Na ten komiks wszyscy wielbiciele tej dziedziny sztuki czekali już od kilku lat. W 2003 r. ukazał się album zatytułowany "Szminka", wspólne dzieło Jerzego Szyłaka i Joanny Karpowicz. To album, który odbił się szerokim echem na rodzimej scenie komiksowej. I to z co najmniej dwóch powodów: ze względu na drastyczną opowieść, która była podstawą scenariusza, i niezwykłą, malarską stronę graficzną. Była to historia o brutalnym mordzie na prostytutce, dziejąca się we współczesnej, pokazanej od bardzo ciemnej strony, Polsce.
Po sześciu latach zaplanowana jako trylogia seria "Sz" powraca. W jeszcze bardziej brutalnej, ale równie atrakcyjnej pod względem wizualnym postaci. Akcja nowego komiksu do scenariusza Szyłaka, zatytułowanego "Szelki", rozpoczyna się w zasadzie tam, gdzie kończył się poprzedni album. Punktem wyjścia jest tu zamordowanie podczas akcji młodego policjanta, który był przebrany za prostytutkę, a głównym bohaterem - jego przełożony. Oficer przeżywa potworny stres, mając świadomość, że jest w jakiś sposób odpowiedzialny za śmierć swego podkomendnego. Przez przypadek wchodzi w relację z jego narzeczoną, która jest w zaawansowanej ciąży. Ich związek, oparty na silnych emocjach i niecodziennych upodobaniach seksualnych, z kadru na kadr, z planszy na planszę staje się coraz mocniejszy, a zarazem - coraz bardziej zadziwiający. Zdumiewa choćby w scenie, w której policjant daje brutalną reprymendę rodzicom dziewczyny, odwiedzającym ją w jej domu.
Ta brawurowa sekwencja przypomina obrazy, którymi nasyca swoje filmy - przynajmniej te dziejące się współcześnie - reżyser Wojciech Smarzowski, z upodobaniem portretujący cały mrok, tkwiący w polskim "domu złym". Ten komiks, kiedy z poziomu rzucającej się w oczy przy pierwszej lekturze warstwy kryminalno-erotycznej zejdzie się nieco głębiej, okazuje się bardzo mocnym ciosem wymierzonym w wiele polskich wad: zakłamanie, zawiść czy nietolerancję. Obraz Polski, który wyłania się z kart albumu, przeraża więc niemal tak bardzo jak krwawa matnia w domu Dziabasów z pamiętnego filmu Smarzowskiego.
Jerzy Szyłak scenariuszem tego komiksu umacnia swoją pozycję dyżurnego tropiciela najróżniejszych wynaturzeń w polskiej rzeczywistości. I okazuje się w tym o wiele bardziej skuteczny niż w dziele przenoszenia na karty komiksu portretów nietypowych zachowań seksualnych - w "Szelkach" ociera się czasem o granice śmieszności, każąc np. ciężarnej bohaterce ubierać sztucznego członka.
Bardzo wiele zawdzięcza ten album stronie graficznej. Wojciech Stefaniec, młody, mieszkający w Słupsku twórca, do tej pory znany głównie tropicielom ciekawych nowości w komiksowym podziemiu, debiutuje w dużym formacie i w dużym nakładzie w bardzo spektakularny sposób. Jego prace są bardzo malarskie i ekspresyjne, twórca chętnie nawiązuje świadomy dialog z mistrzami utrwalania na płótnie brzydoty, takimi jak Lucian Freud czy Francis Bacon, sprawnie używa mocnych barw, powodujących, że tworzone przez niego kadry niemal plują czytelnikowi w twarz.
Kiedy czyta się ten komiks, tylko jedna rzecz niepokoi bardziej niż dramatyczne wydarzenia w nim opisane: czy para autorów nie każe na kolejną cześć znowu czekać pół dekady.
"Szelki" ukazały się w wydawnictwie Timof comics.