Andie MacDowell i Hugh Grant w 1994 roku zagrali razem w filmie "Cztery wesela i pogrzeb", który zyskał status kultowego. Widzowie pokochali historię trochę niezdarnego i niezręcznego Charlesa, który nagminnie spóźnia się na wesela i śluby, nawet wtedy, kiedy sam jest świadkiem. Co ciekawe, reżyser filmu nie chciał na początku obsadzić w tej roli Granta, bo uważał, że aktor jest zbyt przystojny.
Podczas 95. gali rozdania Oscarów Hugh Grant i Andie MacDowell pojawili się razem na ekranie po dłuższej już przerwie. Brytyjski aktor, który gościnnie zagrał w nominowanym za scenariusz filmie "Glass Onion", uznał, że skoro przyszło mu wręczać nagrodę w kategorii artystycznej, w swoim przemówieniu także nawiąże do estetyki. Hugh Grant absolutnie się nie patyczkował. Nim ogłosił z MacDowell werdykt Amerykańskiej Akademii Filmowej, wypalił:
Jesteśmy tu m.in., by zwiększyć świadomość tego, jak ważne jest, by używać dobrego kremu nawilżającego i kremu z filtrem. Andie używa go codziennie i wygląda olśniewająco, ja nie robię tego wcale i wyglądam jak moszna.
Ostry żart padł nie bez powodu. Po "Czterech weselach i pogrzebie" Hugh Grant został wszak niekwestionowanym królem komedii romantycznych i ulubieńcem publiczności. Przez lata był naczelnym amantem światowego kina i grywał tak na dobrą sprawę różne warianty tego samego bohatera. Sam przyznał, że w pewnym momencie zaczął przyjmować role, których już nie powinien.
Więcej informacji ze świata znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
W rozmowie dla magazynu "The Hollywood Reporter" wyznał, że gdyby wcześniej wiedział to, co wie teraz, inaczej dobierałby role. - Chyba każda decyzja, którą podjąłem, była zła - stwierdził i dodał:
Po "Czterech weselach i pogrzebie" świat stał przede mną otworem. Powinienem był wybierać interesujące propozycje i robić inne rzeczy. Tymczasem, powtarzałem się, grając praktycznie identyczne postacie chyba 17 razy z rzędu.
Przyznał też, że chociaż odniósł sukces w połowie lat 90., i tak zgadzał się na prawie każdą rolę, bo nie mógł się pozbyć niepokoju towarzyszącego mu, od kiedy był bezrobotnym aktorem. "Im gorsza była rola, tym szybciej się zgadzałem" - powiedział. Grant nie ukrywa, że jego czas jako bohatera komedii romantycznych już przeminął:
Zrobiłem się za stary, za brzydki i za gruby, żeby nadal w nich grać.
Dopiero w ostatnich latach udało mu się zerwać ze starym wizerunkiem: aktor coraz częściej wciela się w negatywnych bohaterów i zdaje się, że na planie takich filmów jak "Dżentelmeni" i "Gra fortuny" (oba wyreżyserował Guy Ritchie) bawił się doskonale. Ostatnio zagrał także małą rolę w nominowanym do Oscara za scenariusz filmie "Glass Onion". Jego epizod wywołał zresztą dużo emocji wśród widzów. Wcielił się bowiem w Philipa, z którym główny bohater Benoit Blanc (Daniel Craig) mieszka.
Wiele osób zastanawiało się, jaka relacja ich łączy. Chociaż fabuła filmu mogła sugerować, że mężczyźni są w związku, to nie zostało to wprost nazwane. Część fanów zatem przypuszczało, że, są znajomymi lub krewnymi. Wszelkie spekulacje uciął sam Hugh Grant w rozmowie z portalem Coolider:
Tak, to prawda, jestem mężem Jamesa Bonda. (...) To bardzo mały epizod. Naprawdę nie wiem, dlaczego wymyślili to w ten sposób, ale tak czy inaczej, pomyślałem, że pierwsza część "Na noże" była genialna, więc stwierdziłem, że dlaczego nie? Pojawiłem się [na planie] na kilka godzin.