Długo nie. Nie chodziłam tam przecież codziennie. I nie od razu zaczęłam nocować u Dygatów.
Często mnie szukała. Dzieciaki bawiły się na podwórku, a mnie nie było. I dopytywała, gdzie znikam. Zgodnie z prawdą wyjaśniłam, że chodzę do cioci i wujka. I do piesków. Powiedziałam, gdzie mieszkają, ale mimo to zakazała mi tych wizyt.
Jakiś czas później spotkałyśmy Kalinę, która była na spacerze z psami. Wyrwałam się mamie i poleciałam do cioci i piesków. Wtedy Kalina poznała moją mamę. Zapytała, dlaczego już nie przychodzę. Powiedziałam prawdę, że mama mi zabroniła. Na co Kalina zaczęła zapewniać, że bardzo mnie polubili. Moja mama upierała się, że dziecko nie może znikać nie wiadomo gdzie. Pamiętam, że Kalina zapytała, czy ktoś jej przypadkiem nie nagadał głupot, że u Dygatów ciągle są jakieś imprezy. Mama zaprzeczyła, chwilę porozmawiały. Wtedy Kalina wyciągnęła rękę, przedstawiła się, moja mama także. A miała na imię Jadwiga. "Pani Jadziu, pani jest ze wsi?", zapytała wtedy Kalina. Mama potwierdziła. Kalina na to, że ona też pochodzi ze wsi. Bo wtedy Gnaszyn to była wieś, dopiero później stał się dzielnicą Częstochowy. Mama wiozła w wózku moją siostrę Bożenę, która miała wtedy może rok. Kalina zapewniła, że ma się o nic nie martwić, zająć Bożeną, a oni zajmą się mną, a jak trzeba będzie, to mnie odprowadzą do domu i wszystkiego dopilnują.
Wtedy zostawiłam mamę na ulicy i poszłam z Kaliną. Potem zapytała moją mamę, czy mamy w domu telefon. Żeby mogły mieć ze sobą kontakt. Nie mieliśmy, ale za parę dni już był. Jędrusik załatwiła. Ktoś gdzieś napisał, że moja mama sprzątała u Dygatów. To jest nieprawda. Tak samo jak to, że byłam pełnoetatową opiekunką Kaliny. Zarówno ja, jak i moja mama miałyśmy pracę bez związku z Dygatami.
Nie wiem, czy wtedy wiedziała. Ciężko pracowała w piekarni, a potem zajmowała się dwiema córkami i mężem. Codziennie to samo. Jak w kołowrotku. Więc nie wiem, czy znała Kabaret Starszych Panów i Kalinę Jędrusik. Kabaret Starszych Panów raczej nie był rozrywką dla klasy robotniczej, dla takich ludzi jak moja mama. Natomiast na pewno znała i ubóstwiała Halinę Kunicką.
Ich stosunki były dobre, nie przypominam sobie zazdrości. Nazywała Kalinę moją drugą mamusią. Nieraz pytała po jej śmierci, czy byłam na cmentarzu zapalić świeczkę drugiej mamusi. Pamiętam, że nazywała ją panią Kaliną, a Kalina zwracała się do mojej mamy "Jadwigo". Nie przyjaźniły się, pochodziły z dwóch różnych światów: robotniczego i inteligenckiego. Mama krępowała się Kaliny, ale Kalina skracała dystans. Umiała dogadać się z każdym. Nie odwiedzały się w domach. Moja mama nigdy nie była w mieszkaniu Dygatów na Mokotowie, w domu na Żoliborzu dopiero po śmierci Kaliny.
Kalina bardzo lubiła pasztet, makowiec i sernik mojej mamy. Bo ciast piec nie umiała. Była na ślubie mojej siostry. Mama i Kalina dość często ze sobą rozmawiały. A wtedy zdarzało się, że przyłapywały mnie na kłamstwie. Na przykład mówiłam mamie, że idę nocować do Kaliny. Kalinie, że do mamy, a szłam na imprezę. I właśnie tego dnia jedna musiała zadzwonić do drugiej.
Ochrzan.
Od Kaliny większy.
Czasem tak. Parę razy dostałam od niej porządne cięgi. Nawet odpysknęłam, że nie jest moją matką i nie ma prawa mnie wychowywać ani bić. Wcale się tym nie przejęła. "A właśnie że będę!", krzyknęła. "Jadźka cię nie lała, to ja muszę! Żeby coś dotarło, skoro jesteś taka grandziara".
Aleksandra Wierzbicka i Kalina Jędrusik materiały promocyjne Prószyński i S-ka
W opinii Kaliny dziewczyna niepokorna, pyskata. Imprezowiczka. Niejeden raz dostałam od niej ręką albo ścierką. Kiedy skłamałam albo czegoś nie zrobiłam. Była wybuchowa, zwłaszcza gdy próbowałam kręcić i manipulować. Kaliną nie dało się manipulować. Łatwiej kręciłam własną matką. Kiedyś – już mieszkaliśmy na Żoliborzu – bardzo źle się czuła, o coś się posprzeczałyśmy i rzuciła garnkiem w moją dłoń. Myślałam, że mi ją złamała. I wtedy się obraziłam, ale ona uważała, że to ja powinnam ją przeprosić. Powiedziałam wtedy, że się wyprowadzam. "Proszę bardzo", odparła Kalina. Ubrałam się i wyszłam. Dojechałam autobusem do Krakowskiego Przedmieścia, przez całą drogę myślałam, co będzie, jeśli dostanie ataku astmy, a mnie przy niej nie będzie. Więc wróciłam. Kalina nadal była obrażona i zapytała, czy czegoś zapomniałam. Wyjaśniłam, dlaczego wróciłam, i dopiero wtedy mnie przeprosiła. Świadkiem tej awantury był zaprzyjaźniony z Kaliną dziennikarz filmowy Maciek Maniewski. Powiedział mi potem, że Kalina bała się, że nie wrócę. Ja się bałam o nią, ona o mnie.
Kalina nie pozwalała, żebym zniknęła jej z radaru. W latach osiemdziesiątych poznałam mężczyznę. To było w Londynie, gdzie wyjechałam dorabiać. Tym razem motylki w brzuchu były dużo silniejsze. Powiedziałam, że się zakochałam i nie wracam. I wiem od znajomych, że Kalina chodziła po ścianach. Stasia już wtedy nie było. Chciała wysyłać ludzi, żeby mnie ściągnęli do Polski. Bała się, że zostawię ją samą.
Łączyło mnie z Kaliną jeszcze to, że szybko się zakochiwałyśmy, a jeszcze szybciej nam mijało. Ona wiedziała, że i tym razem mi przejdzie. Tylko bała się, że długo to potrwa.
A gdzież tam! Gdybym chciała, tobym wyszła za mąż. Mnie do zamążpójścia ani do dzieci nie ciągnęło. Kalina powtarzała, że to cecha Wodników. Kiedyś powiedziała, że powinnam ją całować po rękach, że mnie wychowała, że dzięki niej do czegoś doszłam.
Tak. Gdyby nie Kalina, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Dopiero potem dotarło do mnie, jak bardzo nade mną pracowała. Tysiące razy od niej słyszałam, że kultura wymaga, by patrzeć na człowieka, z którym się rozmawia. Takich wielkich cennych drobiazgów było mnóstwo. Otworzyli mi z Dygatem okno na świat.
To Kalina była bardziej wtajemniczona w moje sprawy. W połowie lat siedemdziesiątych, gdy miałam dziewiętnaście lat, związałam się z żonatym mężczyzną. Pierwszy raz się wtedy zakochałam. Przyprowadziłam go do Kaliny, nie do matki, która w tamtym czasie postanowiła, że wezmę ślub z innym. Swatała mnie z chłopakiem, chociaż prawie go nie znałam. Bylebym tylko szybciej wyszła za mąż. Byłam w dwóch związkach jednocześnie. W dniu ślubu zaaranżowanego przez mamę jechałam taksówką do Urzędu Stanu Cywilnego przy Racławickiej. Goście czekali przed budynkiem, wystrojeni, z kwiatami. A ja zamiast wysiąść, pomachałam im przez okno i uciekłam. Najpierw nocowałam u koleżanek, potem u Kaliny. Później tłumaczyła mojej mamie, że to nie średniowiecze, że nie może wybierać córce męża, że nie można brać ślubu z obcym mężczyzną, pod przymusem, że romans z żonatym to chwilowe zauroczenie, które przeminie z wiatrem.
Oczywiście. Po kilku tygodniach mi się znudził. Parę miesięcy później spotkałam mojego niedoszłego męża na przystanku autobusowym. Kłócił się z żoną, wygrażali sobie rozwodem.
Po prostu nie dojechałam.
Ona mnie uratowała przed tym nieszczęsnym ślubem. Sto razy o tym rozmawiałyśmy. Pytała, czy chcę, i mówiła, żebym się do niczego nie zmuszała. Wybiła mi ten ślub z głowy. A mężczyzn radziła traktować jak przygody. Tak właśnie potraktowałam tamtego żonatego adoratora. Ona już wtedy uważała, że ciąża nie musi oznaczać ślubu, że ślub bierze się z miłości, a nie z rozsądku. Nie tolerowała słowa "przymus". Zwłaszcza w sferze uczuciowej. Twierdziła, że wszystko, co robimy, mamy chcieć robić.
Kalina Jędrusik. Opowieść córki z wyboru - okładka materiały promocyjne Prószyński i S-ka