W Barcelonie trwa festiwal Primavera Sound, jedna z najważniejszych i najpilniej obserwowanych tego typu imprez na świecie. Jej drugi dzień przyniósł co najmniej kilka godnych odnotowania występów i jedno wielkie rozczarowanie.
Hiphopowi anarchiści
Ten wieczór miał stać przede wszystkim pod znakiem hip hopu, a zwłaszcza występu jednej z największych obecnie gwiazd tego gatunku, grupy Migos. Niestety, na dosłownie kilka godzin przed koncertem okazało się, że amerykańscy muzycy... przegapili samolot i mimo najróżniejszych wysiłków podejmowanych przez management zespołu i organizatorów festiwalu, nie uda się ich sprowadzić na czas na drugi brzeg Atlantyku.
Trudno oczywiście dociec, jak bardzo prawdziwa przyczyna nieobecności muzyków daleka jest od oficjalnej wersji, ale jedno jest pewne: w czasach, kiedy scena muzyczna jest dobrze zorganizowanym przedsiębiorstwem, w którym nie ma miejsca na takie ekscesy, jak nie przychodzenie do pracy, tego typu zachowania mają iście anarchistyczny wymiar. To gest bardzo mocno uderzający w fundamenty systemu i pokazujący, że kolejna generacja artystów nie ma zamiaru grać według narzucanych przezeń zasad.
Przebojowy wyciąg z popkultury
Jednym z najbardziej spektakularnych i ciekawych wydarzeń wieczoru okazał się - zgodnie zresztą z przewidywaniami - występ zespołu Superorganism.
Po serii iście brawurowych wiosennych występów na festiwalach showcase’owych, muzycy tej wieloosobowej, międzynarodowej grupy zaczęli stawiać pierwsze kroki na znacznie większych scenach znacznie większych festiwali. Efekt okazał się znakomity. Młodzi artyści pokazali, że na dużej scenie radzą sobie równie dobrze, jak na małej, potrafią stworzyć porywające widowisko, a na dodatek w bardzo skuteczny sposób mówią coś ważnego o współczesnej kulturze i sposobach jej odbioru.
- To największa publiczność, dla jakiej kiedykolwiek graliśmy - krzyczała ze sceny charyzmatyczna wokalistka grupy. - To surrealistyczne. Prawie cały czas mam zamknięte oczy, bo to dla mnie za dużo wrażeń naraz. To oczywiście czysta kokieteria w ustach tej 18-łatki, która wygląda jakby była o połowę młodsza. Mało kto na dzisiejszej scenie muzycznej potrafi w tak skuteczny sposób absorbować wrażenia, które daje popkultura, media społecznościowe, memy i gry komputerowe, a potem zamieniać je w widowisko, od którego nie sposób oderwać wzroku. Ogromny tłum młodych ludzi, który przyciągnął ten występ, był wyraźnym sygnałem: ci młodzi artyści bardzo trafnie uchwycili ducha swoich czasów i potrafią o nim mówić językiem zrozumiałym dla swych rówieśników.
Kpina na szeroką skalę
Znaczącym punktem był tego wieczoru koncert artysty znanego jako Father John Misty. Występem na wielkiej festiwalowej scenie amerykański muzyk świętował wydanie swej najnowszej płyty - ukazała się dokładnie w dzień jego barcelońskiego koncertu. Wystarczyło mu zaledwie kilka minut, żeby pokazać, że znakomicie potrafi wykorzystać potężną arenę i zaciekawić spory tłum, który się pod nią zebrał: stanął na czele potężnego zespołu, w zasadzie - całej orkiestry i poradził sobie znakomicie jako jej dyrygent.
Jego barceloński występ, tak jak cała jego twórczość, oparty był na ciągłym balansowaniu między powagą, a kpiną, patosem i ironią. Muzyk bardzo skutecznie zacierał granicę między byciem powiernikiem dawnej tradycji folkowych, rockowych czy bluesowych bardów, a zakrojoną ma bardzo szeroką skalę parodią takiego etosu. Ubrany w elegancki garnitur wykonywał piosenki, które brzmiały poważnie, ale żartobliwe teksty, a zwłaszcza wizualizacje z m.in. rozdeptanymi kotkami, nie pozwalały uwierzyć, że to wszystko może być chociaż trochę na poważnie.
"Kocham uchodźców!"
Znacznie poważniej było na koncertach duetu Ibeyi i grupy Idles. Członkowie obu tych zespołów postanowili mocno postawić na politykę.
Siostry tworzące grupę Ibeyi swoje najważniejsze polityczne idee wyświetlały na ekranie z tylu sceny. Z komputerowego pliku zabrzmiał głos Michelle Obamy - artystki w jednym z utworów ze swej nowej płyty wykorzystały fragmenty jej przemówienia na temat praw kobiet.
- Niech żyje socjalizm - krzyczał ze sceny wokalista punkowej grupy Idles, zapowiadając utwór dotyczący złych stron brytyjskiego systemu opieki zdrowotnej. Trochę później wygłosił ze sceny płomienny manifest proimigrancki. - Kocham, po prostu kocham uchodźców. Podziwiam tych wszystkich ludzi, którzy mają odwagę, żeby dotrzeć do naszych bogatych krajów i zacząć tam nowe życie.