Wrocławski stadion to studnia bez dna. Nawet do koncertu Podsiadły trzeba dopłacić dwa miliony

"To, że dopłacamy do koncertu z miejskiej kasy, przy pełnym stadionie, nie jest dla mnie normalne" - napisał wrocławski radny Robert Grzechnik, który ujawnił, że Wydział Kultury Urzędu Miejskiego Wrocławia złożył wniosek o przyznanie ponad dwóch milinów złotych na pokrycie kosztów organizacji koncertu Dawida Podsiadły. Nie od dziś wiadomo, że stadion na siebie nie zarabia i miasto tylko do niego dopłaca.

Koncert Dawida Podsiadły we Wrocławiu był wydarzeniem bardzo wyczekiwanym - w związku z epidemią koronawirusa artysta przez dwa lata musiał przekładać termin występu. Ostatecznie impreza odbyła się na stadionie miejskim 18 czerwca 2022 roku i okazała się jednym z najbardziej spektakularnych zdarzeń muzycznych tego lata. Bilety wyprzedały się na pniu, a ostatecznie Tarczyński Arena Wrocław wypełniło 40 tysięcy osób.

Zobacz wideo Prezydent Wrocławia o relacjach samorządów z rządem

Wrocław dopłaca dwa miliony do koncertu Podsiadły

Koncert Dawida Podsiadły okazał się sukcesem frekwencyjnym i komercyjnym, dlatego też zdaniem wiceprzewodniczącego komisji Budżetu i Finansów RMW Roberta Grzechnika miasto nie powinno dokładać do imprezy na stadionie miejskim. Jak relacjonuje we wpisie w mediach społecznościowych, jego wielkie zdziwienie wywołał fakt, że w ramach poprawek do budżetu Wydział Kultury Urzędu Miejskiego złożył wniosek o 2 246 000 złotych za organizację tego występu.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

"Zapytałem, czy nawet przy pełnym obłożeniu musimy dokładać do imprez na stadionie? W odpowiedzi otrzymałem informację, że umowa dotycząca organizacji koncertu była podpisywana 3 lata temu, że inne samorządy też podpisywały podobne umowy, że jest także element rozliczenia wpływu z biletów i prawdopodobnie ta kwota dopłaty pomniejszy się, ale urzędnicy nie wiedzą jeszcze, o ile" - relacjonuje Grzechnik.

Oburzył go też fakt, że nikt nie wspominał o tym, że podjęto jakieś negocjacje - "Wygląda więc na to, że grubo opłacani miejscy specjaliści podpisali, bo inni też podpisali i tyle". Na sam koniec podkreślił:

Rozumiem, że imprezy masowe przyciągają turystów, dzięki czemu zostawiają oni pieniądze w restauracjach, barach, hotelach, sklepach. Jednak to, że dopłacamy do koncertu z miejskiej kasy, przy pełnym stadionie, nie jest dla mnie normalne.

Warto zaznaczyć, że organizacja koncertu wymaga faktycznie wysokich nakładów finansowych, a także upewnienia się, że nie tylko infrastruktura będzie działała. To m.in. kwestia promocji wydarzenia, zbudowania sceny, przygotowania nagłośnienia, oświetlenia, wynajęcia ochrony, zapewnienia opieki medycznej na miejscu etc. Po stronie miasta często leży też m.in. specjalna organizacja ruchu drogowego, zapewnienie dodatkowej komunikacji miejskiej (która w przypadku koncertu Dawida Podsiadły była darmowa), oddelegowanie straży miejskiej i innych pracowników służb porządkowych.

Poprosiliśmy o komentarz w sprawie rzecznika prasowego Dawida Podsiadły, a także zwróciliśmy się z zapytaniem do Strefy Kultury Wrocław. Czekamy na odpowiedź. 

Problemy ze stadionem miejskim we Wrocławiu

Wybudowanie stadionu miejskiego, który teraz ze względów marketingowych nazywa się Tarczyński Arena Wrocław, kosztowało 947 milionów złotych. "Z początku zakładano, że obiekt o pojemności 40 tys. miejsc będzie zarabiał sam na siebie. Skończyło się na tym, że miasto cały czas dopłaca do utrzymania stadionu" - pisał dla Sport.pl Michał Salamucha.

Obiekt zbudowany został z okazji Euro 2012 i przysparza miastu więcej kosztów niż zysków. Jeszcze w maju 2022 roku media informowały, że Wrocław będzie musiał zapłacić wykonawcy, firmie Max Boegl, 43 mln zł. To wynik umowy zawartej po wieloletnim sporze sądowym. Zaczęło się od tego, że miasto wypowiedziało umowę wykonawcy za niedotrzymanie terminu prac wykończeniowych, a z kolei wykonawca domagał się zwrócenia kosztów przeprowadzonych przy budowie stadiony robót. Strony pozywały się na kwoty w wysokości 300 mln zł, ostatecznie skończyło się na ułamku tej kwoty.

Przewodniczący rady z prezydenckiego klubu Sergiusz Kmiecik przekazał serwisowi money.pl, że "ugoda wynegocjowana przez spółkę Stadion Wrocław, gminę Wrocław i wykonawcę obiektu, firmę Max Boegl pozwala na ostateczne rozliczenie budowy stadionu. Spółka dysponuje opinią prawną, która szacowała wysokość odszkodowania, gdyby doszło do rozstrzygnięcia sporu przed sądem. Odszkodowanie wahałoby się od 70 do aż 146 milionów złotych. Dlatego rada miejska zabezpieczyła odpowiednie środki w budżecie miasta, akceptując w ten sposób korzystne warunki zawartej ugody".

Robert Grzechnik jako radny opozycyjny przypominał, że to miasto jako pierwsze jeszcze w 2013 domagało się 80 mln kary za opóźnienia, a teraz samo ponad połowę tej kwoty wypłaca firmie Max Boegl. "Oznacza to, że albo roszczenia miasta były bezpodstawne i zostały przedstawione tylko po to, aby rok przed wyborami zdezorientować opinię publiczną i niepotrzebnie wydaliśmy pieniądze na prawników, albo miasto nie potrafiło udowodnić swoich zarzutów, co świadczyłoby o słabości osób przygotowujących dokumenty w sprawie" - komentował w rozmowie z money.pl.

Do tego też dochodzi fakt, że przez kilka lat miasto opłacało zewnętrzną firmę SMG, która najpierw była operatorem stadionu, a potem miała doradzać, jakie koncerty warto organizować, za co pobierała wynagrodzenie w wysokości 600 tysięcy rocznie za sześć propozycji potencjalnych występów. Sęk w tym, że żadna z przedstawionych propozycji nie została nigdy zrealizowana - wszystkie były za drogie. Ta umowa przestała obowiązywać dopiero w 2020 roku.

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.

W przeszłości kwestia strat poniesionych na organizacji koncertów już się we Wrocławiu przewijała. Wystarczy wspomnieć o "aferze stadionowej", która dotyczyła zorganizowanych jeszcze w 2012 roku turnieju Polish Master i koncertu Queen. Miasto wydało wtedy na nie 21 milionów, a problemy z rozliczeniem 14 mln trwały przez kilka lat.

Oprócz spółki stadionowej organizowała te imprezy firma Dynamicom, która w dodatku stworzyła konsorcjum z kolejną spółką MusicArt. Ta druga spółka swego czasu opiekowała się takimi artystami, jak Patrycja Markowska, Kasia Kowalska czy Kombi. Umowa na organizację imprez zakładała, że strony podzielą się po koncercie Queen po połowie zarówno zyskami, jak i stratami. Po koncercie oczywiście zaczął się spór - miasto chciało od Dynamicomu 8 mln, a szef firmy odmawiał i tłumaczył, że to miasto wygenerowało straty, choćby dlatego, że rozdało za darmo kilkanaście tysięcy biletów.

Ostatecznie firma Dynamicom złożyła wniosek o upadłość, przez co okazało się, że pieniędzy od niej odzyskać się już nie da. Efekt był m.in. taki, że miasto zrezygnowało z wykładania dużych pieniędzy na imprezy stadionowe.

"Podjęliśmy kilka lat taką decyzję w mieście, po pewnym nieudanym starcie stadionowym i pewnym oszustwie jednej z firm, że nie inwestujemy wielkich pieniędzy, tylko po to, żeby coś się na stadionie działo. Chcemy, że to miało rozsądną granicę. Przypomnę, że mamy za sobą koncerty przy pełnych trybunach: Linkin Park, Iron Maiden, nadkomplet był na festiwalu Capital Of Rock.(...) My nie chcemy dopłacać do koncertu, żeby on za wszelką cenę był, ale staramy się, żeby jeden - dwa koncerty rocznie na stadionie we Wrocławiu się odbyły. Nie chcemy dopłacać z budżetu wszystkich wrocławian do wydarzeń, których ryzyko ma spaść na miasto. Chcemy utrzymać ten model, który przyjęliśmy kilka lat temu, że ryzyko jest po stronie organizatora, a wkład miasta jest takim wsparciem, minimalizacją ryzyka. On się sprawdza. Nie będziemy się licytować z innymi miastami, bo to tylko przebija oferty" - opowiadał w 2018 roku w rozmowie z Radio Wrocław szef Strefy Kultury Wrocław Krzysztof Maj.

Więcej o: