Potwierdzić to mogą chociażby Adrien Brody ("Pianista"), Liam Neeson ("Lista Schindlera"), Sean Penn ("Obywatel Milk"), Matthew McConaughey ("Witaj w klubie"), Eddie Redmayne ("Teoria wszystkiego"), Anne Hathaway ("Les Miserables Nędznicy"), Angelina Jolie ("Przerwana lekcja muzyki"), Natalie Portman ("Czarny łabędź"), Charlize Theron ("Monster") czy Nicole Kidman ("Godziny").
W serialu "Statyści" Kate Winslet, która parodiuje samą siebie, wygłasza zabawny monolog wymierzony w swoich kolegów po fachu, podśmiewając się z ich statuetkowych obsesji. I oznajmia, że tym razem to ona sprzątnie im sprzed nosa nagrodę. - Nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowali kolejnego filmu o Holocauście, nie? Ale robię to, ponieważ zauważyłam pewną zależność. Robisz film o Holocauście - Oscar gwarantowany! Nominowano mnie cztery razy. Nigdy nie wygrałam. Cały świat ciągle się zastanawia, dlaczego nie dostałam chociaż jednego Oscara. I o to chodzi - podsumowała. Ironia jest tym większa, że trzy lata później, w 2008 roku, Kate Winslet faktycznie wystąpiła w filmie o Holocauście. I, oczywiście, zgarnęła statuetkę.
"Lektor" Stephena Daldry'ego, oparty na powieści Bernharda Schlinka, różni się jednak w znaczący sposób od filmów o zagładzie Żydów, do których przyzwyczaiło widza Hollywood; opowiada raczej o pokoleniu, które dorasta w cieniu dawnej tragedii. Pretekstem do poruszenia tematu wydarzeń sprzed lat staje się poruszająca historia miłosna, co w najmniejszym nawet stopniu nie osłabia przejmującego przekazu.
Oto młody chłopak poznaje starszą od siebie kobietę. Zakochany, niewiele myśląc, wdaje się w romans, który wywraca jego dotychczasowe życie do góry nogami. Któregoś dnia ukochana znika - a ich ścieżki krzyżują się ponownie dopiero wiele lat później. Wtedy dorosły już bohater dowiaduje się, że kobieta, którą obdarzył uczuciem, przy której stał się mężczyzną i która płakała, gdy czytał jej "Odyseję", była strażniczką w obozie koncentracyjnym w Auschwitz.
Film zebrał doskonałe recenzje, zdobył mnóstwo nominacji, zgarnął kilka nagród, a krytyka zachwyciła się zwłaszcza Winslet, twierdząc, że to jedna z najlepszych ról w jej dorobku. Co interesujące, Daldry od samego początku widział ją w swoim filmie, ale ona długo wahała się, nim podpisała kontrakt.
Chodziło głównie o inne zobowiązania; w tym samym czasie przyjęła angaż w "Drodze do szczęścia" u boku swego kumpla z "Titanica", Leonardo DiCaprio. W zastępstwie zwrócono się więc do Nicole Kidman - aktorka wstępnie wyraziła zgodę, jednak trzy miesiące później wycofała się z projektu, tłumacząc się ciążą. Ale ponieważ Winslet była już wolna, Daldry przyjął rezygnację Kidman bez większego żalu. Młodym Michaelem został David Kross - i tu nie obeszło się bez problemów; z kręceniem scen łóżkowych ekipa musiała bowiem czekać, aż chłopak skończy osiemnaście lat - starszego Michaela zagrał zaś Ralph Fiennes.
Winslet nie przeszkadzały ani odważne sceny rozbierane, ani fakt, że na ekranie, łagodnie rzecz ujmując, nie wyglądała najpiękniej. Aktorka należy bowiem do niewielkiego grona gwiazd, które nie przywiązują dużej wagi do wyglądu i mają spory dystans do swojej urody. Kiedy po "Titanicu" została uznana za jedną z najpiękniejszych kobiet, wyróżnienie to kwitowała pobłażliwym uśmiechem. Nic dziwnego. W szkole wycierpiała swoje, ponieważ z powodu sporej nadwagi dorobiła się ksywki "Tłuszcz". Złośliwe koleżanki nie odpuściły, dopóki Winslet nie przeszła na rygorystyczna dietę, zrzucając dwadzieścia zbędnych kilogramów. Tak po prawdzie wyszło jej to na dobre nie tylko w kwestii zdrowotnej - niedługo potem Peter Jackson zaangażował ją do swoich "Niebiańskich istot". I kariera nastolatki ruszyła z kopyta.
Nigdy jednak nie pozwoliła, by Hollywood wywarło na niej presję, nie dała się wpędzić w kompleksy i nie zamierza dostosowywać się do nierealistycznych wymagań Fabryki Snów. - Jasne, na ekranie często wyglądam nieźle, ale to dlatego, że zanim wyjdę na plan, profesjonaliście czeszą mnie i nakładają makijaż przez dwie godziny - mówiła, zbywając komplementy na temat swojej urody.
- Tak naprawdę nie myślę za dużo o tym, jak wyglądam. Mam wrażenie, że w Hollywood rośnie nowa generacja anorektyczek. Patrzę na nie i ledwo się powstrzymuję, żeby nie dać im czegoś do jedzenia - mówi. Żartuje sobie również, że nie ma raczej wielkich szans na to, by zostać ikoną mody, bo nie potrafi biegać po mieście w obcisłych dżinsach i szpilkach. - Czasem chciałabym wyglądać jak te stylowe kobiety - mówiła - ale zaraz potem myślę sobie, że kiedy chodzi się na takich wysokich obcasach, nie można chyba być szczęśliwym człowiekiem".
Zresztą Winslet nie ma zbyt wiele czasu na podobne rozważania. Przyznaje, że całkowicie pochłaniają ją dwie rzeczy - praca i macierzyństwo. O swoich zawodowych osiągnięciach opowiada chętnie, z prawdziwą pasją. Ale kiedy temat schodzi na związki i dzieci, uprzejmie prosi dziennikarzy, by zajęli się swoimi sprawami. Nie przejmuje się też kolejnymi plotkami o swoim bujnym życiu uczuciowym. Po prostu dalej robi swoje.