Wojciech Fusek i Jerzy Porębski to duet znany miłośnikom górskiej literatury, odpowiedzialny za takie publikacje jak "Lekarze w górach", "Polskie Himalaje" czy "GOPR. Na każde wezwanie". "Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice. Niezwykłe życie Janusza Kurczaba" ukazała się 11 października 2023 nakładem Wydawnictwa Agora.
W lipcu 1959 roku Kurczab wyruszył na swoje pierwsze mistrzostwa świata. Odbywały się w stolicy Węgier, spacyfikowanych po antysowieckim powstaniu 1956 roku.
W styczniu władze PRL zawiesiły zakaz wyjazdów zagranicznych, a w czerwcu zupełnie go zniosły. Szabliści wrócili z drużynowym złotem (Emil Ochyra, Jerzy Pawłowski, Andrzej Piątkowski, Włodzimierz Wójcicki, Wojciech Zabłocki, Ryszard Zub) i brązem indywidualnym Pawłowskiego. Szpadziści nie przywieźli medalu, ale "zdobyte doświadczenia, ważne na przyszłość". Tej oklepanej formułki użył w wywiadzie również Kurczab. Był jednak bardzo rozczarowany.
1/4 finałów Indywidualnych Mistrzostw Świata w Budapeszcie w 1959 roku. Janusz Kurczab przegrywa z Jugosłowianinem po zaciętym pojedynku Archiwum Janusza Kurczaba /materiały promocyjne Wydawnictwa Agora
Aby powetować sobie niepowodzenie na planszy, już w sierpniu ruszył w Tatry. Po zaliczeniu 6 sierpnia na rozgrzewkę czwórkowej drogi Sokołowskiego na Żabim Niżnim, od 12 do 27 sierpnia 1959 roku pokonał 11 dróg o skali trudności od V do VI–. Między innymi zrobił trzecie w historii przejście północnej ściany Małego Młynarza i drogę Puškáša na południowej ścianie Mięguszowieckiego Szczytu. Obie pokonał razem z Piotrem Misiurewiczem, dziś zapomnianym, ale w latach 50. i 60. wybitnym taternikiem. W 1993 roku w lawinie na Sławkowskim Szczycie omal nie stracił on życia, kolejne 18 lat spędził na wózku inwalidzkim.
Te kilkanaście przejść z wybitnymi kolegami to już nie były wprawki, ale osiągnięcia, które bez wstydu można wpisać do rocznicowych wykazów klubowych.
Zimą i wiosną 1960 roku Janusz skoncentrował się na szermierce, na prawie rok chowając głęboko taternicki sprzęt. Nie był już uzupełnieniem, ale podporą klubowej i narodowej drużyny szpadzistów, która szykowała się do planowanych na przełom sierpnia i września igrzysk. Organizowana w Rzymie impreza wyrastała na ogólnoświatowe wydarzenie, nie tylko sportowe.
Janusz Kurczab w górach Archiwum Janusza Kurczaba /materiały promocyjne Wydawnictwa Agora
Cztery lata wcześniej wiele krajów nie przysłało reprezentantów do Melbourne. Powody bojkotu były polityczne. Hiszpania, Holandia i Szwajcaria oprotestowywały udział Związku Radzieckiego, który brutalnie stłumił powstanie na Węgrzech. Egipt, Irak i Libia były przeciwne startowi sportowców Izraela, a Chiny nie godziły się na udział, pod inną flagą, sportowców z Tajwanu, "zbuntowanej prowincji". Inne państwa z powodu odległości i terminu zawodów (zaczęły się 22 listopada) mocno ograniczyły liczebność reprezentacji. W sumie wystartowały 72 ekipy i 3314 sportowców. Na tym tle Rzym wyglądał imponująco: 83 kraje i łącznie 5338 startujących kobiet i mężczyzn.
Podczas defilady otwarcia Polacy byli jednym z największych zespołów. Zaprezentowali się w sukienkach i marynarkach z gabardyny w odcieniu jasnomorskim, białych koszulach non-iron, wąskich ciemnobeżowych krawatach i popielatych spodniach w kant oraz lekkich skórzanych pantoflach na cienkiej podeszwie.
Trzy tygodnie przed wyjazdem taki strój zawisł też w szafie na Podskarbińskiej, bo wtedy Janusz wraz z kolegami szermierzami odebrał oficjalnie olimpijskie powołanie. Mama z dumą codziennie strzepywała pyłki z marynarki, prostowała krawat. Była szczęśliwa. Kupiła nawet nowe radio, by słuchać transmisji.
Szpadziści szli przez eliminacje jak burza, Kurczab fechtował świetnie, ale w walce o ćwierćfinał Polacy nadziali się na Luksemburg. Po 16 pojedynkach był absolutny remis – 8:8 w walkach i 61:61 w punktach. O awansie decydowało dodatkowe starcie z Hansem Gutenhaufem. Trener Fokt wystawił do niego Witolda Glosa, a nie walczących w turnieju skuteczniej Bohdana Gonsiora lub Kurczaba. Przegrana 2:5 pozbawiła Polaków szans na medal.
W Polskiej Kronice Filmowej, wyświetlanej w kinach bezpośrednio przed filmami, wiele miesięcy później pokazano urywki z tej porażki. Wywoływały one taki jęk zawodu, jakby to była bezpośrednia transmisja.
Indywidualnie Janusz też spisał się gorzej, niż oczekiwał. Skończył na 13. miejscu, po przegranych barażach z Rosjaninem Chabarowem 1:5 i Brytyjczykiem Jayem 0:5.
– Z Jayem mogłeś przegrać albo wygrać tylko do zera – śmiali się koledzy. Jemu nie było do śmiechu. Na rzecz igrzysk na kilka miesięcy odłożył wspinanie, zrezygnował z obozu na Słowacji. Nie wznowił studiów, choć to planował. Gdzieś w głębi nosił przekonanie, że jedzie po medal. Pomylił się. Był w fatalnym nastroju, nie poszedł nawet zwiedzać Wiecznego Miasta, czas do powrotu przesiedział w pokoju, czego potem bardzo żałował.
– To były ostatnie amatorskie igrzyska. Mieszkaliśmy w domach studenckich, nie było wszechobecnego nadzoru, policyjnych kontroli, zakazanych stref – wspominał po powrocie Bohdan Gonsior, czterokrotny olimpijczyk w szpadzie.
Zawodnicy, jeśli tylko mieli czas, chodzili na występy rodaków. Bokserski finał Zbigniewa Pietrzykowskiego z Cassiusem Clayem oglądała większość ekipy. Po dwóch rundach Polacy byli przekonani, że mają złotego medalistę. Amerykanin, bodaj najsłynniejszy bokser w historii, od pokonania bielszczanina w Rzymie zaczął niezwykłą karierę. To on wprowadził do świata sportu marketing, autopromocję, walkę psychologiczną przed wyjściem na ring. Kilka lat po rzymskim finale zmienił nazwisko na Muhammed Ali.
*
Podczas igrzysk w Rzymie istotne miejsce w sportowym świecie zajęła telewizja. Wprowadzono bezpośrednie relacje z zawodów. Radio zaczęło schodzić na drugi plan. Zawodnicy zaczęli dorównywać popularnością aktorom czy pisarzom. Niektórym za życia postawiono pomniki, jak bosonogiemu zwycięzcy maratonu, Etiopczykowi Abebe Bikili, który był najszybszy na starożytnych kamiennych traktach.
W Polsce modne stało się obsadzanie bokserów i szermierzy w epizodycznych rolach filmowych. Leszek Drogosz grał u Andrzeja Wajdy, i to dwa razy. Wystąpił też u 12 innych reżyserów. Po zakończeniu karier złoci medaliści olimpijscy z późniejszych lat, Jerzy Kulej i Jan Szczepański, zagrali główne role w komedii kryminalnej "Przepraszam, czy tu biją?".
Szermierze i bokserzy, przywożąc naręcza medali z mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich, trochę ubarwiali szarą epokę Gomułki. Reprezentowali odległe światy. Ci z ringu – niezłe ziółka, czasem zabijaki jak Marian Kasprzyk, czasem mistrzowie szermierki na pięści, jak "czarodziej ringu" Drogosz, mistrz uników. Z drugiej strony – zawsze na biało, z twarzami ukrytymi za drobną kratownicą maski, reprezentanci eleganckiej szermierki. Absolwenci wydziałów prawa, medycyny, architektury, ASP, studenci politechniki.
Początkowo trener reprezentacji Polski szablistów w latach 1947–1958 János Kevey, fanatyczny fechmistrz, sprzeciwiał się studiom podopiecznych. "Zostaw te, do cholera, swój privat kariera" – pokrzykiwał na Wojciecha Zabłockiego, gdy ten oznajmił, że rozpoczyna studia na wydziale architektury. Z czasem Węgier zmienił zdanie, widząc, że studia to odskocznia od monotonnego treningu. Kolejni trenerzy utrzymali ten trend. Dlatego role celebrytów w świecie polskiej elity lat 50. i 60. grały cudowne dzieci Keveya. Tak mówiono o zawodnikach, którzy uczyli się sportowego fechtunku pod okiem Węgra, choć trener Kurczaba Zygmunt Fokt też był otoczony legendą.
Żołnierz Armii Krajowej, pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, trener CWKS Legia i kadry narodowej po wojnie pracował jako nauczyciel fechtunku w Wyższej Szkole Teatralnej w Łodzi, przeniesionej później do Warszawy – za namową Aleksandra Zelwerowicza przygotowywał ze studentami układy szermiercze. Zdaniem wybitnego aktora ćwiczenia te nie tylko przydawały się w scenicznych i filmowych imitacjach pojedynków, ale bardzo pomagały też aktorom w poruszaniu się po scenie.
Za sprawą Fokta do filmu trafił szablista Andrzej Piątkowski, który opracował między innymi układy szermiercze do filmu "Pan Wołodyjowski" i grał w scenach walk na szable. Bywało, że na prośbę Fokta Kurczab jeździł do Łodzi i w Państwowej Szkole Filmowej przy ulicy Targowej służył za sparingpartnera dla aktorów. Kilka złotych wpadło. Poznał też młodych artystów i zdarzało się, że zostawał w Łodzi, by poimprezować.
Razem ze swoim korepetytantem Januszem Różyckim weszli w świat młodych artystów, którzy do bohemy aspirowali. W historii życia Kurczaba Zelwerowicz odegrał jeszcze jedną epizodyczną rolę. To on wymyślił imię dla Dyzmy i był jego ojcem chrzestnym.
Kurczab. Szpej, szpada i tajemnice materiały promocyjne Wydawnictwa Agora