"Karbala", "Operacja Samum", "Operacja Argo" - tak filmowcy pokazują historie, które nie miały ujrzeć światła dziennego

Od kiedy sięgam pamięcią, kino bardzo uważnie śledziło wszelkie polityczne zmiany, a zbrojne konflikty, od tych najmniejszych po globalne, były wdzięcznym, choć nierzadko okrutnym, gotowym materiałem dla scenarzystów. Wojna, misja stabilizacyjna czy operacja szpiegowska. Wszystko to, o czym przeczytać można było w gazetach, prędzej czy później (czasami wymagało to odtajnienia akt) znajdowało swoje odzwierciedlenie na ekranie. Wietnam, Korea, Afganistan, Irak. Można odnieść wrażenie, że wszędzie, gdzie masowo wysyłano żołnierzy, "wysyłano" też filmowców.

Na ekrany polskich kin weszła właśnie "Karbala" w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza. Film, który przenosi nas w sam środek wojny w Zatoce Perskiej, obrazując największą bitwę z udziałem polskich żołnierzy od czasów II wojny światowej. Jego premierze i tworzonej z nim równolegle książce towarzyszy głośna publiczna dyskusja, dlaczego dopiero po 10 latach poznać możemy kulisy wydarzeń, do jakich doszło w irackim mieście.

Zobacz wideo

Jeden ze współautorów książki przekonuje, że był, i zresztą cały czas jest, to temat niewygodny, na który szybko spuszczona została zasłona milczenia. Dylemat ewentualnego przekroczenia uprawnień często w tym kontekście stanowi dramaturgiczny konflikt i powraca jak bumerang. Od tego zaczyna się chociażby nowy film Jacka Bromskiego "Anatomia zła", temu w całości poświęcony jest znakomity duński "Krigen" Tobiasa Lindholma, który miał swoją premierę przed kilkunastoma dniami na festiwalu w Wenecji.

Odkrywane tajemnice

Tabu to także słowo-klucz w przypadku zrealizowanej przed szesnastu laty "Operacji Samum" Władysława Pasikowskiego. Niewiele brakowało, a historia ta, nie tylko w wersji filmowej, w ogóle nie ujrzałaby światła dziennego.

Chodzi o wydarzenia, które rozegrały się w Iraku w przededniu wybuchu wojny w Zatoce Perskiej. A konkretniej o brawurową akcję polskich służb specjalnych zakończoną wywiezieniem z kraju ogarniętego terrorem Saddama Hussajna amerykańskich szpiegów. Akcja, o której pewnie nie wiedzielibyśmy do dzisiaj, gdyby nie wnikliwe dziennikarskie śledztwo i ujawnienie jej przez szanowaną amerykańską gazetę "Washington Post". Paradoksalnie wcale nie ułatwiło to zadania Pasikowskiemu. Ponoć głównym przeciwnikiem pomysłu, by na podstawie sensacyjnej historii powstał film, był Gromosław Czempiński, który odegrał kluczową rolę w całej akcji. Przyznał on później, że przez długi czas skutecznie blokował proces finansowania projektu.

Zobacz wideo

Koniec końców, gdy scenariusz Roberta Bruttera i Macieja Dutkiewicza, będący pewną wariacją na temat, skierowany został do realizacji, Czempińskiemu powierzono rolę głównego konsultanta merytorycznego. Film, realizowany co ciekawe w Turcji, ale i na warszawskim placu Zbawiciela, zgromadził prawdziwą plejadę polskich gwiazd. Wystarczy wspomnieć o Marku Kondracie, Bogusławie Lindzie, Olafie Lubaszence, Jerzym Skolimowskim czy Annie Korcz, a muzykę stworzył niezwykle popularny w naszym kraju w tamtym czasie Goran Bregovic. Notabene, to chyba jedyny znany mi przypadek filmu, w przypadku którego ścieżka dźwiękowa miała własnych sponsorów (Norwich Union i Idea Centertel). Wydaje się, że Pasikowski, mający już wtedy na koncie "Psy" czy "Krolla" oraz wyjątkowe wyczucie filmowego gatunku, był jedynym reżyserem gotowym podjąć się opowiedzenia tej historii.

Ziemia obiecana

Historii łudząco podobnej do tej, którą w znakomitej "Operacji Argo" przed kilkoma laty przedstawił Ben Affleck. Choć faktycznie zdarzyła się ona znacznie wcześniej (bo w trakcie kryzysu irańskiego w 1979 roku), także musiała "odczekać" swoje, gdyż odtajniona została dopiero za prezydentury Billa Clintona. Dysponując sporymi nakładami, Affleck zrobił z tego jeden z najlepszych filmów szpiegowskich ostatnich lat, udowadniając jednocześnie, że jest naprawdę zdolnym i nieszablonowym reżyserem. Amerykańska aktywność na Bliskim Wschodzie to zresztą kopalnia tematów niemal na miarę wojny w Wietnamie. Ciekawe jednak jest to, że w opowiadaniu o tym świetnie sprawdzają się reżyserzy spoza Stanów Zjednoczonych.

 

Najlepszym tego przykładem jest Brytyjczyk Sam Mendes. Reżyser obsypanego Oscarami "American Beauty" nakręcił film antywojenny na miarę kultowego "Łowcy jeleni" Michaela Cimino. Mowa o "Jarhead: Żołnierz piechoty morskiej", który demaskuje wojenny absurd i kierujące zbrojnym konfliktem partykularne interesy. Swoją cegiełkę, choć w zupełnie innym tonie, dołożył też jego rodak Nick Broomfield. "Bitwa o Irak" to stylizowany na dokument zapis ciemnej karty służby amerykańskich marines. Oskarżycielski ton przyjmuje także Amerykanin z krwi i kości Brian De Palma. "Na gorąco", podobnie jak kiedyś "Ofiary wojny", to próba rozrachunku brutalnej zbrodni, jaka była udziałem żołnierzy, a szerzej bardzo ostra krytyka militarnej interwencji.

Bliski Wschód stał się tym samym dla filmowców rodzajem ziemi obiecanej. Jednym przyniosła ona sławę i Oscary, dla innych okazała się doskonałą okazją do wyrażenia sprzeciwu i głośnego protestu. Słowo "patriotyzm" odmienione zostało tu przez wszystkie przypadki, a i tak dla każdego finalnie oznacza ono coś innego. Powiewającą polską flagę na zniszczonym City Hall w "Karbali", rozbrajanie wyimaginowanych bomb w "Jarhead" czy wreszcie wysadzanie polowych posterunków przy użyciu. pistoletu jak w "Operacji Samum".

Więcej o: