Primavera Sound: festiwal dla zmieniającego się świata

Dzisiejszy festiwalowy headliner to nie biały gitarzysta rockowy, ale latynoska kobieta śpiewająca pop. Tak w dużym uproszczeniu można opisać rewolucję na scenie muzycznej, której zwiastunem i świadectwem był zakończony właśnie barceloński festiwal.

W poniedziałek nad ranem w Barcelonie zakończyła się kolejna edycja festiwalu Primavera Sound, jednej z najważniejszych tego typu imprez na świecie. Jej najnowsze wydanie okazało się rekordowe pod względem frekwencyjnym, a zarazem - znacząco inne od poprzednich. A zakończyło się obiecującymi zapowiedziami: w przyszłym roku obchodząca 20 rocznicę istnienia impreza odbędzie się nie tylko - jak dotąd - w Barcelonie i Porto, ale także w Los Angeles.

Z rozmachem, ale bez sensacji

Choć festiwal obfitował w występy o wielkim rozmachu, nie było wśród nich wielu takich, które przejdą do historii: przekraczających granice, wyjątkowo rozbuchanych czy szukających nowych środków wyrazu.
Jednym z najważniejszych był w tej perspektywie z pewnością koncert Miley Cyrus. Artystka bardzo skutecznie parła w poprzek wszelkich gatunkowych podziałów, płynnie przechodząc od popu do rocka. Wraz z muzyką zmieniała się też sama, raz będąc popową divą, a za moment - rockową diablicą, świadomie grającą swoją seksualnością.

Do ważnych wydarzeń zaliczyć można to, co pokazała FKA Twigs - jej mocno oczekiwany koncert okazał się mrocznym, majestatycznym widowiskiem, w którym obok muzyki ważnym punktem był niezwykły kostium wokalistki. Dopracowane i wyrafinowane, momentami poruszające widowisko stworzyła na scenie Robyn. W jego najmocniejszych momentach zdawała się odgrywać rolę przewodniczki po pustym, jakby postapokaliptycznym świecie, a zarazem - ostatniej tancerki, która miała w sobie jeszcze tyle życia, żeby się bawić.

Godny odnotowania był także występ latynoskiej gwiazdy reggaetonu, J Balvina: świadomie przerysowany, kampowy, skrzący się kolorami i dowcipami, takimi jak choćby tancerze przebrani za grzyby.

Młode raperki przyćmiły gwiazdy popu

Popowe gwiazdy nie zawodziły, ale nie pokazywały niczego nadzwyczajnego. Carly Rae Jepsen czarowała swoimi przebojami i świetnym kontaktem z widzami. Charlie XCX zamieniła sporą część festiwalowego terenu w tętniący zabawą klub pod gołym niebem. Rosalia - bardzo oczekiwana lokalna gwiazda, robiąca globalną karierę - zaprezentowała dość klasyczne popowe widowisko z tancerzami, efektami świetlnymi i potężną scenografią. Solange przywiozła prezentację bardzo wyrafinowaną, niemal wykwintną, ale nieco stateczną.

Na tym tle zdecydowanie ciekawiej wypadły przedstawicielki nowej fali kobiecego hip-hopu: tajemnicza i emocjonalna 070 Shake, zabawna, ale i liryczna Tierra Whack, unieważniająca stereotypy dotyczące wyglądu Lizzo czy epatująca ekspansywną seksualnością Cupcakke.

Ostatni Mohikanie

Jednymi z ostatnich obrońców alternatywnego, gitarowego grania okazali się nowojorczycy z zespołu Interpol. Zagrali znakomity koncert, wypełniony starszymi utworami, podanymi w stylowej, minimalistycznej oprawie wizualnej. Świetnie wypadli też powracający po latach klasycy przebojowo-ambitnego nurtu amerykańskiego punk rocka z lat 90-tych, muzycy zespołu Jawbreaker. Co znamienne: wśród ośmiu członków tych klasycznych dla dwóch poprzednich dekad zespołów, nie ma ani jednej kobiety. Dziś to prawie nie do pomyślenia - w reprezentującym współczesną scenę punkową zespole Fucked Up, który jak zawsze wypadł znakomicie, ważną rolę odgrywa basistka.

I jeszcze jedno: wszystkie trzy zespoły grały dla relatywnie niewielkiej ilości widzów. Na tym festiwalu mało kogo interesowały gitary. Wszyscy byli gdzie indziej. Tam, gdzie można było beztrosko potańczyć i pośpiewać refreny znane z playlist w stylu "najpopularniejsze nowości".

Z marginesu na pierwszy plan 

Tegoroczna edycja barcelońskiego festiwalu budziła spore kontrowersje już od momentu, kiedy organizatorki i organizatorzy ogłosili muzyczny program. Okazał się zupełnie inny od tego, co proponują pozostałe festiwale, a nawet od tego, co można było zobaczyć na poprzednich edycjach tej imprezy.
Już na pierwszy rzut oka było widać, że na liście wykonawczyń i wykonawców jest o wiele więcej kobiet niż zwykle. Bliższe przyjrzenie się pokazywało, że nowatorskie są także proporcje dotyczące gatunków i pochodzenia artystów. Na tegorocznym festiwalu przeważała szeroko pojęta muzyka elektroniczna i popowa, znaczącą część programu stanowiły występy artystek i artystów z nowych dla zachodniego rynku muzycznego obszarów: latynoskiego i azjatyckiego.

Podczas towarzyszącej festiwalowi konferencji pojawiły się ciekawe komentarze na ten temat, zgłaszane przez przedstawicielki i przedstawicieli środowisk do tej pory marginalizowanych na scenie muzycznej.
- Dużo ludzi mówi, że ten line-up jest "dziwny" - mówiły przedstawicielki i przedstawiciele latynoskiej sceny muzycznej podczas panelu poświęconego popularności hiszpańskojęzycznej muzyki. - Może dla was, białych ludzi z Zachodu. Dla nas "dziwne" były line-upy wcześniejszych edycji i innych festiwali, gdzie latynoska muzyka jest w najlepszym razie tylko egzotycznym dodatkiem.

Podobne były komentarze feministycznych aktywistek podczas serii paneli poświęconych pozycji kobiet na scenie muzycznej. Dominował ton: "nareszcie, w końcu kobiety uzyskały należne sobie miejsce w programie festiwalu".

 

Tłumy pod scenami podczas koncertów artystek z całego świata, reprezentujących najróżniejsze gatunki: od feministycznego techno do punk rocka, były najlepszym dowodem na to, że festiwal zbudowany w ten sposób może być sukcesem nie tylko ideowym i artystycznym, ale i komercyjnym.

Inny festiwal

Line-up inny niż zwykle nieuchronnie sprawił, że tegoroczna edycja festiwalu miała nieco inny charakter niż poprzednie. Powodem była oczywiście nieco inna niż na poprzednich edycjach publiczność. Z imprezy, która nawet mimo wielkich rozmiarów wciąż pozostawała wierna swoim alternatywym korzeniom, Primavera Pro stała się w tym roku wydarzeniem przeznaczonym dla masowej publiczności. Wśród tłumu przechadzającego się po festiwalowym terenie wciąż można było dostrzec stały na tym festiwalu widok: zagorzałe fanki i fanów w koszulkach z nazwami ulubionych, alternatywnych zespołów, którzy z programem w ręku przemieszczali się spod sceny pod scenę, śledząc swoich muzycznych faworytów. Ale znacznie więcej było osób, które przyszły na imprezę, potańczyć przy żywych rytmach, niezależnie od tego, kto je grał.

Nie można się dziwić organizatorkom i organizatorom festiwalu - żeby dziś przygotować wydarzenie na taką skalę nie ma innego wyjścia, trzeba otworzyć się na szeroką publiczność i bardzo popowe artystki i artystów.

To każe z pewną rezerwą patrzeć na inkluzywną ideologię, za pomocą której organizatorki i organizatorzy festiwalu uzasadniali obecność w programie np. popowych wokalistek Rosalii i Miley Cyrus czy latynoskiego mistrza reggaetonu J Balvina. Ale nawet jeśli okazuje się ona tylko sprytną strategią marketingową, tak czy owak daje do myślenia o miejscu marginalizowanych grup w dzisiejszej kulturze i prowadzi do miejsca z którego nie będzie już powrotu do "dziwnych": męskich i białych line-upów sprzed lat.

Więcej o: