Biffy Clyro: Nietrudno być fajnym, być dobrym - to już wyższa szkoła jazdy [WYWIAD]

Znajomi nas pytają: - Jeszcze gracie w tym głupim zespole? No tak, cały czas gramy. Tutaj nikt nie pozwoli ci odlecieć za wysoko - opowiada Simon Neil z Biffy Clyro. Znani i lubiani Szkoci zagrają dzisiaj na Coke Live Music Festivalu. Wokalistę i gitarzystę kapeli mieliśmy okazję złapać przez telefon tuż przed ich letnią trasą koncertową.

Florence and The Machine, Franz Ferdinand, Biffy Clyro, Wu-Tang Clan - to główne gwiazdy tegorocznej edycji CLMF. Impreza startuje po raz ósmy. W piątek i sobotę tradycyjnie na terenie Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie będzie ich słuchać spory zastęp fanów. Jeżeli frekwencja dopisze, to festiwal podobnie jak w poprzednich latach odwiedzi około 30 tys. osób.

Więcej na temat tegorocznej edycji imprezy przeczytasz tutaj >>

WOLIMY CISZĘ I SPOKÓJ - ROZMOWA Z SIMONEM NEILEM

Mariusz Wiatrak: Najważniejsze pytanie - jak tam pogoda w Szkocji?

Simon Neil: (Śmiech) Muszę cię rozczarować, bo akurat teraz jestem w Londynie. Ale w Szkocji, jak to w Szkocji - pewnie pada jak zwykle. A jak pada, to możesz być pewny, że zaraz wyjdzie słońce.

Długo musieliście pracować na swoją pozycję. Bardzo to niepopularne w czasach, kiedy sławę można osiągnąć właściwie w minutę, wypuszczając jeden kawałek na YouTube.

- I ja sobie osobiście bardzo to cenię, bo mieliśmy czas, żeby stać się takim zespołem, jakim jesteśmy, nauczyć się paru istotnych reguł rządzących show-biznesem, a przy okazji poznać z publicznością. Te wszystkie historie o chłopakach z jakiegoś zapomnianego miasteczka, którzy nagle stają się sławni, przesiadają się ze swoich starych, zdezelowanych samochodów do wypasionych bryk, otoczeni pięknymi dziewczynami - jasne, one są fajne, ale najczęściej nieprawdziwe i nie do końca zgodne z tym, o co tak naprawdę chodzi w muzyce.

A o co chodzi?

- Ten cały blichtr, pieniądze, świecidełka... Szczerze? Nas to nie interesuje. Dla nas ważniejsze jest to, co gramy i dla kogo gramy. Przede wszystkim liczy się publiczność, muzyka, no i podróżowanie - to bardzo pozytywna strona grania w rockowej kapeli, choć na dłuższą metę, wiadomo, też potrafi być męczące. Może to zabrzmi banalnie, ale my naprawdę myślimy, że koncert, który gramy, może być naszym ostatnim koncertem w życiu i staramy się zrobić wszystko, żebyś nie wyszedł z niego niezadowolony.

 

"Za bardzo zwracamy uwagę na to, żeby być fajnym" - to wasze słowa z wywiadu dla "Guardiana".

- Tak, i wciąż myślę, że zbyt wiele kapel przejmuje się tym, jak wyglądać, gdzie się pokazać i co powiedzieć. My staramy skupić się na czymś innym. Nie zrozum mnie źle: dla nas image też jest ważny, ale nie w tym sensie. Oni pracują ciężko, żeby dobrze wyglądać, my pracujemy ciężko, żeby dobrze grać. Być fajnym nie jest trudno, być dobrym - to już wyższa szkoła jazdy.

A co z plotkami, skandalami, tłumem paparazzi? Przecież to pożywka dla show-biznesu.

- Co nie znaczy, że każdy musi się temu podporządkować. Jakbym chciał zostać celebrytą, zostałbym celebrytą, ja chciałem zostać muzykiem i cieszę się, że taką, a nie inną drogę z chłopakami obraliśmy.

Słuchałeś nowej płyty Daft Punk?

- Słuchałem.

Otwiera ją piosenka "Give Life Back to Music" - odważny manifest w świecie muzyki 2.0.

- Tylko czy kiedyś tego życia w niej brakowało? Nie sądzę. Może w elektronice, w pewnym momencie, rzeczywiście tak, ale przecież jest cała masa innych gatunków, zespołów, możesz posłuchać ich w każdej chwili. Nawet w muzyce elektronicznej każdy znajdzie coś dla siebie - o IDM możesz powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest pozbawiona duszy. Postępująca komputeryzacja jest wszędzie, także w muzyce, ale w moim odczuciu Daft Punk zawsze grał dobrą taneczną muzykę i jeśli jeszcze mają siłę przypominać, że muzyka wciąż jest formą sztuki, stylu życia, nie tylko rozrywki, no to chwała im za to.

Czujecie się częścią brytyjskiej sceny muzycznej czy - jak w piłce nożnej - tworzycie swoją własną ligę?

- Wielka Brytania to kopalnia świetnych zespołów, to tylko u nas w Szkocji zawsze lubimy robić coś po swojemu. Pewnie z tego powodu nie przenieśliśmy się do Londynu, gdzie być może bylibyśmy bliżej innych kapel, bliżej mediów, bliżej wytwórni muzycznych, ale my wolimy ciszę, spokój i przestrzeń do oddychania. Tutaj w Szkocji, na kompletnym odludziu, tego nie brakuje.

Dla nas Szkocja to przede wszystkim "Trainspotting", "Braveheart" i Holy Goalie.

- Artur Boruc! No jasne, świetny bramkarz.

Ale wy to powoli zmieniacie.

- Żeby tylko wspomnieć Mogwai, Glasvegas, Franz Ferdinand - mamy sporo ciekawych i różnorodnych kapel. Nawzajem się wspieramy, nawet jeśli specjalnie się nie przyjaźnimy, to istnieje w środowisku duże poczucie solidarności. Skąd to się bierze? Wydaje mi się, że pogoda w Szkocji jest na tyle ponura, że ludzie mają sporo czasu na siedzenie w swoich domach, słuchanie muzyki, a później pisanie piosenek - u nas nie ma zbyt wielu rzeczy, które mogłyby cię rozproszyć. I tutaj wracamy do tego, o co wcześniej pytałeś: ludzie w Szkocji nie dbają o to, żeby być cool. Gramy muzykę dlatego, że lubimy ją grać. Tu nikt nie chodzi po mieście i nie chwali się, że gra w jakiejś kapeli, bo i tak pewnie zaraz ktoś by go pobił (śmiech).

To prawda, że w miejscowości, w której mieszkacie, ludzie nawet nie wiedzą, że gracie w zespole?

- Coś pewnie wiedzą, ponieważ żyjemy w miejscu, w którym dorastaliśmy. Ludzie dobrze nas tutaj znają, ale są już znudzeni tym naszym graniem... I to wydaje mi się zdrowe. Czasami nasi znajomi nas pytają: - Jeszcze gracie w tym głupim zespole? - No tak, cały czas gramy - odpowiadamy. Tu nikt nie pozwoli ci odlecieć za wysoko.

 

"Fear nothing" - tak brzmiało wasze motto podczas nagrywania "Opposites".

- Chyba w życiu każdego muzyka przychodzi taki moment, kiedy przestaje się przejmować tym, co mówią inni. Kiedyś się pilnowaliśmy: - Tego nie możemy zrobić, tego nie powinniśmy tak nagrywać, nie używaj trąbki, zostaw te syntezatory. Podczas pracy nad "Opposites" pomyśleliśmy: pieprzyć to. Stąd te wszystkie dudy, trąbki, uznaliśmy, że każdy pomysł jest warty zrealizowania i mamy prawo robić to, co chcemy.

Macie papiery na granie?

- Nikt nam niczego nie dał za darmo. Wiem, że "Opposites" to nasz najlepszy album, jaki dotychczas nagraliśmy. Lepiej się rozumiemy, lepiej brzmimy, nawet ja przestałem tyle pić i palić, więc śpiewam lepiej niż kiedyś. Czuję, że dopiero się rozkręcamy.

Więcej o: