W Austin w Teksasie rozpoczęła się kolejna edycja South By South West, największej i najważniejszej konferencji poświęconej temu, co dziś gorące w polityce, rozrywce, nowych technologiach i wielu innych dziedzinach. Gwiazdą pierwszego dnia był Cory Richards, jedna z największych osobowości dzisiejszego świata podróżowania i fotografii podróżniczej. Podczas swojego wystąpienia, które przyciągnęło wielki tłum jego wielbicieli, opowiadał o swoich podróżach, ich oczywistych i ukrytych sensach.
- Przez długi czas kompletnie nie miałem pojęcia, co chcę robić w życiu i kim jestem. Tak naprawdę swoją tożsamość odkryłem właśnie w górach - opowiadał podróżnik. - Wcześniej zupełnie nie mogłem się odnaleźć. Zawsze udawałem, że się dobrze czuję, choć wcale tak nie było. Fotografować zacząłem w ośrodku odwykowym, gdzie trafiłem jako nastolatek. To było miejsce, gdzie życie było bardzo trudne, a zarazem - okrutnie smutne. I to właśnie ten smutek próbowałem pokazać na swoich zdjęciach.
Podróżnik opowiadał o okresie w swoim życiu, kiedy był bezdomny i żył na ulicy. Mówił, że to właśnie tam dowiedział się bardzo wiele na temat tego, czym naprawdę jest życie, wyrwane z wygody zachodniego świata. Mówił, że ta wiedza stała się to dla niego inspiracją, ale i ważną lekcją, którą mógł wykorzystać, kiedy zaczął pracować dla magazynu „National Geographic” i wyjeżdżać w najdalsze i najbardziej zapomniane przez cywilizację zakątki świata.
W ostatnich latach odwiedził takie miejsca jak: górskie obozy armii pakistańskiej, odcięte od współczesnego świata wioski w birmańskiej dżungli czy osady azjatyckich rybaków, wysadzających rafy, bo tylko tak da się jeszcze łapać ryby tam, gdzie mieszkają. - Bardzo szybko dotarło do mnie, że tak naprawdę warto robić tylko takie zdjęcia, które zmieniają świat. A podróżować warto tylko po to, żeby poznawać prawdę o nim.
Sporo miejsca w swoim wystąpieniu Richards poświęcił projektowi, za sprawą którego zyskał największą popularność: wejściu na Mount Everest bez zasobników z tlenem. Obserwowały je tłumy, bo podróżnik relacjonował je na żywo na Snapchacie.
- Początkowo zdawało mi się to niemal idiotyczne - zwierzał się. - Do tej pory do widzów docierały tylko pieczołowicie wyselekcjonowane zdjęcia, które najlepiej pokazywały to, co chciałem powiedzieć. Teraz miałem się całkowicie obnażyć i pokazać wszystko bez żadnego retuszu. Ale szybko okazało się, że to działa. Okazało się też, że to narzędzie, które pozwoliło mi się bardzo mocno zbliżyć do prawdy. Widzowie też to docenili - zaczynając wyprawę mieliśmy 40 obserwatorów, pod koniec były ich już setki tysięcy.
Richards opowiadał o tym, jak dotarł w końcu na szczyt góry, wyciągnął telefon, żeby nakręcić ostatnie ujęcia z wyprawy i w tym momencie... wyczerpała się bateria.
- Przez moment byłem wściekły - wspominał. - Nasza cała kampania w social media, która przyciągnęła setki tysięcy ludzi, oparta była na haśle: „filmujemy z najwyższego miejsca na świecie”. A koniec końców niczego nie zdołaliśmy tam sfilmować. Ale od razu przyszła mi do głowy druga myśl: że może tak właśnie miało być, że może niektórych rzeczy nie powinno się filmować i pokazywać, że może jednak trzeba je przeżyć albo zobaczyć osobiście.
Sporo miejsca Richards poświęcił tej ciemniejszej stronie ekstremalnej turystyki. Opowiadał o najdramatyczniejszych momentach, które przeżył podczas swoich wypraw, choćby o lawinie, która o mały włos go nie zabiła.
- Czy w takim momencie życie przebiega ci przed oczami? Tak, rzeczywiście. Jest tylko jeden problem: to nie jest tak, że widzisz piękne obrazki, zapis radosnych momentów. Niestety, przewijają ci się w pamięci przede wszystkim rożne przykrości, niezapłacone rachunki, kłótnie i zdrady.
Mówiąc o tym, jak trudnym sportem jest alpinizm, pewnym momencie nieoczekiwanie odniósł się do polskich osiągnięć w tej dziedzinie. - Polacy znakomicie umieją cierpieć. Dlatego tak naprawdę to właśnie oni zdobyli najwięcej szczytów na świecie. Pod tym względem nikt nie ma z nimi szans: idą tam, gdzie nikt inny nie chce już iść - mówił.
Richards bardzo odważnie przyznawał się do błędów i potknięć w swoim życiu: zarówno zawodowym, jak i prywatnym. W najbardziej emocjonalnych fragmentach swojego wystąpienia opowiadał o swoim alkoholizmie, narkomanii, zespole stresu pourazowego i nieudanym małżeństwie.
- Nie wiem do końca, jak to się dzieje, ale zawsze wybieram najtrudniejszy sposób realizacji każdego stojącego przede mną zadania. To absurdalne, ale jednocześnie - przynosi bardzo dobre efekty. Pozwala mi dotrzeć do prawdy. Prawdy o tym, co się dzieje w miejscu, które eksploruję, ale także prawdy o mnie i o człowieku w ogóle.