W czwartek w Barcelonie rozpoczęła się główna część najnowszej edycji festiwalu Primavera Sound, jednej z najciekawszych i najpilniej obserwowanych imprez tego typu w Europie. W obliczu opublikowanych niedawno analiz programów najważniejszych tegorocznych amerykańskich festiwali, z których wynika jednoznacznie, że kobiet-artystek pojawia się tam zdecydowanie mniej niż mężczyzn, pierwszy wieczór tegorocznej Primavery wypadł bardzo kobieco. Najciekawsze i najważniejsze były w czwartkowy wieczór te koncerty, podczas których to właśnie utalentowane kobiety były na pierwszym planie.
Apoteoza gatunkowej różnorodności
Jednym z najważniejszych punktów programu pierwszego dnia festiwalu był występ Björk. Islandzka wokalistka zaprezentowała widowisko przygotowane z okazji promocji jej najnowszej płyty, ubiegłorocznego albumu „Utopia”. Wyjątkowość tego wydarzenia polegała nie tylko ma tym, że będzie można je zobaczyć tylko kilka razy, ale przede wszystkim na jego rozmachu i oryginalności. To nie był zwykły koncert, ale multimedialne widowisko, które żartobliwie można określić jako skrzyżowanie „Snu nocy letniej”, „Ptasiego radia”, filmu przyrodniczego i wyrafinowanej imprezy techno.
Artystka stworzyła bardzo spójne przedsięwzięcie na przecięciu kilku dziedzin sztuki: muzyki, tańca, animacji filmowej, scenografii, projektowania kostiumów, grafiki komputerowej. Jego osią i centralnym punktem był kilkuosobowy kobiecy zespół, którego członkinie grały na fletach, a jednocześnie wykonywały skomplikowane choreografie.
Pełne zieleni widowisko miało bardzo ekologiczny wydźwięk i można je było odbierać - podobnie jak najnowszą płytę artystki - jako imponujący rozmachem wyraz animalistycznego spojrzenia na świat, podkreślającego wielogatunkowość i różnorodność życia na Ziemi. Bardzo symboliczny był w tym kontekście fakt, że warstwa muzyczna tego występu niemal na równi składała się z ludzkiego głosu i ptasich treli.
Taniec z zaciśniętymi pięściami
Jeszcze nie opadł - zielony - kurz po pangatunkowym występie Björk, kiedy na innej scenie rozpoczął się głośny feministyczny manifest w wykonaniu Fever Ray. Szwedzka wokalistka i jej dwie chórzystki weszły na scenę w kostiumach będących gryzącym szyderstwem z męskich wyobrażeń na temat kobiecości: mocno przejaskrawione, przeerotyzowane do absurdu damskie kształty wyraźnie podważały seksistowskie stereotypy.
A to był tylko początek godzinnego muzycznego wykładu o wadach współczesnego świata. Mocne, polityczne teksty brzmiały nieco zaskakująco w towarzystwie niemal imprezowej muzyki. Ale wznoszone co i rusz w powietrze mocno zaciśnięte pięści trzech wokalistek - niczym pięści czarnych olimpijczyków w Meksyku w 1968 roku - jasno wskazywały na to, że nie ma tu miejsca na żarty.
Ten koncert bardzo dobrze współbrzmiał z nową festiwalową inicjatywą: teren imprezy miał być całkowicie wolny od seksualnej przemocy i innych nieakceptowalnych zachowań. Punkty informacyjne i wolontariusze zbierali sygnały o niepokojących zdarzeniach. Było to jednocześnie bolesne przypomnienie, że festiwal jest tradycyjnie nie tylko miejscem dobrej, ale i bardzo złej zabawy. I że takie mocne manifesty kobiecości, jak ten na koncercie Fever Ray są bardzo ważne i potrzebne.
Dziewczęca pewność siebie
Kolejny sezon festiwalowy w swych kilkuletnich karierach w bardzo obiecujący sposób zainicjowały w Barcelonie dwie formacje o mocno kobiecym wymiarze: Chvrches i Warpaint.
Dla szkockiego tria był to występ o tyle istotny, że był jednym z pierwszych po niedawnej premierze jego trzeciej płyty. Przez krytyków album przyjęty został raczej cierpko, co w niczym nie przeszkodziło muzykom w zagraniu bardzo dobrego, pełnego energii koncertu. Najbardziej na scenie błyszczała - jak zawsze - wokalistka grupy, która z ogromną energią i pewnością siebie prowadziła widzów przez kolejne utwory.
Amerykanki z czysto kobiecej grupy Warpaint zagrały bardzo transowo, niemal tanecznie, imponowały na scenie swobodą i naturalnością. Zdarzało im się uciekać od dobrze znanego materiału z płyt w stronę improwizacji, ale bardzo skutecznie pilnowały, żeby nie wymknęła się ona spod kontroli.
Z Polski przyjechali głównie panowie
Dobrze wypadła w Barcelonie reprezentacja rodzimej sceny muzycznej - co dość znamienne w kontekście reszty występów tego wieczoru: niemal stuprocentowo zmaskulinizowana. Jedynym wyjątkiem był damsko-męski duet.
Trzy zespoły, które pojawiły się na Primaverze na zaproszenie organizatorów, dzięki wsparciu Instytutu Adama Mickiewicza, we wtorek zagrały gorąco przyjęty koncert klubowy, a w czwartek wystąpiły na scenie młodych talentów na terenie festiwalu. Elektroniczny duet Coals, jazz-core’owe trio The Kurws i psychodeliczno-rockowy kwartet Trupa Trupa zaprezentowały bardzo nieoczywisty i różnorodny przegląd nowej polskiej muzyki, wzbudzając spore zainteresowanie międzynarodowej festiwalowej publiczności.