Kilka miesięcy temu cofnięto koncesję na alkohol znanej warszawskiej klubokawiarni Chłodna 25. Teraz podobny los może spotkać inne modne miejsce na klubowej mapie stolicy Warszawę Powiśle - pisaliśmy wczoraj .
Przypomnijmy: okoliczni mieszkańcy skarżą się na zakłócanie porządku przez jego gości. W ubiegły weekend strażnicy miejscy przeprowadzili kontrolę w okolicach klubokawiarni. Za spożywanie alkoholu, zaśmiecanie terenu czy zakłócanie ładu publicznego ukarano mandatem kilkadziesiąt osób. Teraz straż miejska ma wysłać do urzędu wniosek o cofnięcie koncesji na sprzedaż alkoholu . A to w praktyce może oznaczać śmierć lokalu.
- Niestety, nie my tego wymyśliliśmy, ale bez alkoholu nie ma kultury - komentował Bartek Kraciuk, współzałożyciel Warszawy Powiśle.
- (Cisza... I śmiech)
- Wydaje mi się, że mało kto dzisiaj docenia sytuację, w której ludzie chcą się ze sobą po prostu spotykać. Jedni na siłę usprawiedliwiają takie miejsca wątkiem kulturalnym, inni zarzucają im, że pije się w nich tylko alkohol. A dla mnie niesamowitą wartością jest już to, że ludzie chcą się w nich po prostu umówić, porozmawiać i napić piwa czy kawy. Moglibyśmy zacytować niejednego wybitnego socjologa, który twierdzi, jak wielkie znaczenie mają takie przestrzenie dla miasta. Bo tak samo, jak cały czas walczymy o parki, rewitalizujemy ulice i aranżujemy przestrzeń, tak samo miastu potrzebne są klubokawiarnie.
- Niemal zawsze kończy się dla niego śmiercią. Żaden program kulturalny proponowany przez knajpy czy kawiarnie nie jest w stanie sam się sfinansować. Dlatego właściciele mają wybór: albo sprzedawać alkohol, albo ubiegać się o miejską dotację. To ostatnie miastu nie powinno się opłacać.
- Nigdy nie ma i nie będzie obrony dla chamstwa czy pijaństwa. Jedna osoba powie, że klubokawiarnia jest speluną z lewacką młodzieżą, która pije, pali, przeklina i się narkotyzuje; druga, że Muzeum Narodowe jest wielkim, obrzydliwym kamiennym budynkiem, w którym trzeba zakładać kapcie.
- Jedno i drugie pewnie jest prawdą, ale wydaje mi się, że dyskusja wokół Warszawy Powiśla schodzi na niewłaściwy tor. Znów spierają się dwie strony, które niespecjalnie się znają i mają ze sobą wiele wspólnego. Jednym przeszkadza hałas, inni narzekają, że w mieście nic się nie dzieje. Tylko zamiast mówić, co jest złe, lepiej pomyśleć nad tym, co sami możemy zrobić - są ludzie, którzy otwierają knajpy z piwem i są ludzie, którzy otwierają kawiarnie dla małych dzieciom. A są też tacy, którzy sadzą drzewa na Kabatach. Niech każdy robi to, co mu się podoba.
- Wtedy trzeba poszukać kompromisu. Modne kluby, tłumy młodych ludzi na ulicach, hałas - to wszystko są nowe sytuacje, które musimy przepracować. Nie załatwi tego cofnięcie koncesji czy zamknięcie lokalu. Miasto cały czas dojrzewa, otwiera się na nowe inicjatywy i ja osobiście znacznie bardziej wolę sytuację, w której to nie stary, zasikany dworzec jest problemem, tylko ożywiona, czasami aż za bardzo, przestrzeń. Można się spierać, czy w Warszawie Powiśle jest głośno, brudno i tłoczno, ale to miejsce w dużym stopniu przyczyniło się do rewitalizacji dzielnicy i promuje miasto.
- Mam nadzieję, i mówię to po moich ośmioletnich doświadczeniach na Chłodnej, że to jest przede wszystkim biznes. Co złego w tym, że kilku młodych ludzi po studiach postanowiło zainwestować własne pieniądze w zaniedbany kawałek miasta i zrobić z niego miejsce, które przywróciło mu życie? Wychowywałem się na Powiślu i nikt mnie nie przekona, że syf, który tam zostawiają goście po imprezie, a w który nie do końca chce mi się wierzyć, jest gorszy od syfu, który kiedyś był tam na co dzień. Pamiętam starą kasę PKP, pamiętam park obok i pamiętam swoje dylematy: czy lepiej iść na piechotę przez zasikany dworzec, czy lepiej wybrać park, który był w jeszcze gorszym stanie? Chciałbym znaleźć podobny przykład rewitalizacji przestrzeni publicznej przez państwową instytucję.
- A właścicielom Warszawy Powiśla się to udało. Oczywiście można się spierać, co jest prawdziwą kulturą. Dla jednych to będą imprezy didżejskie, dla innych dyskusja o architekturze i ładzie przestrzennym, a dla jeszcze innych wykonanie barokowych pieśni albo występ kabaretu Dudek.
- Wtedy codziennie nie odwiedzałyby ich takie tłumy. Warszawa w znacznym stopniu żyje właśnie dzięki ludziom, którym chce się w niej coś organizować.
- Chyba wszyscy do nich nie dorośliśmy. Nie dorosło miasto, bo nie wie, jak sobie z nimi zrobić, nie dorośli organizatorzy, bo przygotowują lokal na tysiąc miejsc, a odwiedzają go dwa tysiące i nie dorośli ludzie, bo zachowują się w nich zbyt głośno. Ale tu nie chodzi o to, żeby szukać winnych. Lepiej cieszyć się tym, że mieszkamy w takim mieście, której żyje. Pamiętam, jak 10 lat temu w małym niemieckim miasteczku o godz. 12.30 wstąpiłem do kawiarni. Była godz. 12.30, a w środku tłum. Zastanawiałem się, gdzie ci cholerni Niemcy pracują? To samo zaczyna się u nas dziać, więc fajnie by było, gdyby ludzie potrafili docenić to, że miasto się zmienia i robi się coraz bardziej różnorodne. Znajdźmy w nim swoje miejsca, budujmy swoje małe ojczyzny. Niech miasto spróbuje stworzyć razem z jego mieszkańcami regułę funkcjonowania różnych przestrzeni. Spróbujmy docenić to, że są młodzi ludzie, którzy zamiast robić kariery w korporacjach, otwierają swoje własne sklepy, kawiarnie czy galerie. To jest potencjał, który powinniśmy wykorzystać.