W tę polską aktorkę zapatrzyła się Meryl Streep. Dostała Oscara za to, za co Polkę krytykowano

Jej talent doceniano nie tylko w Polsce, choć jej obecność w filmach była przedmiotem licznych sporów. Jeśli Kwiatkowska była polską Bardot, to ona - polską Marilyn Monroe, a czasem również "Cybulskim w spódnicy". Odeszła za szybko - pokonał ją nowotwór krtani. Do samego końca żyła jak chciała. W dniu śmierci przed szpitalem spaliła ostatniego papierosa.

Pierwszy raz na wielkim ekranie pojawiła się niemal przypadkiem - spędzała urlop na Mazurach w towarzystwie przyjaciółek ze szkoły teatralnej. Tam wypatrzył ją Jan Łomnicki, u którego w dokumencie zagrała jako statystka. Młoda Elżbieta Czyżewska od początku wyróżniała się talentem, jednak nie przypuszczała, że gdy podejmie decyzję o emigracji, jej talent doceni najczęściej nagradzana przez Akademię aktorka.

Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl.

Dziewczyna z sąsiedztwa

Ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie na początku lat 60. W pamięć zapadała tak bardzo, że już na trzecim roku studiów otrzymała propozycję współpracy ze Studenckim Teatrem Satyryków, gdzie jako pierwsza wykonywała słynnych "Kochanków z ulicy Kamiennej". Po uzyskaniu dyplomu niemal od razu związała się z Teatrem Dramatycznym. Choć grywała w liczących się sztukach, prawdziwym przełomem okazała się współpraca z Ludwikiem René, który przeniósł na deski teatru "Po upadku" laureata nagrody Pullitzera, amerykańskiego reżysera żydowskiego pochodzenia Arthura Millera. Wcieliła się tam w Maggie, będącą pastiszem Marilyn Monroe, przez co później przez lata była nazywana jej polską wersją. Premierę sztuki obejrzał sam Miller. Czyżewską był zachwycony. To wtedy mogła kiełkować w niej myśl, że w przyszłości będzie musiała wyjechać na Zachód, jednak zanim to zrobiła, podbiła świat polskiego kina. Reżyserzy, nawet początkowo jej przeciwni, mówili później, że jej obecność w ich filmach to mus. Pod jej oknami czekało kilka samochodów z różnych ekip filmowych jednocześnie. Żaden z przedstawicieli nie mógł wrócić bez Czyżewskiej. "To nasza wersja dziewczyny z sąsiedztwa" - mówił o niej Aleksander Bardini.

Zobacz wideo Polscy twórcy z Oscarem na koncie
 

Na rok przed ukończeniem studiów pojawiła się w komedii "Cafe Pod Minogą" Stefana Wiecheckiego, jednak podobnie jak w przypadku dokumentu Łomnickiego nie była to istotna rola. Wiele zmienił również poznany na Mazurach Stanisław Bareja, który zaangażował ją do filmu "Mąż swojej żony", gdzie świetnie sprawdziła się jako uwodzicielka. W twórczości reżysera spotkać ją można wielokrotnie - wystąpiła też w "Żonie dla Australijczyka" i "Małżeństwie z rozsądku". Była też związana z kinem wojennym, ale wciąż opowiadanym na wesoło. Do Czyżewskiej szybko przylgnął tytuł królowej polskich komedii, ale sprawdzała się również w poważniejszych rolach, grając u Hasa, Kutza czy Skolimowskiego, z którym przez pewien czas była w związku. Następna miłość była dla niej błogosławieństwem i przekleństwem. W kraju z najpopularniejszej aktorki PRL-u stała się miłością największej persona non grata.

"Otumanił ją kolor amerykańskich banknotów"?

Przełom nastąpił, gdy do Polski przyjechał korespondent "New York Timesa" David Halberstam. Początkowo zaskarbił sobie sympatię władz, jednak równie szybko ją stracił - wszystko przez artykuł krytykujący Gomułkę. Zakochana Czyżewska, która poślubiła publicystę w dniu, w którym otrzymała Złotą Maskę dla najpopularniejszej aktorki telewizyjnej, musiała podjąć najważniejszą decyzję w życiu - kontynuować karierę w kraju, czy zaryzykować i wyjechać z ukochanym. Choć początkowo wybrała to pierwsze, stała się ofiarą marca 1968. Prasa ją wyklęła.

Powstaje pytanie, dlaczego nasza wybitna, polska przecież aktorka, zdradza nasze żywotne, polskie interesy? Czyżby tak ją otumanił zielony kolor amerykańskich banknotów? Jak można nazwać taką kobietę? Aktorkę, która wszystko zawdzięcza Polsce Ludowej, a która tak niegodnie obraża nas wszystkich.

- pisano na łamach "Walki Młodych". Czyżewska wiedziała, że musi wyjechać. Tego samego dnia na lotnisku poddano ją rewizji osobistej, choć nie było ku temu przesłanek. Zrobiono wszystko, by ją upokorzyć.

 

Inspiracja dla największej zmarła niemal zapomniana

W Stanach Zjednoczonych aktorka mogła już odetchnąć. W nowym życiu, choć początkowo niełatwym, również mogła czuć się jak gwiazda. W jej mieszkaniu na Manhattanie bywali Jane Fonda, Dustin Hoffman czy Kurt Vonnegut. Coraz częściej wpadali też jednak dziwaczni dla Amerykanów Polacy. Mąż się wyprowadził, a Czyżewskiej pozostały role przerysowanych pań ze Wschodu, ze względu na silny akcent. Na jej talencie poznała się w Stanach tylko jedna osoba, jednak o większym komplemencie Polka nie mogła marzyć. Gdy w teatrze uczelni Yale Andrzej Wajda wystawiał "Biesy", oczarowała nieznaną wówczas nikomu Meryl Streep. Podpatrywała ją nie tylko na scenie. Śledziła ją w parku, nosiła płaszcz w ten sam sposób i uczyła się codziennych gestów. Kto wie, ile z jej manieryzmów zostało zainspirowanych przez Czyżewską. Z pewnością znalazły odbicie w roli, za którą otrzymała Oscara - Zofii z "Wyboru Zofii", gdzie musiała udawać wschodni akcent. Polską aktorkę za to zgubił. Przez słaby angielski skupiła się na Off-Broadway'u, jednak nigdy nie osiągnęła statusu porównywalnego z tym, który przed laty zdobyła w kraju. Bezskutecznie próbowała powrócić do łask w latach 90., jednak zgubił ją nałóg. Na castingi przychodziła pijana i szybko przylgnęła do niej łatka alkoholiczki. Zmarła w Nowym Jorku w wieku 72 lat. "New York Times" dobitnie podsumował jej karierę - w artykule o śmierci artystki nazwano ją "królową bez kraju".

Więcej o: