Zależy mi na tym, żeby były opowieścią - Magdalena Wosik o rysunkach nie tylko na paragonie

Portret zachował się być może gdzieś w mieszkaniu rodziców, w jednej z teczek wypełnionych dziecięcymi rysunkami. Przedszkolanka rozdała dzieciom kartki z dużego bloku i farby plakatowe. Magdalena Wosik namalowała mamę zamaszyście, nieco abstrakcjonistyczną, z dziecięcą swobodą grubej kreski. Dobrze zaplanowała kompozycję, twarz wypełniała niemal całą kartkę. Proporcje się zgadzały, krótkie, brązowe włosy - fryzura charakterystyczna dla wczesnych lat 70. - również. No i smukła szyja.

- Pozostałe mamy były tej części ciała pozbawione - wspomina Magdalena. - Przedszkolanka zachwyciła się, bo żadne inne dziecko nie poczyniło takiej obserwacji. Do dziś ta opowieść funkcjonuje u nas jako rodzinna legenda. Rysowałam od zawsze, ale w dzieciństwie wcale nie marzyłam o tym, żeby zostać malarką.

W podstawówce nie mazała po brzegach zeszytów, nie zrywała się z zajęć, lubiła po równo - matematykę i język polski. Przekonywała rodziców, że po studiach na uniwersytecie będzie uczyć właśnie matematyki, tak imponowała jej ówczesna nauczycielka tego przedmiotu, Bernadetta Surlet. Potem myślała też o architekturze, ale ostatecznie trafiła do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu.

Choć gdy dostała w prezencie pierwszą sztalugę, była trochę rozczarowana. Trudno się ją rozkładało, zaostrzone nóżki były szykowane raczej do wbicia w miękką ziemię, nie parkiet. Ale dostała też od taty niewielki blejtram, poczuła się profesjonalnie.

- Tylko kiedy już zaczęłam malować, okazało się, że nie tak łatwo przenieść obraz z wyobraźni na płótno. Zrozumiałam, że nie wystarczy mieć narzędzia, by nazywać się malarzem - mówi.

Studiowała w pracowni wybitnej twórczyni wrocławskiej szkoły grafiki warsztatowej, prof. Haliny Pawlikowskiej. Halinka - jak nazywali ją wszyscy na uczelni - "uczyła patrzeć na otaczające zjawiska, na które trzeba patrzeć jak na przesłanie, któremu wystarczy tylko nadać indywidualny charakter", wspominał jeden z jej uczniów. Dzięki niej Magdalena Wosik ukochała prostą, dzisiaj już nieco zapomnianą, technikę linorytu. W akademickiej pracowni tworzyła też mniejsze formy - akwaforty i akwatinty. Już wtedy myślała ilustracją, inspirowała się literaturą. Jeszcze na studiach przygotowała ilustracje dla jednego z wrocławskich wydawnictw, ale efekty podcięły jej skrzydła: tani, kiepskiej jakości papier był słabym tłem dla rysunków. Na to nie miała wpływu.

Projektowała więc książkowe ekslibrisy dla siebie i znajomych, w małych formach graficznych próbowała zmieścić cechy charakteru i zainteresowania przyjaciół. Do dziś nie wszyscy wiedzą, że "brała ich na warsztat".

Warkocze

Piotr Rychel, z którym dzieliła akademicką pracownię zaproponował, żeby sprawdziła się w rysunku gazetowym. - Do dziś pojęcia nie mam, dlaczego. Nie udało mi się wyciągnąć od niego wersji, która by mnie satysfakcjonowała... ale szczęśliwie dla mnie, miał najwidoczniej jakąś intuicję - mówi Magdalena. Fotografia cyfrowa dopiero miała nadejść, a redaktorzy potrzebowali ilustracji do tekstów. Piotr, który pracował wtedy dla "Gazety Dolnośląskiej", nie nadążał z codziennymi dostawami rysunków.

Magdalena: - Pamiętam swój pierwszy rysunek. Dostałam do zilustrowania tekst sportowy o zawodach judo kobiet. Zawsze stawiam sobie wysokie wymagania i wtedy też podeszłam do sprawy ambicjonalnie. Nie dało się wtedy sprawdzić, jak wyglądają stroje do judo w internecie, ale kojarzyłam białe kimona z pasami i szerokie spodnie. Myślałam, myślałam i wymyśliłam: dwie zawodniczki z pięknymi warkoczami stoją naprzeciw siebie, walka już skończona, a sędzia ogłasza werdykt podnosząc warkocz jednej z nich. Redaktor przyjął rysunek, ale pewności nie miałam - będzie na drugi dzień w gazecie czy nie? Rano pobiegłam do kiosku, kupiłam "Dolnośląską" i kartkowałam. Nie było. Zbladłam, może się nie zmieścił, ale może jednak się nie spodobał? Pobiegłam do redakcji, zapytałam. Okazało się, że poszedł, ale w innym wydaniu. Nie wiedziałam wtedy, że gazety drukują się w nieco zmienionych wersjach dla Wrocławia, Zielonej Góry czy Wałbrzycha. A mój rysunek poszedł właśnie na region, nie do miasta.

"Jej tworzone >>na temat<< satyryczne rysunki - jakże często oglądamy je z charakterystycznym poczuciem zdziwienia, że sami na to nie wpadliśmy. (...) W czasach, gdy Magda Wosik pracowała dla gazet, posądzano ją nawet o wysoce różne od ogółu poczucie humoru i zwracano uwagę przede wszystkim na oryginalność jej skojarzeń" - pisze Beata Adamek z Legnickiego Centrum Kultury w folderze przygotowanym z okazji wystawy w Galerii Satyrykon.

Magdalena Wosik (pierwsza z prawej)Magdalena Wosik (pierwsza z prawej) mat. prasowe

Kapryśna linia

Przez lata Magdalena rysowała dla "Dolnośląskiej", później także dla "Gazety Wrocławskiej" i "Gazety Wyborczej". A Piotr został jej mężem. Pięknie się różnią: on w dopracowanych rysunkach stawia sto kresek, ona - syntetycznie, dwie. Na początku uważała, że najlepszy rysunek prasowy musi być uniwersalny, to znaczy - bez słów.

- Nie chciałam za pomocą podpisu do ilustracji walczyć o uwagę czytelnika, który obok ma parę szpalt tekstu. To wciąż ideał, ale dziś wiem, że czasem żart językowy czy anegdota są po prostu zbyt dobre, by z tego powodu zrezygnować z warstwy literackiej. Niektórych podtekstów nie da się opowiedzieć inaczej, niż łącząc słowo z obrazem - mówi.

Beata Adamek: "Wzorem dawnych świetnych satyryków i intelektualnych tuzów (przypomnijmy tu choćby Lengrena) Magda Wosik swobodnie porusza się na pograniczu obrazu i słowa. Rebusy i igraszki słowne są dla niej naturalne jak oddychanie. Równie naturalnie i prosto wprowadza tych najmłodszych w tajniki barw, patriotyzmu i akrostychu. (...) Pomyślana właśnie jako pierwsza zachęta do poznania klasyki – komiksowa wersja „Pana Tadeusza” – najlepszym tego przykładem. Niby demonstracyjnie bryk, ale jakże celnie wydobywa najistotniejsze (wiedzą to dobrze filolodzy) dominanty tekstu... Kryminalno-romansową wartkość akcji i smakowitość detalu. Dlaczego Wojski zbierał muchomory („podchwytliwe” teleturniejowe pytanie) teraz z pewnością nikt już nie zapomni" - pisze.

A Magdalena przyznaje, że narysowanie rymowanego "Pana Tadeusza" nie było proste. Po pierwsze - w tekście występuje mnogość szczegółów, w których łatwo się zagubić. Po drugie - ciąży na nim szkolna klątwa nielubianej lektury.

- Początkowo nie chciałam w ogóle korzystać z autentycznego tekstu, ale okazało się to niemożliwe. Choć dwanaście ksiąg łatwo podzielić na cztery zeszyty, w każdym komiksie po trzy księgi, to dynamika "Pana Tadeusza" jest inna, akcja rozkręca się powoli, by później pędzić. Na szczęście miałam dużą swobodę w pracy, a "Pan Tadeusz" to książka, którą czytam z przyjemnością - mówi. Dla dziecięcego "Świerszczyka" rysuje ukryte obrazki - w ilustracjach z serii "Wytęż wzrok" należy odnaleźć zwierzątka, krasnoludki albo liście drzew pochowane w industrialnym pejzażu. - Zależy mi na tym, żeby te rysunki były opowieścią, nie chodzi o bezmyślne nagromadzenie przedmiotów - mówi Magdalena.

"Mistrzyni detalu" - mówi o niej Adamek. "Przy czym w jej przypadku przychodzi na myśl raczej słowo finezja, niż perfekcja. Dopracowanie najdrobniejszych szczegółów artystka łączy z lekkością. Pełna wolt, kapryśna linia, nieobliczalna wyobraźnia..."

Wspólnie z mężem mają też na koncie pierwszą polską antykolorowankę "O, ja cię! Smok w krawacie". "Ta książka jest o królestwie Dyrdymalii, o królu i księżniczce"; "Można bazgrolić, mazać i rysować. To jest taka jakby historyjka"; "Trzeba na przykłąd narysować jednej księżniczce sukienkę, a drugiej wygodny dresik" - opowiadają dzieci, Iga, Ada i Kostek.

- Podobne rzeczy robił już Tar? Gomi, japoński ilustrator, ale w 2010 roku u nas wciąż panowała moda na kolorowanki, w których nie należy wychodzić poza linię. Nam chodziło o to, żeby zainspirować dzieci do rysowania i wymyślania, a do tego dać im opowieść, fabułę, w której biorą udział - mówi Magdalena.

Rysunki na paragonach

Na swojej stronie internetowej tłumaczy:

Nie potrafię opowiadać dowcipów, mnożę dygresje, a pośród licznych wątków gubię puentę. Ale opowiadania nie potrafię się wyrzec i dlatego robię to w ilustracjach. Bo ilustracje są jak anegdoty opowiedziane za pomocą ołówka, są autorską interpretacją rzeczywistości. Wynikają z mojego sposobu postrzegania świata i charakteru kreski. Czasami opowiadam po swojemu to, co ktoś inny zapisał, a czasami notuję własne rysunkowe uwagi.

O tym, dlaczego zaczęła rysować satyrę, mówi nieco ironicznie - za pomocą serii plakatów. Pierwszy: otwarta głowa, z której wysypują się rysunki, na górze - człowiek z odkurzaczem. Podpisane "Żeby zrobić z tym wszystkim porządek". Drugi: gwiazda szeryfa, a pod nią dłoń ze stalówką zamiast palca. Podpisane "Żeby wytykać błędy i wypaczenia! Albo dlatego, że nie zostałam lekarzem, kucharzem, muzykiem...". Trzeci: kobieta siedzi na krawędzi popielniczki, obok oparty jest wielki ołówek. Podpisane "Chyba wpadłam w nałóg". Czwarty: nagrobek. Podpisane "Marzy mi się epitafium: umarła ze śmiechu".

Nie zawsze pomysły przychodzą jej do głowy w "godzinach pracy". Czarny cienkopis nosi ze sobą wszędzie, czasem rysuje w samochodzie - na odwrocie biletu parkingowego - albo na stacji kolejowej, czekając na pociąg. Albo na marginesie uczelnianego dokumentu. Do komputera przy biurku siada dopiero, gdy rysunek trafia do ostatecznej obróbki.

- Mąż siada do rysowania na kanapie, przy stoliku, z herbatą. Ja - w bałaganie, zasypana papierami. Nawet krzesła przy stole nie mam porządnego. Najpierw szkicuję ołówkiem, próbuję złapać luz w kresce. Gdy mam już pewność z ręce, rysuję cienkopisem, czasem piórkiem i dodaję kolor. No i bez przerwy bazgrolę na tym, co mam w pobliżu - mówi Magdalena.

Przyznaje, że brakuje jej dyscypliny. Wprawdzie wykłada na Akademii Sztuk Pięknych, co daje jej regularne godziny pracy, ale po powrocie do domu dopadają ją codzienne rozpraszacze: herbatę trzeba wypić, zupę ugotować. No, chyba że zbliża się deadline, wtedy rysuje po studencku: przez całą noc, jakby uczyła się do sesji. - Nieskończonym źródłem motywacji są na szczęście moi studenci - mówi. - Często podglądam ich cudowne projekty i myślę sobie: o, to jest świetny pomysł, muszę o tym pamiętać.

Dzisiaj Polska

Pomysłów ma wiele. Pies w kagańcu, który jest jednocześnie klatką dla ptaka, ilustruje hasło "Wolność" - temat konkursu satyrycznego w Bostonie. Anioł ze skrzydłami z męskich dłoni powstał na konkurs Satyrykonu, który poprosił artystów o przedstawienie wizerunku kobiety. Na innym rysunku baletnica, zamiast w spódniczkę z tiulu, ubrana jest w koło ratunkowe. Albo grzech - puchaty diabeł, który upomina swoje dziecko: "Bądź grzeszny!".

Adamek mówi o Wosik:

Ma umiejętność chwytania niczym w fotograficznej migawce sytuacji kluczowej, w której zawiera się bogactwo psychologicznej analizy i cała ironiczna wieloznaczność problemu. Ujmuje w ten sposób takie tematy jak np. wolność, czy przyszłość i wychowanie.

A gdyby trzeba było pokazać polskość? Mężczyzna w kąpielowym trykocie w biało-czerwone pasy z dumą pręży muskuły, a jego biceps wpisuje się konturami w mapę kraju. Gdy narysowała atletę na konkurs Galerii Plakatu AMS pod hasłem: "Dzisiaj Polska!", 10-letni syn koleżanki powiedział: "Ale Hel tak nie wygląda".

Plakat Magdaleny WosikPlakat Magdaleny Wosik mat. prasowe

- A ja byłam w euforii, że formalnie udało mi się złapać niełatwą ideę. Chciałam skupić się na dobrej polskości, ale z przymrużeniem oka. Biceps symbolizuje oczywiście pewną siłę i butę, ale ważniejsze jest dla mnie przesłanie: damy radę. Podczas pracy nad rysunkiem myślałam o tym, że o ile moi rodzice byli jeszcze naznaczeni wojną, to następne pokolenia mają to szczęście, że żyją w pokoju. Łatwo było przedobrzyć, pójść w propagandę, a nie chciałam przecież zaprojektować plakatu na sztandar - wspomina Magdalena.

Wygrała.

- Autorce zwycięskiej pracy udała się sztuka niezwykle trudna: w zgrabny sposób wykorzystała w swoim plakacie kontur Polski. Nagrodzony plakat jest pogodny, prosto i zadziornie malowany atleta z miejsca budzi sympatię, a litery hasła zaskakują lekkością i wdziękiem. Wypada jeszcze dodać, że projekt dyskretnie nawiązuje do najlepszych lat polskiej szkoły plakatu z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku - mówi prof. Janusz Górski, kurator Galerii Plakatu AMS.

W 2017 roku otrzymała Grand Prix w międzynarodowym konkursie Satyrykonu za rysunek bez tytułu, na którym mężczyzna w ekshibicjonistycznym geście rozchyla płaszcz, pokazując zdziwionej kobiecie dziesięć przykazań. - Byłam zaskoczona. Gdybym wiedziała, że akurat ta praca zwróci uwagę jurorów, dłużej bym nad nią posiedziała. Może dodałabym jeszcze jedną kreską lub dwie - przyznaje dzisiaj. Pokonała ponad 2 tysiące innych prac zgłoszonych 670 autorów z 59 krajów.

Rok później - gdy tematem przewodnim Satyrykonu było "światło" - odebrała pierwsza nagrodę. Na rysunku: para przed snem w łóżku. Kobieta przełącza lampkę, która przypomina uliczną sygnalizację świetlną. Jeszcze jest pomarańczowe, ale za chwilę się zmieni. Pytanie tylko: na zielone czy czerwone? Mężczyzna z otwartymi ustami czeka na decyzję. Nad nimi - i to daje jakąś nadzieję - wisi ślubne monidło.

Kiść winogron

Jej rysunki budzą emocje. Zwycięski plakat, przygotowany na konkurs z okazji corocznego winobrania i Dni Zielonej Góry, niektórzy uznali za "demoralizujący". Przedstawia dwie sylwetki - nagą kobietę i mężczyznę - których miejsca intymne są zakryte przez kiście winogron. Rysunek Magdaleny zdobił koszulki oraz inne gadżety przygotowane z okazji święta miasta.

"O ile o kolorystykę można się spierać, to pomysł artystki wydał się trafiony. Delikatny akcent erotyczny dobrze zgrywa się przecież z charakterystyką mitycznego Bachusa, boga płodności, dzikiej natury i wina, który jest także dobrym duchem i jednym z symboli zielonogórskiego święta" - komentował Piotr Bakselerowicz, dziennikarz zielonogórskiej "Wyborczej".

Z kolei Radosław Korach, były rzecznik zielonogórskiego SLD i praktykujący katolik, pytał na Facebooku: "Jakie jest stanowisko Kurii?". I przekonywał, że "to demoralizacja dzieci i młodzieży".

- Na początku pomyślałam: o, sezon ogórkowy, to i szukają sensacji. Do głowy mi nie przyszło, że mój plakat można interpretować w ten sposób. Ale są i dobre strony tego "skandalu": rok wcześniej wystawa plakatów w tym konkursie była schowana głęboko w galerii, na wernisaż przyszło niewiele osób. A tym razem plakaty wisiały w witrynie od strony ulicy, pisali o nich dziennikarze, powstały gadżety. Jeśli to skłoniło chociaż jedną osobę, by zainteresować się sztuką plakatu, to pozostaje tylko radość - mówi Magdalena.

I mimo dyskusji o winobraniu, Magdalena uważa, że nie będzie nigdy kontrowersyjną artystką: - Mam w sobie autocenzurę. Oczywiście rysunek satyryczny musi być o czymś, opowiadać się po którejś ze stron, ale prywatnie to wbrew mojej naturze. Nie znajduję w sobie zdolności, żeby uprawiać rysunkowe dziennikarstwo, żeby rysunkiem komentować aktualne problemy polityczne. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek brał moje prace na sztandary w walce o swoje cele. Wolę język uniwersalny, z przekazem na wyższym, ponadczasowym poziomie, który po latach wciąż będzie coś znaczył - mówi.

Są tematy, których nie narysuje. Gdy rozpoczynała karierę zawodową, zgłosił się do niej koncern tytoniowy. To były czasy bez ostrzegawczych zdjęć na paczkach papierosów, ludzie palili w restauracjach i na przystankach. Ale Magdalena nie chciała ich rysować.

- Mam świadomość, że mój zawód polega czasem na realizowaniu cudzych pomysłów, ale nigdy nie paliłam i nie chciałam zachęcać do tego innych. I chociaż na tym zleceniu zarobiłabym dużo pieniędzy, to wolałabym jeść suchy chleb, niż rysować niezgodnie z własnymi przekonaniami - zapewnia.

Po latach zrobiła inny plakat, już dla kampanii antynikotynowej.

Magdalena Wosik jest absolwentką wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jest autorką plakatu dla 44. edycji festiwalu Wratislavia Cantans, ma na koncie liczne nagrody w konkursach rysunku satyrycznego, m.in. Grand Prix Satyrykonu. Przez wiele lat rysowała dla "Gazety Dolnośląskiej" i "Wyborczej". Obecnie współpracuje ze "Świerszczykiem", ilustruje książki dla dzieci, projektuje plakaty. Prowadzi zajęcia dla studentów z projektowania graficznego.

Więcej o: