykuł o tym, jaką rolę w relacjonowaniu konfliktu odegrały zdjęcia Catherine. Tekst ukazał się w gazetach w całym kraju. Przekonywał, że w ujęciach Leroy czai się duch bitwy o Iwo Jimę. Artykuł zatytułowany "Photographers: Gnat of Hill 881" ("Fotografowie. Muszka ze wzgórza 881") opisywał drobną kobietę, malutką niczym muszka.
Ta filigranowa Francuzka to twarda fotografka, a Amerykanom, którzy na zeszłotygodniowych pierwszych stronach gazet widzieli zdjęcia Leroy dla AP ukazujące marines wspinających się na wzgórze 881 na północy, przywodziły one na myśl ducha bitew o Iwo Jimę oraz Pork Chop Hill.
Porównanie zdjęć z Wietnamu do heroicznych obrazów II wojny światowej, podczas której marines usilnie walczyli, by w geście zwycięstwa zawiesić amerykańską flagę na wyspie Iwo Jima, było dość niespotykanym zjawiskiem. Dowodziło tylko, że amerykańska opinia publiczna uważała widok marines opiekujących się rannymi czy zajmujących pozycje na wzgórzach wyjałowionych przez bomby i artylerię za uszlachetniający. Obywatele wciąż wierzyli w słuszność sprawy i zwycięstwo w Wietnamie. Leroy zrozumiała tę postawę, gdy zaczęła spływać do niej niezliczona liczba listów od matek żołnierzy, w których kobiety dziękowały jej i wypytywały o swoich synów.
"New York Times" opublikował na pierwszej stronie jedno ze zdjęć Catherine, które opatrzył jej nazwiskiem. Numer "Paris Match" wydrukował kilka fotografii, które rodzice dziewczyny wywiesili z dumą. Największy szum medialny przyniosła jej publikacja w magazynie "Life" – sześć stron fotografii w rozkładówce zatytułowanej "Up Hill 881 with the Marines" ("Na wzgórzu 881 z marines").
Aparat Leroy rozsławił bitwę na wzgórzu, a walczących żołnierzy uczynił bohaterami codzienności. "To nie są portrety kasty wojowników, ale zwykłych, przerażonych i nierzadko oszołomionych młodych mężczyzn, desperacko walczących o życie i liczących, że wspólnymi siłami uda im się osiągnąć ten pozornie nieosiągalny cel" – podsumował Peter Howe, autor "Shooting Under Fire: The World of the War Photographer" ("Fotografia pod ostrzałem. Świat fotografów wojennych").
Podczas dwuipółtygodniowych walk na wzgórzach marines zdołali odepchnąć wojska Wietnamu Północnego i utrzymać grzbiety górskie nad Khe Sanh. Zapłacili za to jednak wysoką cenę. Straty po stronie amerykańskiej wyniosły 155 zabitych i 425 rannych – jak do tej pory była to najgorsza bitwa pod względem liczby ofiar ze wszystkich rozegranych podczas wojny wietnamskiej. Straty po stronie przeciwnika szacowano na 764 poległych. Zwycięstwo wcale nie było tym, czym się wydawało. Amerykanie przekonali się, że północnowietnamskie oddziały na terenie Khe Sanh zwierały szyki, by na początku nadchodzącego roku przeprowadzić jeszcze większą ofensywę.
Leroy wróciła do kompanii marines, aby wręczyć żołnierzom kopie znanych już fotografii i spotkać się z medykiem. Kiedy przekazała Wike’owi jego zdjęcia, mężczyzna zapytał: "Gdzie byłaś? Nie zauważyłem cię".
Pozycja kobiety poszybowała. Nowojorscy redaktorzy naczelni konkurencyjnych pism nie mogli wyjść z podziwu, gdy oglądali jej sensacyjne materiały. Centrala CBS wysłała do biura w Sajgonie depeszę z pytaniem: "Skoro ważąca czterdzieści kilogramów Francuzka daje radę, to co nas powstrzymuje?".
Zdjęcia ze wzgórza 881 ujawniły niezwykle osobiste podejście Leroy do fotografii oraz pokazały, że kobieta przywiązuje się do bohaterów swoich prac i się z nimi utożsamia. "Traktowałam amerykańskich żołnierzy jak braci. Byliśmy w tym samym wieku, kochałam ich. Nie mogłabym fotografować kogoś, do kogo nic nie czuję. Wolałabym zostać w domu, zapalić papierosa i wypić kieliszek dobrego wina".
Dzięki ujęciom z Khe Sanh stan konta Leroy się poprawił – sam "Life" wypłacił jej pięć tysięcy dolarów. W końcu mogła wymienić swój mocno sfatygowany sprzęt. Catherine zamówiła dwa nowe aparaty, parę butów i dziecięce ubrania dla przyjaciół z Francji. W liście do matki wyznała, ile znaczyły dla niej fotografie ze wzgórza 881: "Jestem przeszczęśliwa. Po tylu długich miesiącach w końcu mi się udało".
Leroy stała się bohaterką zaledwie trzy miesiące po tym, jak niektórzy współpracownicy usiłowali pozbawić ją praw do wykonywania zawodu. Generał Deane, który zburzył oficjalne bariery, aby umożliwić Catherine skok ze spadochronem, wysłał kobiecie "uroczy telegram z gratulacjami, i to z samego środka dowództwa operacyjnego".
W chwilach spokoju Leroy dumała, że jej fotografiom brakuje czegoś istotnego. "Żaden obraz nie odda krzyku rannego ani zapachu zwłok. Gdy oglądamy fotografie, widzimy jedynie zastygły moment wiecznego milczenia". Kobieta wiedziała, co działo się z tym piekielnym hałasem, pogrzebanym wraz z fetorem zwłok: chował się w niej, fotografce. "Te obrazy spoczywają w tobie, a z nimi przemoc, szaleństwo, strach i agonia – wszystkie razem spoczywają i zostają w tobie". Pierwsze objawy narastającej traumy Catherine Leroy przybrały poetycką postać.
W połowie maja 1967 roku Leroy wróciła w teren, aby relacjonować operację Hickory w pobliżu Con Thien – pierwszy amerykański atak na strefę zdemilitaryzowaną. Stany Zjednoczone uznawały DMZ za teren zakazany, granicę wyznaczono na mocy postanowień konferencji genewskiej z 1954 roku. Generał Westmoreland zniósł jednak ten zakaz, ponieważ północnowietnamskie oddziały zaczęły zajmować tam pozycje, co uznano za kolejny dowód na to, że Wietnam Północny nie chce grać według zasad.
Zgodnie z porozumieniami genewskimi podział kraju wzdłuż siedemnastego równoleżnika – strefy zdemilitaryzowanej – stanowił "tymczasowe rozwiązanie i w żaden sposób nie powinien być rozumiany jako podstawa wyznaczająca granicę polityczną lub terytorialną". Po wyborach w 1956 roku miał przestać obowiązywać. Wietnam Południowy i Stany Zjednoczone nie dopuściły jednak do wyborów, dlatego w 1967 roku DMZ wciąż istniała.
Z perspektywy Wietnamu Północnego to Stany Zjednoczone oraz Wietnam Południowy nie wywiązały się z postanowień genewskich. Gromadzenie sił wokół siedemnastego równoleżnika było z ich strony strategicznym zagraniem na wypadek kontrofensywy na południu. Podczas operacji Hickory, rozpoczętej 18 maja, marines zderzyli się z potężną liczebnością regularnych oddziałów Wietnamu Północnego w strefie zdemilitaryzowanej. Według oficjalnych zeznań amerykańskiej armii Wietnam Północny "skierował ciężki ostrzał z moździerzy, rakiet i artylerii w stronę wszystkich pozycji marines wzdłuż DMZ".
W tym śmiercionośnym ataku ognia zaporowego został ranny podpułkownik dowodzący 2. batalionem 26. pułku marines. Leroy dostała się na miejsce walki śmigłowcem wiozącym zaopatrzenie oraz zastępstwo za dowódcę. Wylądowała w centrum dowodzenia w Dong Ha. Tamtej nocy prawie nie zmrużyła oka. Rakiety mknące nad głowami rozjaśniały niebo. Pociski artyleryjskie marines przelatywały tuż obok Leroy, za to pociski wroga wybuchały tuż obok linii frontu. Fotografka wskoczyła do dziury, w której próbowała zasnąć i przetrwać noc.
Następnego dnia – 19 maja – wczesnym rankiem Leroy przemieszczała się z żołnierzami w kierunku linii frontu, gdy seria wybuchów moździerzowych przebiła się przez ich pozycję. Jeden z pocisków ciężko zranił kobietę. "Trafił mnie pierwszy pocisk moździerzowy. W mojej głowie rozbrzmiał potężny dźwięk… jakby uderzenie w gong. Zdawałam sobie sprawę, że oberwałam, ale wciąż trzymałam się na nogach. Nic nie czułam, zauważyłam jedynie, że mój prawy kucyk jest cały we krwi. Trzy aparaty także spływały krwią… pocisk trafił w sprzęt i pewnie to uratowało mi życie".
<<Reklama>> Ebook "Korespondentki. Chodź, pokażę ci wojnę" jest dostępny na Publio.pl >>
Wydawało mi się, że minęło pięć minut, zanim ktoś mnie znalazł. Byłam półprzytomna i w kiepskim stanie. Nie mogłam oddychać i cała krwawiłam. Myślałam, że umieram.
Trzydzieści pięć odłamków pocisków wbiło się w ciało Leroy. Medyk rozciął jej koszulę wojskową i stanik – dziennikarka protestowała, ale mężczyzna skarcił ją, że to nie czas na skromność. Przez kolejną godzinę opancerzony pojazd wiózł Catherine i innych rannych wyboistą drogą do Con Thien, gdzie kobietę ułożono na ziemi obok marine. Wypalili papierosa na pół i trzymali się za ręce, by podnieść się na duchu. Resztkami sił Leroy otworzyła swój aparat i przekazała klisze najbliższemu oficerowi informacyjnemu, którego poprosiła, by dostarczył je do Horsta Faasa w Sajgonie. Potem straciła przytomność.
Korespondentki - okładka materiały promocyjne - Znak