Zadanie było trudne, bo niemal 15 lat temu o osobach z niepełnosprawnościami nie mówiło się jeszcze na co dzień; nie projektowano nowych inwestycji z myślą o dostępności, a miasta - dla ludzi z ograniczoną mobilnością - były raczej torami przeszkód, niewygodną przestrzenią, o którą dopiero mieli walczyć. Już samo wyjście z domu było problemem, bo większość autobusów i tramwajów miała wysokie podłogi. Dalej trzeba było zmierzyć się z nierównymi, wąskimi chodnikami, wysokimi krawężnikami i schodami w przejściach podziemnych. Choć więc około 12 proc. Polaków żyje z jakimś rodzajem niepełnosprawności, nie było ich widać na ulicach.
Bartłomiej Skrzyński, aktywista i rzecznik ds. osób niepełnosprawnych we wrocławskim magistracie, tak wspominał swoje liceum:
W przerwach wszyscy oprócz mnie wychodzili na zewnątrz, a od podwórka dzieliły mnie trzy schody. Patrzyłem na znajomych za szybą. "Chyba znów pomyślimy o szkole integracyjnej, nie mogę wyjść na przerwie" - mówiłem rodzicom. Królowały stereotypy: jeśli niepełnosprawny, to pewnie po zawodówce, życie spędza w czterech ścianach, jak pracuje - to zdalnie.
To właśnie z nimi musieli zmierzyć się uczestnicy konkursu: "Z powodu barier architektonicznych niepełnosprawnych nie widać w kinach, teatrach, środkach komunikacji miejskiej. Brakuje książek, czasopism, kaset dla niewidzących lub niesłyszących. Rzadko kiedy osoby niepełnosprawne znajdują zatrudnienie zgodne z wykształceniem i inteligencją - często dostępne są dla nich jedynie prace chałupnicze" - zwracali uwagę organizatorzy konkursu AMS.
- Duża część prac była szablonowa - przyznawał wówczas prof. Janusz Górski. - Ponad połowa z nich wykorzystywała piktogram oznaczający osobę na wózku inwalidzkim. Wybór nie był prosty. Nie było zdecydowanie wyróżniającej się pracy. To, co budzi niepokój, to fakt że plakaty były niejasne, często brakowało w nich komentarza, były przeładowane elementami graficznymi.
Wygrała praca "Zapominalstwo to mój jedyny problem" autorstwa Agnieszki Meder i Bartłomieja Drosdzioka. Pomysł mieli prosty: na lodówce zawiesili żółte karteczki, których używa się do notowania ważnych spotkań i zadań. Tyle, że zamiast haseł wypisanych markerem, opisali je wypukłymi kropkami z alfabetu Braille’a. Nagrodę Specjalną ufundowaną przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji otrzymał Bartłomiej Bałut za pracę "Jestem cool mimo kul". Prosta grafika przedstawiała uniesiony w górę kciuk osoby, która trzyma kulę.
Prof. Górski: - Obie nagrodzone prace mają pozytywny komunikat. Pokazują niepełnosprawnych jako osoby zrealizowane, zadowolone z życia. I co ważne, są proste w odbiorze. Dlatego rada dla projektantów i wskazówka na przyszłość, to po pierwsze przedstawianie pozytywnych aspektów problemu, po drugie - dobry pomysł i czytelne jego przedstawienie.
A jak poradził sobie Bartłomiej Skrzyński z trzema schodami na podwórko? Rodzice poradzili mu, by poprosił o pomoc kolegów. I pomogli. - Chodziliśmy palić papierosy za szkołę albo na wagary nad Odrę. Dla kolegów mój wózek był atrakcją. Razem uczyliśmy się balansować na dwóch kołach - wspominał.
Ale problemem przed laty był też sam język. O ludziach z niepełnosprawnościami mówiło się: niepełnosprawni, inwalidzi, kalecy. Byli "chorzy" i "cierpiący na..."; "przykuci do..." zamiast "jeżdżący na wózku".
- Niepełnosprawność nie determinuje, nie opisuje całego człowieka, tylko jakiś jego aspekt - mówiła w rozmowie z "Wyborczą" Agata Roczniak, modelka na wózku, która bierze udział w pokazach m.in. u Ewy Minge. - Ostatnio na ulicy zaczepił mnie człowiek, pytając: "A jakie nieszczęście cię spotkało, że jesteś na wózku?". Zamiast odpowiedzieć, skupiłam się na semantyce: "Ale o jakim nieszczęściu pan mówi? Ja jestem szczęśliwą osobą". Trochę się speszył: "A co się pani stało?"
Agata właśnie po to bierze udział w pokazach: nie by dopieścić ego, ale żeby osoby z niepełnosprawnością też były zauważone i doceniane. Dwanaście lat temu na wybiegu była sensacją, dziś podobne pokazy organizowane są w wielu miastach.
Zwycięski plakat z konkursu AMS mat. prasowe
- To nie było rewolucja, raczej ewolucja - mówi Tomasz Jakub Sysło, grafik i designer. Porusza się na wózku od 18. roku życia, gdy w trakcie nieudanego skoku do wody uszkodził kręgosłup. - Dziesięć lat temu brakowało autobusów i tramwajów z niskimi podłogami, gdy chciałem gdzieś dojechać, musiałem kombinować albo prosić ludzi na przystanku o pomoc. To samo z pociągami: praktycznie nimi nie jeździłem. Wiele zmieniły przepisy narzucone przez Unię Europejską, musieliśmy zacząć projektować z myślą o osobach z niepełnosprawnością. Kolejne miasta przyjmują strategie dostępności, w których zapisują, jak ta przestrzeń powinna wyglądać.
Pomagają też kampanie edukacyjne i media, które opisują sytuacje kryzysowe. Tak było w przypadku Janiny Ochojskiej, której w 2015 roku nie wpuścili do pociągu. Porusza się o kulach, konduktor nie chciał więc otworzyć dla niej platformy, której używają osoby na wózkach. Było o tym głośno w mediach i ten pojedynczy przypadek doprowadził do tego, że zmienił się nie tylko regulamin, ale też podejście pracowników kolei.
W lipcu tego roku Tomasz Jakub Sysło przygotował rysunkowe wideo pod hasłem "Nie skacz". "Trach. Pęka kręgosłup i człowiek kończy na wózku lub umiera" - podsumowuje komiksową opowieść.
- Po raz pierwszy narysowałem tę sytuację w całości - przyznaje. - Nie było łatwo, ale uważam, że obrazkiem łatwiej dotrzeć do ludzi i zmienić ich zachowanie, niż za pomocą regulaminów. Na szczęście osoby z niepełnosprawnościami są dziś częścią kultury popularnej, są lalki Barbie czy ludziki LEGO na wózkach. Podobają mi się też kampanie, które towarzyszą paraolimpiadom. Dobitnie pokazują, że bariery są tylko w naszych głowach. No i protest pod Sejmem zrobił swoje: o osobach z niepełnosprawnościami mówiło się w całej Polsce.
A postulaty rodziców osób z niepełnosprawnościami, którzy protestowali pod Sejmem, popiera ponad 80 proc. Polaków. - Wiem, że temat losu osób niepełnosprawnych mocno wybrzmiał podczas 40 dni naszego protestu w Sejmie. Moja walka, która trwa już 11 lat, przynosi efekty i ogromnie się z tego cieszę. Przez polityków zostaliśmy, niestety, po raz kolejny pominięci, ale nie przez społeczeństwo. Chyba już nikt w Polsce nie ma wątpliwości, że osoby niepełnosprawne są zepchnięte na margines - mówiła Iwona Hartwich w rozmowie z "Wysokimi Obcasami".
Iwona Hartwich z synem podczas protestu w Sejmie Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Gdy w 2015 roku stołeczny magistrat po raz pierwszy opublikował mapę miejsc dostępnych dla osób z niepełnosprawnościami, na liście było niemal 8 tys. lokali - wśród obiektów zaznaczonych na mapie znalazły się m.in. restauracje, kawiarnie, urzędy pocztowe, sklepy zakłady fryzjerskie, teatry, antykwariaty, hotele czy muzea. Takich miejsc jest z roku na rok więcej, a w ubiegłym miasto zamówiło raport badawczy dotyczący sytuacji osób z niepełnosprawnościami. Wyniki opublikowano w maju 2019.
- Należy zaznaczyć, że na podstawie dostępnych danych gromadzonych dotychczas przez instytucje publiczne nie było możliwe ustalenie aktualnej liczby osób z niepełnosprawnościami mieszkających w Warszawie, ani stopnia zaspokojenia ich potrzeb - informuje w raporcie Tomasz Pactwa, dyrektor Biura Pomocy i Projektów Społecznych. Z badań wynika, że w co piątym gospodarstwie domowym żyje przynajmniej jedna osoba z niepełnosprawnością.
Spośród wszystkich badanych powyżej 16 roku życia, 88 proc. deklaruje, że czuje się bezpiecznie w okolicy swojego miejsca zamieszkania. Ale ankietowani wypunktowali też braki: 70 proc. chciałoby lepszej ogólnodostępnej opieki zdrowotnej. Badani wspominali, że niejednokrotnie spotykali się z niemiłymi reakcjami i zachowaniami ze strony lekarzy. Miewają poczucie, że ich sprawy są bagatelizowane, a lekarze lekceważą ich niepełnosprawność i podważają wiarygodność informacji odnośnie stanu zdrowia. Szczególnie trudno jest kobietom, które odwiedzają ginekologów: jak donosi fundacja Kulawa Warszawa, wciąż zdarzają się lekarze, którzy mówią "Ja takich jak pani nie badam".
- Dla kobiety z niepełnosprawnością wizyta w gabinecie ginekologicznym od zawsze jest szczególnym problemem. To kwestia zdrowia, ale też godności i podmiotowości. Tymczasem w naszym kraju nie wprowadza się żadnych systemowych rozwiązań ani nie wykonuje podstawowych kroków, by tę sytuację zmienić - mówiła "Wyborczej" Magdalena Kocejko z Kulawej Warszawy.
Z kolei 42 proc. osób z ograniczoną mobilnością chciałaby lepszego dostosowania miejskiej infrastruktury, bo nie zawsze mogą liczyć na pomoc kierowców czy współpasażerów. Co dziesiąta osoba zwraca też uwagę na zbyt małą liczbę miejsc, w których może się aktywizować czy spędzać wolny czas.
Wszyscy badani byli także pytani o to, czy Warszawa jest miastem przyjaznym dla osób z niepełnosprawnościami. Niemal połowa sprawnych, uznała że "zdecydowanie tak" i "raczej tak", ale już w przypadku osób z niepełnosprawnościami wynik ten spadł do 43 proc. Najlepiej ocenili infrastrukturę i wsparcie systemowe, najgorzej - dostępność szkół integracyjnych (te w Warszawie są przepełnione i często znajdują się w odległych dzielnicach) i wzrost świadomości społecznej poprzez edukację czy media.
Raport przygotowany na zlecenie warszawskiego magistratu zawiera też zalecenie na przyszłość: należy przeznaczyć więcej pieniędzy na likwidację barier architektonicznych, zmodyfikować istniejące procedury, aby były bardziej przyjazne i mniej czasochłonne oraz edukować.
Otwieranie miasta na potrzeby osób z niepełnosprawnościami to coraz częściej jedno z ważniejszych zadań magistratów. Gdy prezydent Wrocławia Jacek Sutryk ogłaszał przyjęcie dokumentu "Wrocław bez barier", mówił: - Chcemy, by miasto, a w szczególności przestrzenie osiedlowe, były dostępne dla wszystkich. Polskie prawo nie reguluje tej kwestii w wystarczający sposób. A przecież projektując dla osób z niepełnosprawnościami, dbamy także o inne grupy społeczne: rodziców z dziećmi w wózkach czy osób starszych, o ograniczonej mobilności, które korzystają z kul czy balkoników. Warto przy tym pamiętać, że Wrocław nie jest miastem dokończonym, zawiązanym na kokardę. Nie zmienimy zastanych miejsc i elementów od jutra. Mam jednak nadzieję, że nowe standardy będą impulsem do poprawy tych elementów polityki miejskiej i wsparciem dla projektantów.
Wrocław był szóstym miastem w Polsce - po Gdyni, Warszawie, Łodzi, Koninie i Poznaniu - które wprowadziło tego typu rozporządzenie.
Autorzy stołecznego raportu podsumowują: "Potrzebujemy kampanii, które pokażą ich jako pozytywnych i zaangażowanych społecznie mieszkańców Warszawy. Warto także systematycznie przeprowadzać działania integrujące środowisko osób z niepełnosprawnościami z pozostałymi mieszkańcami Warszawy, dbając jednocześnie, aby powstawało więcej wspólnych inicjatyw łączących sprawnych i niepełnosprawnych mieszkańców. Takie wydarzenia powinny być na stałe wpisane w program lokalnej polityki."