Co najmniej od czterech lat The Washing Machine cieszyli się statusem nadziei naszego rocka alternatywnego. Nadziei nieustającej, bo choć niepopartej nagraniami, to podsycanej przez trasy koncertowe, wizyty w radiowej "Trójce" i udane eskapady do Wielkiej Brytanii, gdzie nad ich twórczością pochylili się przedstawiciele najbardziej wybrednej branży muzycznej na świecie. Po koncertach organizowanych w Londynie i liverpoolskim Cavern Club (tu grali Beatlesi) specjalnie dla dziennikarzy, pracowników wytwórni i agencji, dostali kilkustronicowe, wnikliwe recenzje. Bardzo pozytywne. Jednym z głównych wniosków było... przesunięcie wokalisty z boku sceny na środek.
Po drodze do debiutu łodzianie o poddębickich korzeniach zdążyli jeszcze zostać wytrawnymi taperami. Z powodzeniem improwizowali podczas projekcji niemych horrorów i klasycznych dzieł ekspresjonizmu, co w przypadku zespołu kojarzonego z ładnymi, prostymi piosenkami, nie było takie oczywiste.
Ślady tego ostatniego doświadczenia są na pierwszym albumie wyraźne. W instrumentalnych, ilustracyjnych wstawkach oraz w ponurej brzmieniowej smudze pojawiającej się na dość pogodnym muzycznym obliczu grupy. I choćby z tego powodu warto było czekać na debiut tak długo. Progres techniczny, aranżacyjny, harmoniczny i wokalny (Łukasza Drewniaka, autora wszystkich anglojęzycznych tekstów) jest imponujący. Postbitelsowskie melodie w disco-punkowym sosie rytmicznym, ozdobniki w postaci chórków i soczystych pasaży klawiszowych, wwiercające się w pamięć riffy - to firmowy znak The Washing Machine. Od singlowego "The Hallow" czy fenomenalnego "This Love Is Killing Us" nie sposób się uwolnić.
Lubię "Into The Sun" za niewyczerpane pokłady zaraźliwej energii, za nutkę desperacji i za organiczne porozumienie muzyków. Zespół spotyka się na próbach niemal codziennie, a do tego tworzą go dwie pary braci (sam wiem, że nie ma to jak brat w zespole). Nic dziwnego, że The Washing Machine wiruje na pełnych obrotach i nie potrzebuje calgonu.
Przyczepiłbym się do paru aspektów produkcyjnych, np. do "głuchego" brzmienia perkusji. I do długości albumu (ponad 60 minut), ale rozumiem, że po tylu latach czekania trudno było zrezygnować z części żelaznego repertuaru. Zresztą "Into The Sun" to zbiór ożywczych piosenek, a nie koncept album - nic nie traci przy słuchaniu "z doskoku". Z taką wizytówką zespół śmiało może wrócić do Wielkiej Brytanii.
The Washing Machine
"Into The Sun"
Polskie Radio