Zdobywca Oscara za drugoplanową rolę w "Nietykalnych" od dawna nie pojawił się w żadnym filmie. Dziennikarze spekulują, że Connery choruje na alzheimera. Szkot zostanie zapamiętany przede wszystkim z filmów o Jamesie Bondzie. Parafrazując jeden z artykułów pisarki Zadie Smith, duża część produkcji o przygodach agenta 007 kręci się wokół klasycznego pytania filozoficznego: brunetka czy blondynka? W przypadku Bonda odpowiedź brzmiała zwykle: obie.
Mimo sukcesu tej serii, szkockiemu aktorowi zależało, by zerwać z wizerunkiem kultowej postaci. Trzy lata po zagraniu w "Nigdy nie mów nigdy" wcielił się w rolę Williama z Baskerville w "Imieniu róży". Connery otrzymał szansę na udowodnienie, jak świetnym jest aktorem i nie zmarnował tej okazji. Film zyskał miano europejskiego kina z hollywoodzką maską.
Produkcja Jean-Jacquesa Annauda to ekranizacja słynnej postmodernistycznej książki autorstwa Umberto Eco, inspirowanej "Biblioteką Babel" Jorge Luisa Borgesa. Włoski pisarz napisał kiedyś, że jeśli bohaterowie filmu poświęcają zbyt dużo czasu na przejście od punktu A do B, to mamy do czynienia z filmem pornograficznym. Czy podobnie dzieje się w "Imieniu róży"? Niech każdy oceni to sam.
Co ciekawe, zrealizowanie tej produkcji kosztowało 45 milionów marek. Jak na tamte czasy była to kosmiczna suma, ale reżyserowi bardzo zależało na oddaniu historycznych realiów. Nie dostał jednak zgody na kręcenie zdjęć w rzymskich katakumbach i nie znalazł klasztoru, który całkowicie odpowiadałby jego wizji. Poszukując idealnych miejsc, wybrał się z ekipą nawet do Doliny Renu. Odnalazł tam jedenastowieczny klasztor Eberbach, w którym nakręcił jedną ze scen. Słynny scenograf i współpracownik Felliniego, Dante Ferretti, zbudował dla Annauda dekoracje w Alpach i w okolicach Rzymu.
Tworząc klimat filmu, reżyser inspirował się niemieckim romantyzmem, stylizując, wraz z operatorem, światło na "pre - Rembrandtowskie". "W Imieniu róży" dominują szarość, brąz i granat, pojawia się także ognista czerwień. Ta ostatnia odgrywa istotną rolę w wielu scenach. Autorzy tego dzieła zastosowali, znaną z filmów science fiction, metodę malowania tła. Korzysta się z niej na planie takich superprodukcji jak "Władca pierścienia" czy "Piraci z Karaibów". Brakujące elementy scenograficzne i obiekty malowano na szkle, zostawiając miejsce dla przedmiotów i postaci. Dwa niepełne ujęcia łączono w jedno, przykładając szkło do kamery. Niektóre sceny filmowano z dołu, z żabiej perspektywy.
Reżyser bardzo dbał o detale. Pewnego wieczoru zapytał Umberto Eco, czy faktycznie w wieży o stu komnatach brakuje schodów. Włoskiego pisarza zaskoczyło to niedociągnięcie, wraz z Annaudem naszkicowali więc opis biblioteki, niezbędny dla filmowej adaptacji. Zamiast stu komnat, zbudowano trzy ciasne, tworząc dekoracje z drewna. Tę niewielką przestrzeń trudno było oświetlić. Płomień ożywiały specjalne żarówki, potęgując tajemniczy klimat filmu. Na potrzeby tej produkcji przygotowano księgi, a stworzenie jednej z nich trwało nawet pół roku.
Niespecjalnie zaskoczyło mnie, że Eco akcję średniowiecznego dramatu kryminalnego osadził w klasztorze i że kluczowym jego miejscem jest biblioteka. "Imię róży" opowiada o dwóch franciszkańskich mnichach, którzy przybywają do klasztoru, by wziąć udział w - mającej polityczny charakter - debacie o ubóstwie Jezusa Chrystusa. Niepokojącą atmosferę potęguje narastający konflikt między papiestwem a cesarstwem. Gdy w tajemniczych okolicznościach umiera dwóch mnichów, rozpoczyna się skomplikowane śledztwo, które ujawni wiele tajemnic, spisków i intryg.
Twórca "Historii brzydoty" żartował swego czasu, że bibliotekarz powinien uważać czytelnika za wroga, nieroba i potencjalnego złodzieja. Dodał, że pracownik biblioteki winien zniechęcać do wypożyczania książek, a czytelników ma obowiązywać zakaz wstępu do niej. Tymczasem Sean Connery odseparował się od świata i jest równie niedostępny jak opisywana przez Eco biblioteka. Prawdopodobnie przyczyna jego milczenia jest prozaiczna. Tak naprawdę nie wiadomo, czy choruje na alzheimera. Kto wie, być może prowadzi jakiś intymny dziennik, w którym dzieli się swoimi refleksjami i spostrzeżeniami.
Na szczęście nikt nie zabrania nam filmowego odwiedzenia biblioteki z "Imienia róży". To cudowny film, ale należy pamiętać, że jest oparty na książce będącej erudycyjną grą, która nie dla wszystkich musi być zrozumiała. Na okładce jej pierwszego włoskiego wydania pojawił się cytat z Umberto Eco, że musimy opowiedzieć o tym, o czym nie możemy teoretyzować.
Zamiast więc snuć teorie o domniemanym alzheimerze Connery'ego, chętnie obejrzałbym jego udramatyzowaną filmową biografię. Zanim powstanie, odświeżę sobie "Imię róży", które w każdej wersji jest dla mnie źródłem przyjemności.