Od wydawcy: Jan Paweł II wciąż budzi ogromne emocje w polskim społeczeństwie, choć od jego śmierci minęły już dwie dekady. Publikacje o nim nie tylko polaryzują dyskusje, lecz niestety okazują się również pożywką dla teorii spiskowych wykorzystywanych w politycznych sporach. Mamy nadzieję, że upadek populistycznych rządów w naszym kraju będzie sprzyjał debacie o pontyfikacie konserwatywnego Polaka, który za cel postawił sobie obalenie komunizmu, bo potrzebują jej zarówno katolicy, jak ateiści.
Mirosław Wlekły pokazuje przede wszystkim, że wbrew temu, co się sądzi nad Wisłą, za granicą od dawna surowo oceniano pontyfikat Jana Pawła II. Był to bowiem papież, który powstrzymał reformy zapoczątkowane przez Sobór Watykański II, a tym samym zaprzepaścił wysiłki swoich poprzedników pragnących zmodernizować Kościół. To za jego rządów wierni coraz bardziej odwracali się od religii zinstytucjonalizowanej, księża na potęgę zrzucali sutanny, malała liczba powołań.
Choć to akurat najmniej bolesny skutek jego działalności. Wlekły w chłodny, rzeczowy sposób pokazuje uwikłanie Wojtyły w geopolitykę. Wybór na głowę Kościoła człowieka zza żelaznej kurtyny był przede wszystkim na rękę Stanom Zjednoczonym, które za wszelką cenę chciały utrzymać wojskowe reżimy w krajach Ameryki Łacińskiej. Wspierające biednych, oddolne ruchy, takie jak stworzona przez chrześcijańską lewicę teologia wyzwolenia, w oczywisty sposób zagrażały imperialistycznym interesom USA. Jan Paweł II miał dostać ultimatum z Waszyngtonu, że jeśli nie powstrzyma "rewolucyjnych" działań latynoamerykańskich księży, pomoc dla Solidarności zostanie przez amerykański rząd odcięta.
Wiadomo też, że papież finansował walkę z polską komuną pieniędzmi pochodzącymi od hierarchów Kościoła, którzy dopuszczali się ciężkich przestępstw. Kolumbijski kardynał Alfonso López Trujillo i założyciel meksykańskiego zgromadzenia Legion Chrystusa Marcial Maciel Degollado byli seksualnymi drapieżcami, wykorzystującymi i gwałcącymi nieletnich chłopców. Maciel napastował także własnych synów. Trujillo, mający powiązania z narkotykowymi kartelami, doprowadził do licznych wydaleń ze stanu duchownego, zaginięć, a przypuszczalnie także do śmierci ludzi Kościoła, którzy pomagali ubogim.
Dziś wydaje się mało możliwe, by Jan Paweł II o tym wszystkim nie wiedział, awansując ich na coraz wyższe stanowiska. Jak wielu papieży przed nim, kierował się po prostu własnymi politycznymi interesami, a nie dobrem katolickiej wspólnoty i tych, którzy ją tworzą, zwłaszcza najsłabszych. Zaślepiony jednym celem, jakim była Polska, zupełnie nie rozumiał funkcjonowania reszty świata. Obwarowany w twierdzy dogmatów, z obsesją na punkcie seksualności, nie zezwalał na użycie antykoncepcji, a co gorsza w czasach epidemii AIDS krytykował użycie prezerwatyw, przyczyniając się do śmierci piętnastu milionów ludzi w Afryce.
Mirosław Wlekły rysuje portret człowieka w gruncie rzeczy ograniczonego w swoich poglądach, zamkniętego na dialog, autorytarnego, ale też pogubionego w wielu sprawach, który wspierał się rzeszą "miernych, ale wiernych" dworzan dbających o własne korzyści i profity.
Poniżej publikujemy fragment książki "Nie nasz papież" (Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2023) dotyczący kolumbijskiego kardynała Alfonsa Lópeza Trujilla.
Tajemnicze śmierci duchownych
Alonso Pareja, kiedy siedzimy w jego skromnym pokoiku w szkole w Medellín, drukuje mi kolejne życiorysy tutejszych męczenników i opowiada o prześladowaniach i stygmatyzowaniu przez Alfonsa Lópeza Trujilla, co ciągnęło się, a nawet nasilało, przez całe lata osiemdziesiąte.
– Organizowaliśmy kursy religijne, seminaria, rekolekcje. Księża i świeccy, którzy w nich uczestniczyli, mieli zazwyczaj progresywne poglądy, krytycznie patrzyli na rzeczywistość Kościoła, dlatego nie byliśmy mile widziani przez arcybiskupa. Nieustannie nas zwalczał. Nas i związanych z nami księży, na przykład Federica Carrasquillę, którego rekolekcjom towarzyszyło studiowanie Ewangelii i który zawsze podkreślał, że na pierwszym miejscu są Jezus i opcja na rzecz biednych. Dla Lópeza Trujilla był to problem – mówi Pareja. I rzuca kolejnymi przykładami:
Okładka książki 'Nie nasz papież' Mirosława Wlekłego mat. promocyjne Wydawnictwa Filtry
Walka z komunizmem nade wszystko
Tymczasem na sąsiednim kontynencie i za oceanem, w zaciszu gabinetów, skrupulatnie realizuje się plan przeciwdziałania komunizmowi. Wyższe cele najwyraźniej wymagają ofiar. Aby zlikwidować czerwoną zarazę w jednym miejscu globu, potrzeba ofiar w innym.
W maju 1984 roku papież spotyka się z prezydentem USA na Alasce, a Reagan chwali wkład Jana Pawła II w pracę na rzecz poszanowania godności człowieka, po czym stwierdza: "Żadni politycy i armie na świecie nie są w stanie osiągnąć tego, co uczynić mogą proste modlitwy dobrych ludzi". Oficjalny komunikat podaje, że Ojciec Święty przyjął amerykańską propozycję wysłania do Watykanu misji w celu wspólnego budowania pokoju oraz przeciwdziałania klęskom głodu i chorób na świecie. Trzy lata później, podczas jednego z kolejnych spotkań, amerykański przywódca podkreśla świętość Jana Pawła II, która wskutek "nadprzyrodzonej solidarności" tak bardzo pomaga "utrudzonemu światu".
Przeważająca część korespondencji Wojtyły i Reagana nadal pozostaje utajniona. Carl Bernstein i Marco Politi po zbadaniu ujawnionych dokumentów przyznają, że wpływ tej dwójki na losy bloku komunistycznego był niebagatelny. Zauważają też, że na czas walki z komunizmem Watykan przestaje publicznie wyrażać krytykę wobec Stanów Zjednoczonych. Jan Paweł II poucza natomiast amerykańskich hierarchów, aby powstrzymali się od kontestowania polityki Reagana i dozbrajania USA. Jak podaje Paul Kengor, biograf amerykańskiego prezydenta, Wojtyła – po konsultacji z Reaganem – ma spalić raport Watykańskiej Akademii Nauk krytykujący program amerykańskiej Inicjatywy Obrony Strategicznej, czyli tak zwanych gwiezdnych wojen.
Do czasów wojny nad Zatoką Perską w 1991 roku Jan Paweł II wobec amerykańskiej polityki nie zgłasza żadnych zastrzeżeń.
Zdaniem Richarda Allena, pierwszego doradcy Reagana do spraw bezpieczeństwa narodowego, był to jeden z największych tajnych sojuszy wszech czasów. To okres, gdy rykoszetem obrywa się niewinnym ludziom, uważanym przez Stany Zjednoczone i Watykan za podejrzanych.
Alonso Pareja długo może wymieniać.
– Bez wątpienia były to akty zemsty, na które kardynał w pewien niebezpośredni sposób wydawał zgodę. Mnie też przykleił łatkę komunisty – mówi duchowny.
Pokazuje list do swojego przełożonego w diecezji Caldas – López Trujillo dąży do usunięcia Parejy. "To niesprawiedliwe, że Kościół wspiera radykalizację jednego człowieka" – pisze kardynał. I domaga się "spełnienia obietnicy" do końca roku. Pareję wydalają z diecezji. Winą, która przesądza o jego losie, jest odprawienie mszy za zamordowanego w Salwadorze biskupa Óscara Romera. Pareja przez kolejne lata pracuje poza Kościołem, w końcu dostaje miejsce w nowej diecezji, bo miejscowy biskup stwierdza, że ma autonomię i zatrudni, kogo uzna za stosowne.
Tymczasem kardynał coraz częściej znika z Medellín. W mieście huczy, że za pieniądze archidiecezji chce kupić odrzutowiec, by latać do Europy. W podróży jest na okrągło. Mówi się, że śniadanie je w Bogocie, obiad w Rzymie, a kolację w Medellín. Z czasem, w miarę awansów, wersja ta urasta do pierwszego posiłku w Kolumbii, obiadu w Nowym Jorku i wieczerzy w Watykanie.
Niemal nie śpi. Jest ambitny i pracowity. Nigdy nie ma dosyć.
– Był zbzikowany na punkcie pieniędzy i złota. Wiele z tego, co zdobywał, nieważne, z jakiego źródła, wysyłał do Rzymu. Wszystko, żeby zostać kardynałem, żeby piąć się po drabince kariery – opowiada Rodrigo.
Aż wreszcie pewnego dnia kardynał znika z Medellín na dobre.
Mirosław Wlekły, autor książki 'Nie nasz papież' fot. Katia Moskaluk
Mijają miesiące, rok za rokiem drugiej połowy lat osiemdziesiątych.
Watykan żąda od Carrasquilli posłuszeństwa wobec przełożonego i zaniechania oporu. Ksiądz nieustannie odpowiada, że jest kardynałowi absolutnie posłuszny, podobnie jak Chrystusowi i Bogu. Służenie biednym i wykluczonym nie jest wymierzone przeciwko nikomu.
Pod koniec 1989 roku López Trujillo znosi nałożone na Carrasquillę sankcje kanoniczne, które przecież nigdy nie zostały potwierdzone przez Watykan. Robi to, bo docenia, że Carrasquilla żałuje "popełnionych przestępstw" i obiecuje zaniechać swoich niecnych zwyczajów.
Kardynał uprzedza tym samym ułaskawiający wyrok Watykanu. Woli znieść sankcje, zanim władza kościelna zrobi to za niego.
W liście do Carrasquilli pisze: "Jako że Duch Święty w końcu cię oświecił, sprawił, że żałujesz za swoje zbrodnie i wykroczenia, jako pasterz tego Kościoła przebaczam ci je".
Pyta, jakie stanowisko chciałby objąć w Kościele. Carrasquilla z uśmiechem odpowiada, że jego zastępcy w Medellín, biskupa pomocniczego. Kardynał każe mu wracać do domu i czekać na decyzję. Carrasquilla nigdy jej nie dostaje. Nigdy też nie wraca na jakąkolwiek parafię.
W świat idzie jednak wieść, że ksiądz przeprosił za swoje grzechy, a kardynał mu wybaczył. Federico nie protestuje. Wszystko przyjmuje z pokorą.
"Nie zamierzasz nic z tym zrobić?" – pyta go brat.
"A po co?" – odpowiada Federico.
"Zobacz, przecież on mówi o zbrodniach i wykroczeniach!"
"Nie przejmuję się tym. Jedyny problem, że przez jakieś pięćset lat nie doczekam się przez to kanonizacji" – żartuje Carrasquilla.
Niespodziewany awans
Pod koniec 1990 roku Jan Paweł II wzywa Lópeza Trujilla do Watykanu. Mianuje go przewodniczącym Papieskiej Rady do spraw Rodziny. Odtąd kolumbijski kardynał będzie mieszkać w Rzymie i nadgorliwie stać na straży sumień. Zaglądać do łóżek katolików, dbać, by małżonkowie byli sobie wierni, nie stosowali antykoncepcji i nie dopuszczali myśli o aborcji, a na świecie nie rozprzestrzeniała się homoseksualność.
Jako rottweiler Watykanu w Ameryce Łacińskiej i obrońca kontynentu przed komunizmem sprawdził się doskonale. Teraz do wykonywania powierzonych przez Ojca Świętego zadań przystąpi z taką samą pasją, z jaką wcześniej zwalczał biednych i lewicę.
Jednocześnie – przekonany o zaufaniu swoich protektorów: Angela Sodana, Stanisława Dziwisza i Josepha Ratzingera, ale też samego papieża – nie powstrzymuje się od rozwiązłego życia. W Stolicy Apostolskiej wszyscy wiedzą o jego homoseksualności, widuje się go w towarzystwie kochanków, szepcze o jego podwójnej egzystencji.
– Wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy zniknął z naszego kraju. Po latach prześladowania byliśmy już naprawdę zmęczeni – wyjaśnia Rodrigo.
– Medellín mogło ochłonąć. Sprawy zaszły tak daleko, że postawiona pod ścianą grupa tutejszych księży chciała zrzucić się na zamordowanie kardynała. Zlecenia nie zdążono zrealizować – zdradza mi Antonio, mistrz ceremonii Lópeza Trujilla. I dzieli się przypuszczeniem, że nagłe powołanie do Rzymu było próbą ratowania kardynała.
Zobacz ebook "Nie nasz papież" Mirosława Wlekłego w Publio.pl >>
Choć w 1991 roku López Trujillo wysyła do Carrasquilli list, w którym grozi ponownym suspendowaniem, tydzień później opuszcza Medellín i przenosi się do Watykanu, by objąć stanowisko przewodniczącego Papieskiej Rady do spraw Rodziny.
– Nigdy już żaden biskup nie wywierał na mnie presji. Żaden też nie zaproponował mi parafii czy stanowiska – mówi pogodzony z losem ksiądz.
Federico Carrasquilla, jeden z najsłynniejszych kolumbijskich duchownych, do dzisiaj funkcjonuje „bez zatrudnienia". Msze odprawia przed swoim domem.
Na zewnątrz i wewnątrz budynku nieotynkowane cegły. Osiemdziesięciokilkulatek często siada przy niewielkim, przypominającym szkolne ławki biurku. Pracuje tu, modli się, czasami – jeśli nie ma czasu iść do jadalni – konsumuje posiłki. Wokół książki, pamiątki. Na ścianie: zdjęcia z dzielnicy Barrio Popular Número Uno. Oraz fotografia Carrasquilli z papieżem Janem XXIII, trzy tygodnie po przyjęciu święceń.
Odwiedzam go w Bello, sporym mieście doklejonym do Medellín. Kiedy patrzy się na nie z góry, zlewa się w jednolitą plamę zabudowań. W domu Carrasquilli mieści się też założona przez niego fundacja charytatywna. Naprzeciw znajduje się więzienie, w którym wieloletnią odsiadkę spędza wielu narcos.
– Zawsze uważałem, że Jezus nie tylko przebywał wśród biednych, ale także sam był ubogi – mówi, kiedy siadamy w jego gabinecie. – Trzydzieści dwa lata żyłem i pracowałem w dzielnicy Popular. Odkąd kardynał mnie stamtąd usunął, byłem zdany tylko na siebie. Za udzielanie sakramentów nigdy nie wziąłem ani grosza. Pracowałem jako stolarz, kardynałowi pachniało to jednak marksizmem. Poza tym nienawidził wszystkiego, co rzucało na niego cień, ponieważ uważał, że to na nim zaczyna i kończy się świat. Na jego wezwania stawiałem się skromnie, w koszuli, nie przychodziłem w sutannie. Całe moje podejście tłumaczyłem Ewangelią. Chciałem mu w ten sposób wyjaśnić, że jego postępowanie nie ma z Jezusem nic wspólnego.
Śródtytuły w opublikowanym fragmencie książki Mirosława Wlekłego "Nie nasz papież" (Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2023) pochodzą od redakcji.