Marian Opania niedawno skończył 80 lat. Polski aktor ma na koncie wieloletnią karierę trwającą do dziś. Zagrał w "Człowieku z żelaza" Andrzeja Wajdy, a za rolę otrzymał Złotą Palmę w Cannes. Pojawił się także w serialu "Zmiennicy" Barei, a w "Na dobre i na złe" wcielał się w uwielbianego przez widzów profesora Zyberta.
Od połowy lat 60. aktor jest związany z Teatrem Telewizji, wystąpił w około 200 przedstawieniach Teatru Polskiego Radia. Grał w Teatrze Klasycznym, Studio, Kwadrat, Komedia a od 40 lat współpracuje z Ateneum w Warszawie. Oprócz tego artysta jest też kabareciarzem oraz wykonawcą piosenki aktorskiej, a także aktorem dubbingowym. Użyczył głosu Lordowi Voldemortowi, Szpondrowi w "Ratatuj" czy Złomkowi w "Autach 3".
Po zapoznaniu się z tak długą (i nadal niepełną) listą sukcesów aktora, aż trudno uwierzyć, z jakimi problemami się zmagał. Jak czytamy w wywiadzie z dwutygodnikiem "Show", Opania po osiągnięciu zawodowego szczytu, przestał dostawać atrakcyjne oferty.
"Mając ponad 30 lat, szybko osiwiałem i przytyłem, w związku z czym nie było dla mnie ról. Po tylu nagrodach, sukcesach, nagle znalazłem się w tzw. drugiej lidze. Pośrednio sam sobie byłem winien" - opowiada Opania. Aktor pocieszenia zaczął szukać w używkach.
"Piłem, bo nie obsadzali, a nie obsadzali, bo piłem. Błędne koło." - dodaje w rozmowie.
Nałóg źle wpłynął na życie zawodowe Opanii, ale nie tylko na nie. Z problemami męża przestała sobie radzić również jego partnerka. Zdecydowała się postawić aktorowi ultimatum. 80-letni dzisiaj artysta podjął wówczas najpewniej jedną z najlepszych decyzji w życiu.
"Rozpocząłem terapię 17 stycznia 1988 r. Od tamtej pory były nawroty tzw. grypki, dokładnie trzy. Teraz już się to nie zdarza" - podkreśla Opania.
Chociaż niemal 40 lat temu Opania posłuchał żony, w rozmowie z weekend.gazeta.pl przyznał, że nie zawsze tak bywa.
"Żony-muzy nie zawsze słucham. Nie pozwoliłaby mi na przykład udzielić tego wywiadu, bo nie znosi wywiadów. Ja też za nimi nie przepadam. Kiedyś to była dla mnie wręcz męka, groza jakaś. Zakompleksiony gówniarz z prowincji, wiecznie znerwicowany, bojący się" - deklarował Opania.
W tej samej rozmowie aktor przyznał, że do dziś ma wyrzuty sumienia, że wpadł w nałóg. Szczególnie boli go fakt, że skutki tych postępowań odczuł jego syn - Bartek. Opania wyjaśnił, że po alkohol sięgnął dopiero na studiach.
"Byłem bardzo uporządkowanym, fantastycznym młodym człowiekiem, tylko wlazłem za wcześnie w to środowisko, które uczy nie tylko dobrych rzeczy. Nie piłem i nie paliłem przez całe studia, a po studiach zacząłem jedno i drugie. Wpadłem w taki wir roboty, że pozwalałem sobie: A, koniaczek, bardzo dobrze. Zawsze miałem genetyczne skłonności do wódeczki. Ja, który w czasie przyjęcia maturalnego wylewałem wódkę do kwiatków, w latach 70. miałem potężny problem z alkoholem. Nie obsadzali, to głębiej sięgałem do kieliszka, a nie obsadzali, bo za głęboko sięgałem. Piekło" - snuje historię aktor.
Opania podkreśla jednak, że jest bardzo konsekwentnym człowiekiem i nie robi nic na pół gwizdka.
"Wygrzebałem się i teraz mnie pani nie uświadczy, że piwko piję. Jestem twardy w tym postanowieniu. Wszystko robię co najmniej na sto procent" - puentuje.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl