Słynny aktor przyjechał do Łodzi w ramach europejskiej trasy promującego przedstawienie i jego nowy film "Tancerz". Spektakl w "Jaraczu" był jedynym w Polsce otwartym pokazem dla publiczności. Do sprzedaży trafiło 100 biletów w cenie od 200 do 250 zł. Rozeszły się błyskawicznie, choć, jak donosi "Gazeta Wyborcza" w Łodzi, nie zabrakło wpadek organizatorów.
Pechowa seria rozpoczęła się już dzień wcześniej w Pradze: łupem złodziei padły m.in. dokumenty, telefony komórkowe i laptop aktora . Na dodatek z przyczyn technicznych opóźnił się lot, którym Malkovich miał dostać się do Polski. Wraz z zespołem skorzystał więc z innego samolotu, by następnie z Warszawy awionetką wyruszyć w stronę Łodzi.
Na scenie Teatru im. Jaracza Malkovich pojawił się punktualnie w towarzystwie dwóch sopranistek i 35-osobowej orkiestry z Wiednia pod batutą Martina Haselboecka. Przedstawienie grano w języku angielskim, polskiego tłumaczenia publiczność miała słuchać w słuchawkach. Jednak z powodu kłopotów technicznych, tekst czytany przez lektora roznosił się po całej sali.
- Mówię coś i słyszę nie tylko siebie. Mam wrażenie, jakby równocześnie ze mną przemawiał generał Jaruzelski - skomentował aktor. Próbując sytuację obrócić w żart, zagadywał do publiczności: "Jak mu idzie? Dobrze tłumaczy? ", "Proszę pana tłumacza - czy pan mnie słyszy? Bo ja pana tak!".
Mimo wszystko, spektakl zakończył się gromkimi brawami widowni.
Malkovich wyjechał z Łodzi w niedzielę rano. Wieczorem jeszcze raz, tym razem podczas zamkniętego spektaklu, zagrał w Warszawie. Tam - przynajmniej jak wynika ze wstępnych informacji - obyło się bez większych kłopotów.