"To nie tak, że starzy nie bardzo o nas dbali. Dbali na maksa. Dlatego nigdy ich nie było" [FRAGMENT]

Gruby albo Buła, jak nazywają głównego bohatera nawet kumple, wraca z wakacyjnego obozu organizacji paramilitarnej, na który posłała go babcia, by w końcu zrobić z niego mężczyznę. Chłopak zrzuca wprawdzie sporo nadprogramowych kilogramów, jednak w oczach otoczenia nie przestaje być Bułą. W dalszym ciągu jest obiektem drwin ze strony rówieśników i ofiarą różnego rodzaju przemocy, także fizycznej, i nieuchronne przybiera z powrotem na wadze. Gdy do klasy dołącza nowy kolega, życie Buły odmienia się na lepsze. Przynajmniej dopóki nie pojawią się pierwsze narkotyki. Publikujemy fragment powieści Michała Michalskiego "Gruby" (ArtRage).

To nie tak, co nie, że starzy interesowali się nami, tylko gdy coś poszło źle, albo że tak ogólnie nie bardzo o nas dbali. Dbali o nas na maksa, dlatego właśnie ich nigdy nie było.

Że ojciec wypłynął na długo na ocean, to jedno, drugie, że jak się nigdzie dalej nie ruszał, to realnie widywałem go tylko wieczorami, gdy wracał z połowu. Ledwo wziął prysznic, a zasypiał przed telewizorem z bosmanem w ręku, po pierwszym łyku. Też bym tak robił na jego miejscu, bo jak tylko przejawiał jakieś oznaki energii, to go matka goniła do pomocy przy pokojach. Dlatego zwykle goniła mnie.

Zobacz wideo Co nowego w popkulturze?

Gdy poza sezonem matka nie miała zajęcia, jeździła do któregoś z większych miast w okolicy robić to czy tamto. Przez jakiś czas sprzątała w szpitalu i codziennie po powrocie zarzekała się, że przestanie choćby i jutro, bo żaden turysta, nawet te warszawioki, nie syfi tak, jak syfi chory na łożu śmierci.

Innym razem sprzedawała ciuchy na bazarze, dzięki czemu miałem całkiem spoko wiatrówkę, której zazdrościli mi chyba wszyscy w szkole, bo bardzo szybko ją ocharchali. Ale to nic nie szkodzi, nic się nie stało, była wodoodporna i mele zeszły z deszczem w drodze do domu.

Matka zawsze gdzieś się zaczepiła, żebyśmy godnie żyli, jak powtarzała, i mieli co do gara włożyć, co zresztą wydawało się nawet ważniejsze, przynajmniej dla mnie. I faktycznie mieliśmy. Jakby tak pomyśleć, to ostatecznie niczego mi nie brakowało. Poza rodzicami, oczywiście.

Nie powiem, że wychowała mnie ulica, bo to bzdura. Jaka ulica, dajcie spokój. Ale Seba często tak mówił. Rzucał ten tekst od niechcenia, jako odpowiedź na każdą naszą wątpliwość albo wytłumaczenie swojego zachowania. Nie miało to najmniejszego sensu, niby o tym wiedzieliśmy, ale z drugiej strony strasznie nam imponowało, zwłaszcza po tym, jak pierwszy raz nam puścił Nagły Atak Spawacza z jamnika. Muzycznie, przynajmniej mnie, to nie poraziło, że tak powiem. Nadal byłem na etapie fascynacji George’em Michaelem i Modern Talking, ale fakt, że oni tam rzucali k***ami i śpiewali o r***aniu, robił niebagatelne wrażenie na dwunastoletnich umysłach.

Gdyby rodzice czy nauczyciele wiedzieli, czego tak z Sebą słuchamy, to pewnie skończyłoby się szlabanem, ale nie mieli bladego pojęcia, a myśmy po prostu na wszelki wypadek woleli nie puszczać tego głośno przy nich. Raz Mareczek się nieco zapomniał w swoim pokoju i jak jego stary usłyszał, co leci z magnetofonu, to wyrwał kasetę, wywlekł całą taśmę, po czym bezceremonialnie wy***ał ją przez okno, stwierdzając, że jego syn nie będzie słuchał jakiegoś g***a dla półdebili, tak dokładnie się wyraził, i że w jego domu nie ma miejsca dla języka jak z rynsztoka. Stary Mareczka był spawaczem.

Nowe kasety Seba puszczał nam na swoim wy***istym boomboxie na grube paluchy w bunkrze z pornolami, którymi kompletnie straciliśmy już zainteresowanie. To był, o ile nie siedzieli w nim żadni żule, Nasz Bunkier.

Skąd masz na to kasę Seba, pytaliśmy z Mareczkiem, ale on tylko mówił, że starzy mu dają. Wierzyliśmy, bo nie znaliśmy jego starych i w ogóle, dlaczego mielibyśmy mu nie wierzyć. Nie zdążyliśmy się jeszcze skapnąć, że gościu uczy się co najmniej tak samo słabo jak ja, więc rodzice nie bardzo mają powód, żeby mu cokolwiek kupować, chyba że byli ludźmi pozbawionymi jakichś podstawowych wartości, nieznającymi zasad wychowania, poprzez które postrzegaliśmy świat.

W ogóle Seba uwielbiał się chwalić i pokazywać, co to nie on. Za każdym razem powtarzał przy tym, że nie lubi się przechwalać, ale nam to akurat powie. W zaufaniu. Bardzo to docenialiśmy. Ja chyba trochę bardziej niż Mareczek, który w ogóle był takim typem, co to niewiele go dziwiło czy robiło na nim jakieś większe wrażenie. Zwykle komentował opowieści Seby bezbarwnym "łał", wypowiadanym w taki sposób, jakby w ogóle nie słuchał, ale ja wiedziałem, że on tak zawsze. Nawet jak kilka lat wcześniej dostał na urodziny naprawdę ekstra sterowany zdalnie samochód terenowy, to była cała jego reakcja. Łał – powiedział do ojca. Łał – powiedział do mnie, pokazując prezent. I koniec, ale znałem go na tyle, że wiedziałem, ile to jego "łał" waży – a ważyło nie mniej niż on sam, czyli, no kurde, niemało. Rany, on nawet, jak latem pobiliśmy rekord na automacie z Metal Slugiem, co kosztowało nas kilkadziesiąt ziko i odrętwienie palców od napierdalania w guziki, wydusił z siebie tylko to "łał". Nie było się czym przejmować, ale Sebę to chyba jakoś tam irytowało, bo kilka razy obruszył się na Mareczka, na mnie zresztą z jakiegoś powodu też, bo skoro tak, to on nic więcej nam już nie pokaże ani nie powie. Ostatecznie nigdy się z tych gróźb nie wywiązywał, a my chłonęliśmy wszystko jak gąbka.

Opowiadał nam najróżniejsze rzeczy, głównie o tym, co robił w poprzedniej szkole, z której go, jak się wyraził, wy***ali. Był z tego wyraźnie dumny, a ja nie bardzo wiedziałem, dlaczego niby miałby nie być.

Raz jakiemuś gościowi, co mu podpadł – cokolwiek to miało oznaczać, nie dopytywałem – naszczał do plecaka. Śmialiśmy się z Mareczkiem strasznie, jak nam to opowiadał, ale jak sobie przypomnieliśmy o naszych ekscesach u harcerzy, to jakoś tak, nie wiem, głupio się nam chyba zrobiło, bo od razu ucichliśmy. Znaczy, ja i Mareczek, bo Seba rył dalej, a ja już sam nie wiedziałem, czego się wstydzę.

Inną rzeczą, którą Seba odwalił w poprzedniej szkole, było, jak się wyraził, zhakowanie automatu z napojami. W sensie gość skumał, że jak pod odpowiednim kątem przechyli automat, to jest w stanie z czyjąś pomocą wytrząsnąć z niego monety. Jak na moje, była to po prostu kradzież, żadne tam hakowanie, ale nie widziałem w tym nic złego, bo przecież okradał jakiś głupi automat, nie człowieka. Tak bardzo mi to nie przeszkadzało, że potem zrobiliśmy to samo u nas, dzięki czemu mogliśmy przez cały wieczór cisnąć w gierki w salonie. Można chyba powiedzieć, że zwróciliśmy zajumane pieniądze maszynom.

To właśnie tamtego wieczoru, co go żeśmy spędzili na darmowych tak jakby gierkach, Seba powiedział Mareczkowi, i tylko jemu, ale on oczywiście potem mi wszystko powtórzył, że w starej szkole to, tak poza tym wszystkim, nie zdał do następnej klasy i dlatego się przeniósł do nas.

Oczywiście zabolało mnie, że mi o tym nie wspomniał ani słowem, wydawało mi się, że trzymamy sztamę. Nie chciałem drążyć tematu ani wsypać Mareczka, że powtórzył mi coś, czego być może wcale nie powinien, ale w tamtym momencie bardziej zastanawiało mnie, po jaką cholerę typ właściwie zmienił nie tylko szkołę, ale i miasto, bo zawalenie klasy nie wyglądało mi na wystarczający powód.

Bo było tak: Seba dojeżdżał do nas codziennie, przywoziła go z oddalonego o parę kilometrów miasteczka i odbierała autem matka, wyglądająca swoją drogą na spoko laskę. Bo tam jest tylko jedna szkoła – wytłumaczył nam, gdy temat został w końcu poruszony. To, że był spadochroniarzem, można było zataić, ale tego, że nie pochodził stąd, już nie bardzo. Kupiliśmy to jego tłumaczenie, bo czemu by nie – w końcu gość miał już trzynaście lat, a to ogromnie wiele znaczy dla kogoś, kto ma tylko dwanaście.

Mnie o tym, że kiblował, Seba powiedział trochę przypadkiem właściwie, gdy razem z Mareczkiem przycisnęliśmy go nieco po tym, jak zaczął toczyć z nas bekę, że oglądamy Power Rangers, o czym dowiedział się, gdy w jakiś weekend Mareczek podbił do nas podekscytowany, żeby opowiedzieć, jaki był w tym tygodniu potwór odcinka. Ja nie oglądałem, bo leciał w trakcie mszy, którą babcia w każdą niedzielę ogląda u nas w tiwi. Robiła to u nas, bo nie miała telewizora i powtarzała, że sobie nie kupi, bo jej niepotrzebny, ale ja myślę, że była po prostu skąpa. Do kościoła przestała chodzić wiele miesięcy wcześniej, gdy ksiądz z ambony powiedział coś, co ją obraziło, nie spodobało jej się czy coś w tym stylu, nikt tego właściwie nie ogarniał, nie chciała chodzić do kościoła to nie, kogo to w sumie obchodzi. Gorzej, że ja nie mogłem przez to oglądać "swoich durnot".

<<Reklama>> Ebook "Gruby" Michała Michalskiego jest dostępny na Publio.pl >>

Na szczęście Mareczek miał magnetowid i każdy odcinek mi nagrywał, żebym mógł sobie obejrzeć potem, i teraz przybiegł cały zziajany podrzucić mi kasetę. Mieliśmy tylko jedną, więc była od tego ciągłego nagrywania już trochę zjechana, ale to bez znaczenia, dopóki wszystko było widać i słychać.

Przyleciał taki cały podjarany, zaczyna opowiadać, a Seba w ryk, że co my za dzieciaki jesteśmy, no rany, on nie wytrzyma, i się śmieje. To my go ciśniemy, że on niby taki dorosły, a Seba, że tak, owszem, on ma już trzynaście lat, a my na to, ale że jak, jakim sposobem niby, no i gość już nie miał wyjścia, musiał nam wszystko powiedzieć.

Gruby - okładkaGruby - okładka materiały promocyjne ArtRage

Więcej o: