Kilka godzin po światowej premierze najnowszego thrillera psychologicznego Paula Greengrassa "Kapitan Phillips" (Zobacz) moje serce nadal bije jak oszalałe - sto uderzeń na minutę! Film z udziałem wybitnego Toma Hanksa w roli tytułowej (prawdopodobnie w swojej najlepszej kreacji od czasu "Cast Away. Poza światem"), funduje widzom trzymający w nieustannym napięciu thriller z górnej półki, który z pewnością znajdzie się wśród najlepszych filmów tego roku.
Znakomicie spiętrzona i brawurowo rozegrana akcja (scenariusz autorstwa Billy'ego Raya) daje poczucie, że w "Kapitanie Phillipsie" wszystko działa jak w zegarku.
To tegoroczny "Wróg numer jednej" pod względem budowania napięcia, z tym, że w tym przypadku mamy nie jedną, ale dwie wybitne kreacje - Toma Hanksa i nowej twarzy na dużym ekranie - Barkhada Abdiego. Film nie jest wiernym odwzorowaniem, ale raczej luźno nawiązuje do dramatycznych wydarzeń z 2009 roku, kiedy to dowodzony przez kapitana Richarda Phillipsa kontenerowiec został porwany przez somalijskich piratów. Intensywność narracji w tym obrazie buduje napięcie właściwie od pierwszych ujęć - od dnia, kiedy tytułowy bohater wyrusza w rejs, aż do końca tej dramatycznej podróży. Precyzyjna i świetnie zbudowana przez Billy'ego Raya opowieść pozwala Greengrassowi rozwinąć pełen wachlarz jego reżyserskich umiejętności, co zresztą stało się znakiem rozpoznawczym tego twórcy. Są w "Kapitanie Phillipsie" pewne elementy, które przywołują mi na myśl emocjonalne natężenie i fizyczny niemal ból "Lotu 93", który udzielił się tak wielu z nas przed prawie siedmiu laty. Podobnie jak w tamtym przypadku, tak i teraz zanim na ekranie pojawią się napisy końcowe, widzowie wstrzymają oddech i w niejednym oku zakręci się łza. Od lat żadna z kreacji Toma Hanksa nie zrobiła na mnie tak piorunującego wrażenia. W graną przez siebie postać zainwestował cały swój urok osobisty, jednocześnie zagłębiając się w nią w surowy, ale emocjonalny sposób. Mogę was zapewnić, że zaangażowanie Hanksa połączone z umiejętnościami aktorskimi są tej samej próby, co w jego pierwszej oscarowej kreacji w "Philadelphii". Ta rola może z niego zrobić tegorocznego Daniela Day-Lewisa. Na ekranie widzimy również piękną Catherine Keener w roli żony Phillipsa. Co prawda przypadła jej w udziale zaledwie jedna scena na początku filmu, do tego ze skupiającym na sobie uwagę kamery Hanksem, ale dla mnie to jednak wisienka na torcie.
Z kolei Barkhad Abdi to po prostu prawdziwa sensacja. Jest impertynencki i zarazem niepokorny nazywając Phillipsa "Irlandczykiem". Abdi gra w filmie Muse'a, somalijskiego pirata, którego wypełnia wewnętrzna duma i jednocześnie pogarda dla ludzkiej egzystencji.
Jak można oczekiwać od każdego z filmów sygnowanych nazwiskiem Paula Greengrassa, techniczne wykonanie jest tutaj najwyższej próby, włączając w to kameralne zdjęcia Barry'ego Ackroyda oraz ostry jak brzytwa montaż Christophera Rouse'a, dwóch pewnych kandydatów do Oscara . Jedną z zadziwiających rzeczy, jeśli chodzi o "Kapitana Phillipsa" (Zobacz) , jest ostatnie 20 minut filmu. Wyśrubowane emocje, które nawarstwiały się przez prawie dwie godziny, ostatnie chwile naszego bohatera z widownią są z jednej strony pełne triumfu, a z drugiej niezwykłej wrażliwości. To właśnie w tym momencie Tom Hanks pokazuje swoją wielkość. Podziwiam tego faceta. Jak prawie nikt inny potrafi oddać kondycję człowieka, jego odwagę, ale również emocje w obliczu porażki. W jaki sposób zareagowalibyście w sytuacji, która może być waszą ostatnią chwilą na ziemi? O kim pomyślelibyście? A co, gdyby mimo wszystko udało wam się cało wyjść z opresji? Czy bylibyście tak przepełnieni emocjami, że nie moglibyście skupić się na tym, co daje w końcu poczucie bezpieczeństwa, ale raczej skulilibyście się w pozycji embrionalnej, w podświadomym pragnieniu powrotu do swojego miejsca pochodzenia? "Kapitan Phillips" na nowo obudził we mnie miłość do filmu. To przecież ten rodzaj sztuki, który wnosi życie do mojej codziennej rutyny. To nas właśnie fascynuje i to dlatego, niezależnie jak okropna jest nasza własna egzystencja czy też jak bardzo świat ekonomii nie daje nam oparcia, kino nadaj żyje. Wolne jak ptak. Całe to zjawisko przyprawia mnie o absolutny zachwyt. Czuję się wyróżniony mogąc dzielić takie chwile. Nie chcę przy tym popadać w przesadę czy też przenosić akcentu na wyścig oscarowy, czym zresztą zarabiam na życie, ale "Kapitan Phillips" pokazał mi, co tak naprawdę Tom Hanks znaczy dla całej kinematografii. Naszym życiem kierują przyzwyczajenia, a codzienność wydaje się czasami monotonna. Jednak od czasu do czasu trafia się ktoś, kto posiada tę wyjątkową umiejętność uchwycenia małych, specyficznych szczegółów nas samych. Paul Greengrass osobiście postawił mnie w sytuacji, w której prawdopodobnie nigdy się nie znajdę i obnażył moją kruchą, bezbronną naturę. Odniesienia. To właśnie o nie chodzi w całej tej historii zwanej kinem. Niewiele filmów to potrafi. Wiele z produkcji nigdy tego nie osiągnie. Porzucając na koniec wzniosły ton - "Kapitan Phillips" to po prostu obraz pod wysokim napięciem. Weź ze sobą do kina swój defibrylator i paczkę środków uspokajających, żeby jakoś dotrwać do końca filmu, możesz mieć bowiem pewność, że twoje serce będzie chciało wyskoczyć z piersi. Pod wieloma względami jest to film perfekcyjny. Prawdziwe życie, autentyczne postaci, a do tego zespół aktorów i filmowców , którzy serwują nam efekt swoich najlepszych umiejętności. Ale co najważniejsze, to wybuchowa i pouczająca zarazem lekcja na temat ludzkiej psychiki.