Wisła - która łączy królewski Kraków, stołeczną Warszawę i bogaty, nadmorski Gdańsk - podróżowała też po całej Polsce na znaczkach pocztowych. Ale i zanim nastąpił renesans terenów nad Wisłą, "królowa polskich rzek" nosiła na swoich falach tysiące łodzi.
"Wystarczy, że mocniej przygrzeje słońce, czy to wiosna, czy lato, za każdym razem wygląda to tak samo: plaże oblężone, knajpy plenerowe też. Na pniakach i konarach wyrzuconych na piach przez fale przysiadają grupy znajomych i rodziny. Ludzie grillują, piknikują, piją pod chmurką, wznosząc zdrowie Marka Tatały z Powiśla, który pod dwóch latach walki w sądach udowodnił, że bulwar to nie ulica i w pięknych okolicznościach na styku przyrody i miasta, nad samą rzeką można się napić jak w Berlinie czy Paryżu, bez ryzyka otrzymania mandatu od policji czy straży miejskiej" - opisuje bulwary nad Wisłą Dariusz Bartoszewicz, varsavianista, wieloletni dziennikarz "Wyborczej" i autor "Warszawskiego przewodnika wiślanego".
2017 rok był dla Wisły szczególny - nazwany Rokiem Rzeki Wisły. Po raz pierwszy od dziesięcioleci zapanował na niej wielki ruch. Wielki Flis Wiślany był sumą wielu różnych flisów. Płynący Festiwal Wisły okazał się wspaniałą paradą niezwykłych jednostek, od tratwy poczynając, na bocznokołowcu kończąc. Do tego trzeba doliczyć liczne spływy, zawody wodniackie, a w końcu rejs kontenerowy województwa kujawsko-pomorskiego, który udowadniał, że żegluga na Wiśle jest możliwa.
Ale rzeka "mówiła" do mieszkańców nie tylko nad brzegiem. Galeria Plakatu AMS zorganizowała konkurs pod hasłem "Myślę o Wiśle", a plakaty laureatów zawisły na przystankach autobusowych i tramwajowych. Zwyciężył projekt Nikodema Pręgowskiego, absolwenta Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
- Plakat "Wisła wciąga" przykuł moją uwagę już podczas pierwszego oglądania wszystkich prac nadesłanych na konkurs, a było ich kilkaset - mówi Przemysław Pasek, członek jury, prezes Fundacji "Ja Wisła". - Jest jak znak drogowy: mocny, klarowny i czytelny. Działa jak dobry snajper, strzela raz i trafia. Pozornie groźny i odstraszający od Wisły, moim zdaniem jednak tylko pozornie. Nóżka wszak damsko-męska, lekko kabaretowa. Z własnego doświadczenia wiem, że wciągające wiry w rzeczywistości częściej spotyka się w wannie lub szklance herbaty, niż w Wiśle. Wisła jest wielkim strumieniem energii, który przyciąga swą mocą ludzi. Ci, którzy dali się uwieść i swe życie z Wisłą związali, wiedzą to najlepiej.
Według dokumentów z warszawskiej komory celnej, w połowie XII wieku żeglowano po Wiśle przez 240 dni w roku. Rocznie trasę do i z Gdańska pokonywało ponad 2 tys. statków: znad morza na ich pokładach wieziono śledzie, w drugą stronę wysyłano futra czy skóry. Być może wtedy ukuło się powiedzenie "jak śledzie w beczce": celnicy stacjonowali na Wiśle nawet i co 30 kilometrów, a każdy posterunek pobierał część przewożonego towaru. Opłacało się więc zmieścić w beczkach jak najwięcej ryb, żeby - gdy dotrą do Krakowa - można było jeszcze na tej podróży zarobić.
Jeszcze tłoczniej na rzece zrobiło się po zakończeniu wojny trzynastoletniej, gdy Gdańsk znalazł się w granicach Królestwa Polskiego, a w XIX wieku na wodę wypłynęły parowce.
Po II wojnie światowej rzeką pływały statki wycieczkowe, a w latach 50. wprowadzono nawet rejsy wczasowe. Urlopowicze przez osiem dni mieszkali na statku, tam też jedli i bawili się, próbując zgadnąć, o jakie zwierzę hodowlane chodzi i "podać jego odgłos... paszczą", a po drodze zwiedzali. Statki kursowały na trasach do Gdańska i przez Malbork do Elbląga. Dobre czasy skończyły się w latach 70.: statki się psuły, inne wysyłano "na emeryturę". O Wiśle zapomniano.
- Pamiętam rzekę jeszcze z końca lat 90., kiedy jako małe dziecko trenowałem tenis w klubie sportowym WTS Deski tuż nad Wisłą. Nikt normalny nie chodził tam wtedy na spacery - mówi Jan Król. - Po praskiej stronie brzeg Wisły był dziki i nieprzystępny, a z drugiej - zabetonowany. W ciągu dnia nie było jeszcze tak strasznie. Biegaliśmy tam czasami na treningach i na betonowych schodkach widać było potłuczone szkło, ale nie było jakiegoś strachu, że komu coś się stanie. Chodziło o to bardziej, że nie było to ładny widok i ludzie niechętnie zapuszczali się nad Wisłę, nawet na wysokości Zamku Królewskiego. Ale wyjście nad rzekę po godzinie 20 to była niebezpieczna wyprawa, przed która przestrzegali nas rodzice, a w prasie i telewizji co chwilę mówiło się o pijackich burdach, a nawet gwałtach, do których miało dochodzić na tzw. bulwarowych schodkach.
Ale miasto powoli zaczęło wracać nad rzekę. Pojawiły się oddolne inicjatywy mieszkańców, terenem zainteresował się też magistrat, powstały m.in. Plac Zabaw, Pomost 511 czy Hocki Klocki. "Niestety, poza klubokawiarniami z programem kulturalnym wyrastały nad rzeką miejsca w klimacie disco i piwo z kiełbasą. Na początku muzyka była za głośna, brakowało koszy na śmieci i toi toiów. Mieszkańcy Powiśla przeżyli szok i trudno im się dziwić" - zauważa Katarzyna Bednarczykówna, dziennikarka stołecznej "Wyborczej".
Wisła w Warszawie Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl
Gdy rozpoczynał się sezon na plenerowe imprezy, mieszkańcy donosili, że muzykę z klubokawiarni słychać nawet w uliczkach Saskiej Kępy. Ci z okolic Solca skarżyli się z kolei na śmieci, rozbite butelki, krzyki i obsikane bramy. W 2013 roku architektka prof. Ewa Kuryłowicz pozwała miasto o zakłócanie ciszy nocnej - hałasował, jej zdaniem, klub Cud nad Wisłą. Klubokawiarnie chowały głośniki do wnętrz i obijały ściany materiałem, który tłumi hałas, ale sąsiedzki konflikt trwał. Od jesieni ubiegłego roku mieszkańcy, ratusz, koalicja Ciszej Proszę i właściciele klubów spotykają się więc na mediacjach.
Witold Olejnik z koalicji Ciszej Proszę docenia, że właściciele klubokawiarni są otwarci i chcą rozmawiać: - Ci nasi rozgoryczeni mieszkańcy, którzy mówią o katowaniu hałasem, moim zdaniem przesadzają – ale ja się im nie dziwię. Człowiek narażony na hałas przez dłuższy czas inaczej go odbiera. Trzeba dobrych akustyków. Zrobić dobry audyt, a nie udawać, że się go zrobiło. Czasem chodzi o odpowiednie ustawienie sprzętu. Grzegorz Lewandowski (Bar Studio, wcześniej Chłodna 25) robił silent disco przed Pałacem Kultury. Może to jest wyjście? Do godz. 22 normalne granie, a potem słuchawki - mówił w rozmowie z "Wyborczą".
- Jest coraz lepiej - przyznaje Radek, 25-letni warszawiak, który chętnie odwiedza kluby nad Wisłą. - Modernizowane są bulwary, coraz więcej osób chce wypoczywać nad Wisłą, korzystać ze ścieżek rowerowych zarówno na bulwarach jak i na dzikiej, praskiej stronie rzeki. Jedyne, co w tym roku pogorszyło się nad Wisłą to oferta kulturalna, bo zamknęło się sporo kultowych lokali przez konflikt z okolicznymi mieszkańcami, np. Cud nad Wisłą.
Jan:
Kierunek zmian jest bardzo dobry. Rozumiem, że ludziom przeszkadza muzyka, ale dla nas, młodych warszawiaków, jest to jednak jedyne miejsce, gdzie w wakacje możemy odpocząć na powietrzu, nie męcząc się zatęchłym powietrzem wielkiego miasta. Myślę, że trasa rowerową nad Wisłą jest obecnie naprawdę niezła, więc przydałoby się zadbać o kluby, restauracje, ale i muzea, galerie, teatry i inne atrakcje, atrakcje związane z szeroko pojętą kulturą.
W ubiegłym roku w szczycie sezonu nadwiślańskie kluby organizowały ok. 100 darmowych wydarzeń kulturalnych w ciągu tygodnia. A w tym roku urzędnicy obiecali, że będzie ciszej. Ustalono między innymi, że w tygodniu głośne imprezy muszą kończyć się o godz. 23. Muzyka, mierzona pięć metrów od głośnika, nie może przekroczyć 95 decybeli. Do tego więcej patroli straży miejskiej i wysokie mandaty za przekroczenie norm hałasu.
W 1976 roku architekt Stefan Putowski, główny projektant planu zagospodarowania doliny Wisły na terenie aglomeracji warszawskiej, pisał: "Jedno jest pewne. Tłumy nad Wisłą w Noc Świętojańską. To przetrwa." Ale czy na pewno? Obawy mają ekolodzy, którzy tak projektują Warszawę w 2050 roku: prysznic tylko w dni parzyste, prąd najwyżej dwie godziny dziennie; Wisła przypomina strumyczek albo w ogóle jej nie ma. Do tego silne wiatry i ulewy. W rozmowie z "Wyborczą" Katarzyna Guzek z Greenpeace Polska mówiła:
Może być tak, że w przyszłości Wisła będzie tylko rzeką sezonową. W upalne dni będzie znikać, a kiedy przyjdą nawalne deszcze w górach, będzie płynęła bardzo szybko wartkim strumieniem, co będzie powodować lokalne podtopienia.
Warszawscy urzędnicy przyznają, że w planowaniu nad rzeką najważniejsze jest pogodzenie interesów wszystkich stron: właścicieli klubów i kawiarni, mieszkańców no i przyrody - Wisła to ostatnia naturalna duża rzeka w Europie Zachodniej i Środkowej. - Koryto rzeki obejmuje ponad 50 obszarów chronionych, w tym aż 22 obszary Natura 2000, 18 rezerwatów i 5 parków krajobrazowych. Na Wiśle zachowały się również liczne piaszczyste wyspy będące największym w Polsce miejscem lęgów ptaków. Niemal wszystkie inne wielkie rzeki europejskie utraciły takie wyspy w skutek regulacji - mówi dr Przemysław Nawrocki z WWF Polska.
Plakaty konkursowe - Myślę o Wiśle mat. prasowe
- Wisła to niewątpliwie jeden z największych atutów miasta - przyznaje jeden z pracowników magistratu odpowiedzialny za planowanie przestrzenne miasta. - Ale żeby wykorzystać ten potencjał, nad rzeką muszą działać być lokale gastronomiczne, trzeba zadbać o ścieżki rowerowe i małą architekturę. W Warszawie, gdzie nad Wisłą można legalnie pić alkohol, niezbędna jest też większa liczba toalet publicznych, których niestety wciąż brakuje, zwłaszcza na nowo oddawanych odcinkach zmodernizowanych bulwarów.
Bartoszewicz w swoim przewodniku podsumowuje: "Trwa zabawny spór: kto pierwszy odkrył Wisłę na nowo - jej pasjonaci, aktywiści miejscy czy samorządowcy - i kto dla niej więcej zrobił. A przecież dopiero połączenie energii oddolnej i wpisanie Wisły w program polityczny oraz wieloletni plan inwestycyjny dały fantastyczny efekt synergii i naprawdę wielkiej zmiany."