18 lat temu Zdzisław Beksiński został zamordowany w swoim mieszkaniu. Znał mordercę

21 lutego 2005 roku Zdzisław Beksiński został brutalnie zamordowany we własnym domu. Zabił go 19-latek, którego rodzina pracowała dla artysty i pomagała w codziennym życiu. Chłopak ukradł z mieszkania dwa aparaty fotograficzne i kolekcję płyt CD. Ślady zacierał z nim jego 16-letni kuzyn.

Artykuł po raz pierwszy został opublikowany 21 lutego 2020 roku. Przypominamy go w 18. rocznicę śmierci artysty.

Zdzisław Beksiński był jednym z najwybitniejszych i najbardziej oryginalnych polskich artystów współczesnych. Gdyby żył, obchodziłby niedługo 94. urodziny - urodził się 24 lutego 1929 w Sanoku. W 1977 roku, kiedy władze miasta zadecydowały o rozbiórce jego rodzinnego domu, przeprowadził się z żoną i synem do Warszawy. Zamieszkali w bloku na warszawskim Służewie. Tym samym, w którym Beksiński został zamordowany 28 lat później.

17 ran nożem

Zdzisław Beksiński dbał o swoje bezpieczeństwo. W 2005 roku mieszkał już sam. Jego żona Zofia, z którą był przez 47 lat, zmarła 22 września 1998 roku z powodu tętniaka aorty, syn Tomasz popełnił niedługo potem samobójstwo. Do ich rodzinnego mieszkania na trzecim piętrze prowadziły ciężkie, antywłamaniowe drzwi, a przy dzwonku malarz zamontował kamerę - nim otworzył, zawsze sprawdzał, kto do niego dzwoni. To nie pomogło - dobrze znał swojego mordercę.

Beksińskiego zamordował 19-latek z Wołomina. On, jego ojciec, matka i siostry pracowali dla malarza. Sprzątali w mieszkaniu, przeprowadzali drobne naprawy, pomagali oprawiać obrazy. Robert K. przyjechał pożyczyć pieniądze, a kiedy usłyszał odmowę - zadał 17 ran nożem. Później jego obrońcy tłumaczyli, że potrzebował pożyczki, by oddać dług szantażystom.

Kiedy on dźgał na oślep, jego 16-letni kuzyn czekał na klatce schodowej. Potem wszedł do mieszkania i pomógł mopem wycierać krew z podłogi. Razem rozebrali zwłoki i wynieśli na oszklony balkon. Zamknęli wszystkie drzwi, zatarli ślady swojej obecności. Wynieśli dwa aparaty fotograficzne i 100 płyt CD. Wszystko razem miało wartość około 3000 zł. Jak gdyby nigdy nic wrócili do Wołomina, a Łukasz K. pożyczył Robertowi ubrania - jego były przesiąknięte krwią.

Wszystkie obrazy zostały na swoim miejscu.

Zobacz wideo [AUTOPROMOCJA] Wywiad z K.N Haner, autorką powieści obyczajowych i erotycznych

Zwłoki Zdzisława Beksińskiego odkryli jego krewni. Późnym wieczorem zadzwonił do nich zaniepokojony Krzysztof K. (jak się później okazało, ojciec mordercy), który dla malarza pracował co najmniej 10 lat. Nie mógł się dodzwonić do starszego pana i to go zaniepokoiło - zawsze odbierał. Wieczorem pojechali do mieszkania przy ulicy Sonaty. Drzwi były zamknięte na klucz, więc żeby wejść do środka musieli wybić dziurę w ścianie.

Wejście do mieszkania Zdzisława BeksińskiegoWejście do mieszkania Zdzisława Beksińskiego Fot. Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl

Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie, dopiero po jakimś czasie poszli na balkon. Beksiński leżał tam w kałuży krwi.

Zadzwonili po policję, a śledczy pracowali na miejscu zbrodni 15 godzin. Roberta K., jego ojca i kuzyna aresztowano po dwóch dniach - on przyznał się do morderstwa. W 2006 roku został skazany na 25 lat więzienia, jego kuzyn Łukasz za udzieloną pomoc dostał tylko pięć lat w zawieszeniu.

Obrazy bez tytułu

W dniu morderstwa Zdzisław Beksiński skończył malować swój ostatni obraz.

Jednak nie od samego początku planował, że zostanie malarzem, choć malował od dziecka. Celowo nie zdał ASP, ukończył za to architekturę na Politechnice Krakowskiej. Po studiach wrócił do rodzinnego Sanoka, gdzie od 1959 do 1967 roku pracował jako plastyk w tamtejszej fabryce autobusów.  

Zdzisław Beksiński początkowo zajmował się fotografią artystyczną i rysunkiem, dopiero później zainteresował się malarstwem i rzeźbą. W późnej fazie twórczości był zafascynowany komputerami, więc tworzył także kompozycje w programach graficznych i za pomocą fotokopiarki. Namiętnie dokumentował życie rodziny - nagrywał filmy, robił zdjęcia. Ponoć potrafił kupić sobie trzy nowe aparaty fotograficzne w ciągu jednego roku.

 

Malować "na poważnie" zaczął w połowie lat 60. Pierwszych wskazówek udzielał mu artysta z Sanoka, Tadeusz Turkowski, Beksiński kontaktował się też z Bronisławem Naczasem. Jego styl zdecydowanie się wyróżniał na tle innych twórców - Beksiński zrezygnował z popularnej wówczas awangardy. Jego malarstwo opisuje się jako wizjonerskie i fantastyczne. Pierwsze dzieła nawiązywały do wschodniego mistycyzmu, były bardzo tajemnicze i symboliczne, utrzymane w katastroficznej i pełnej grozy atmosferze - sam nazywał ten etap swojej twórczości "barokowym". Później bardziej skupiał się na formie i kompozycji, zależało mu na zachowaniu harmonii - ta faza była jego "gotykiem".

21.12.2009 POZNAŃ , OBRAZY Z WYSTAWY PT .' BEKSIŃSKI ZNANY I NIEZNANY ' W POZNAŃSKIEJ GALERII PROFIL21.12.2009 POZNAŃ , OBRAZY Z WYSTAWY PT .' BEKSIŃSKI ZNANY I NIEZNANY ' W POZNAŃSKIEJ GALERII PROFIL Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.pl

Starannie malował farbami olejnymi na płytach pilśniowych, a kiedy pracował zawsze słuchał muzyki. Po jego śmierci sąsiadka z bloku wspominała w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" - "Kiedy malował, puszczał piękną muzykę. Słychać było przez uchylone okno. Będzie go nam brakowało".

Nigdy też nie zatytułował żadnego ze swoich obrazów - chciał, żeby widzowie mogli je swobodnie interpretować, nie chciał im nic narzucać. Wszystkie dzieła zapisał w testamencie Muzeum Historycznemu w Sanoku - razem z obrazami, grafikami, rzeźbami i fotografiami kolekcja placówki liczy kilka tysięcy eksponatów.

Niektórzy twierdzą, że nad Beksińskimi ciążyło fatum

Zdzisław Beksiński był ojcem Tomasza Beksińskiego - wybitnego tłumacza, radiowej osobowości. Prowadził audycje m.in. w programach II i III Polskiego Radia, wyśmienicie tłumaczył listy dialogowe do filmów m.in. o Jamesie Bondzie. To spod jego pióra wyszło polskie tłumaczenie prawie całej twórczości filmowej i telewizyjnej grupy Monty Pythona.

Młody Beksiński miał za sobą kilka prób samobójczych. Jedna z nich wydarzyła się w 1977 roku - wtedy przeprowadzili się do Warszawy. Po niej wpadł na pomysł, by wydrukować i rozwiesić własne klepsydry. Napisał -"Dnia 22 września zmarł nagle Tomasz Beksiński przeżywszy lat 18. Wyprowadzenie zwłok z domu żałoby odbędzie się w dniu 25 września 1977 r. o godz. 16.00. Msza święta żałobna za spokój duszy Zmarłego odbędzie się w dniu 25 września 1977 r. o godzinie 11.00 w kościele parafialnym, o czym zawiadamia rodzina".

Tomasz Beksiński, Zdzisław BeksińskiTomasz Beksiński, Zdzisław Beksiński Wikipedia/Agencja Wyborcza.pl

Do Beksińskich zaczęli przychodzić z kondolencjami znajomi i szkolni koledzy. Tomasz Beksiński powiedział później: "Wiem, było to idiotyczne, postąpiłem jak tuman - teraz to widzę i czuję się nadal ohydnie".

W 1985 roku znowu próbuje - połyka środki nasenne i popija je alkoholem. Zasypia - ojciec znalazł go po kilku godzinach. Trafia do szpitala, przez parę dni jest w śpiączce. Lekarzom udaje się go jednak obudzić. Jeden z nich wspomina, że pacjent miał na twarzy "odleżynę, widocznie leżał na czymś twardym przez wiele godzin". Została mu do końca życia. 

Rodzice kupili mu mieszkanie na tym samym osiedlu - całe życie mieszkali blisko siebie. Mama, Zofia Beksińska, sprzątała i gotowała mu obiady. Kiedy syn miał ich odwiedzić, otwierała zamek w drzwiach, bo "Tomeczek przyjdzie na obiad i on się denerwuje, jak musi kręcić w zamku kluczem". Jedną z takich wizyt Tomka opisywał w książce Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny" przyjaciel rodziny:

Nagle (...) wchodzi Tomek. Zjawia się w drzwiach, krzyczy: 'Heil Hitler!', i wychodzi jeść do kuchni. Milczymy, bo jesteśmy w szoku. Zosia też nic nie mówi. Tomek w audycjach radiowych to był zupełnie inny człowiek. Pięknie mówił, spokojnie, nie obrażał nikogo. To mi się zupełnie nie godziło z jego życiem codziennym. Ojca, a przede wszystkim matkę, maltretował.

Tomasz Beksiński w wigilię Bożego Narodzenia 1999 roku zażył tabletki nasenne. Ojciec znalazł go martwego następnego dnia po południu. W książce Grzebałkowskiej tak relacjonował tę chwilę:

Ukryłem dowody rzeczowe przed prokuraturą, bo zostawił kartkę z informacją, że list do mnie jest na komputerze, a nagranie w dyktafonie. Obawiając się, że wszystko zagarnie policja i potem będą to słuchać rozmaici przypadkowi ludzie (...), skopiowałem na dyskietkę i skasowałem z komputera list do mnie oraz schowałem do kieszeni dyktafon i kartkę z informacją, zanim jeszcze przyjechało pogotowie. Myślę, że dobrze zrobiłem, choć zarówno policja, jak i pani prokurator nie mogli zrozumieć, dlaczego nie zostawił listu, i to budziło ich największe podejrzenia.

I dalej opowiadał o synu:

Po raz pierwszy od czasu śmierci Zosi poczułem rodzaj radości, że umarła, nie doczekawszy tego, co byłoby dla niej nie do zniesienia. (...) Ja jeden wiedziałem, jak jemu było ciężko, mimo iż był egoistą i egocentrykiem, tym niemniej charakteru się nie wybiera. Myślę, że chyba dobrze się stało, jak się stało. Ostatnie jego słowa nagrane na taśmie mówiły o tym, jak bardzo rozczarował go świat, w którym przyszło mu żyć. (...) W przybliżeniu kończyło się to tak: ''Wiem, że to świat fikcji, ale może i ja przez te 41 lat byłem fikcją. Odchodzę do świata fikcji, bo tylko tam było mi dobrze. Błagam na wszystko, nie budź mnie'.
Więcej o: