"Kiedy Bóg daje ci taki talent, jaki dał Robinowi, zawsze trzeba za to zapłacić"

Można z nim było wyruszyć na fantastyczną przygodę, pośmiać się, popłakać, przewartościować swoje życie. Robin Williams dla wielu fanów kina był jak dobry wujek, na którym zawsze można było polegać. Choć nie ma go już wśród nas, pozostały jego filmy.

Stopklatka TVStopklatka TV Stopklatka TV

Ta wiadomość była niczym grom z jasnego nieba. Sierpniowy wieczór dwa lata temu. Serwisy informacyjne podają, że Robin Williams nie żyje, a przyczyną śmierci prawdopodobnie było samobójstwo. Jak to? Ten wiecznie uśmiechnięty, rozweselający wszystkich naokoło aktor miałby targnąć się na życie? Ci, którzy uważniej śledzili jego karierę, wiedzieli jednak, że Williams od wielu lat walczył z demonami – uzależnieniem od alkoholu, narkotyków, prawdopodobnie też chorobami psychicznymi. Aktora uznawano za człowieka zdumiewających skrajności. I takie też były chyba jego najlepsze role – mieszające radość ze smutkiem, szaleństwo z powagą, dobro ze złem.

Jedyny taki kosmita

Jako dziecko Robin był otyły, co oczywiście wpędzało go w kompleksy i sprawiało, że ciężko zawierało mu się przyjaźnie. Wszystko zmieniło się w liceum. Nie tylko zaczął wtedy uprawiać sport, ale również odkrył, że aby nie pozwolić innym śmiać się z siebie, trzeba ich w tym uprzedzić. Nastolatek został klasowym klaunem, a kilka lat później talent do rozśmieszania i wcielania się w różne role wykorzystał w przesłuchaniach do słynnej Julliard School.

Był jednym z najlepszych studentów na roku. Nie udało mu się jednak od razu zaistnieć na ekranie. Karierę rozpoczął od stand-upu, jednoosobowego kabaretu. Drzwi do sławy otworzyła mu dopiero mała rólka w jednym z odcinków słynnego serialu „Happy Days". Twórcy tej telewizyjnej produkcji szukali kogoś do roli. kosmity, porywającego głównego bohatera. W trakcie castingu Williams ponoć rzeczywiście zachowywał się jak przybysz z innej planety, próbując np. usiąść na głowie producenta.

Jakub kłamcaJakub kłamca materiały prasowe Stopklatka TV

Szybko też okazało się, że dla Williamsa scenariusz nie ma wielkiego znaczenia. Rola ta była jedną wielką improwizacją. Producenci mieli wątpliwości, czy powinni zaufać niedoświadczonemu aktorowi, ale w końcu postanowili spróbować. Był to strzał w dziesiątkę. Ludzie pokochali go tak bardzo, że dostał on własny serial, w którym mógł wcielać się w tę samą postać. „Mork i Mindy" był wielkim sukcesem, a Williams za swą grę nagrodzony został Złotym Globem. To właśnie do tej roli odwoływał się Barack Obama po śmierci aktora, mówiąc: „Pojawił się w naszym życiu jako Obcy, a udało mu się dotknąć każdego elementu naszego człowieczeństwa".

Wzloty i upadki

Nie trzeba było długo czekać, a o Williamsa upomniało się kino. Choć „Popeye" nie był wielkim sukcesem, krytycy zgodnie chwalili aktora, który podołał tytułowej roli. Potem przyszedł czas na „Świat według Garpa" – pierwszy film, który pokazał Williamsa jako kogoś, kto potrafi łączyć w swoich występach talent komediowy oraz dramatyczny. W końcu stało się to jego specjalnością. Przykład? Choćby „Good Morning Vietnam", na którego scenariusz zwrócił uwagę sam aktor. Ta piękna historia o walce ze skostniałym systemem sprawiła, że Williams wszedł do hollywoodzkiej ekstraklasy. Za ten występ otrzymał pierwszą nominację do Oscara oraz statuetkę Złotego Globu.

Aktor coraz częściej bywał na okładkach największych gazet, proponowano mu też wiele ciekawych ról. O ile jednak życie zawodowe aktora miało się świetnie, w prywatnym nie było już tak różowo.

Williams bardzo często sięgał po alkohol i narkotyki. Opamiętał się dopiero po śmierci przyjaciela, znanego z „Blues Brothers" Johna Belushiego. Williams towarzyszył mu w ten fatalny wieczór. Kiedy wyszedł, jedna z bawiących się na imprezie osób wstrzyknęła Belushiemu śmiertelną dawkę narkotyków. Aktor ograniczył wtedy używki, ale raz po raz wracał do nałogu, co bardzo osłabiło jego małżeństwo z Valerie Velardi.

Po narodzinach syna Williams wdał się w romans z przypadkowo poznaną kelnerką, a ta oskarżyła go o zarażenie wirusem opryszczki. Sprawa skończyła się w sądzie. W trakcie separacji z Valerie aktor spotykał się już z Marshą Garces – opiekunką syna. Choć to małżeństwo przetrwało znacznie dłużej niż pierwsze, para w 2010 roku wzięła rozwód.

Jakub kłamcaJakub kłamca materiały prasowe Stopklatka TV

Próbował odwyków, miał całkiem sporo okresów czystości, ale problemy z alkoholem oraz narkotykami towarzyszyły Williamsowi praktycznie przez całe życie. Patrząc jedynie na jego zawodowe dokonania, trudno było dostrzec w tym człowieku dramat, jaki go ogarniał. W filmach to on przecież był największą podporą - stawiał innych bohaterów na nogi, pokazywał, że zawsze jest jakieś inne wyjście.

Tęsknota za pięknym wspomnieniem

Aktor ma w swoim dorobku co najmniej kilka kultowych ról, ale najbardziej szanuje się go chyba za „Stowarzyszenie umarłych poetów". John Keating w znakomitej interpretacji Williamsa to nauczyciel-ideał. Choć film jest bajką, sporo w niej mroku. Takie połączenia mogliśmy oglądać też choćby w „Przebudzeniach", w których Williams wcielił się w lekarza, stosującego niekonwencjonalne metody, aby wybudzić pacjentów ze śpiączki. Aktor po raz kolejny udowodnił, że jest nie tylko śmiesznym gościem, który od razu wywołuje u widzów uśmiech, ale dysponuje też rewelacyjnym zmysłem dramatycznym. Za „Stowarzyszenie." Williams otrzymał swoją drugą nominację do Oscara, a wkrótce przyszła też i trzecia. Słodko-gorzka (a jakże) baśń „Fisher King" to z pewnością jeden z najważniejszych filmów lat dziewięćdziesiątych.

Ta dekada była w ogóle bardzo dobra dla Williamsa, który stał się kimś w rodzaju króla kina familijnego. Na „Flubberze", „Jumanji" czy „Pani Doubtfire" wychowały się miliony młodych ludzi. Również w Polsce tytuły te były niezwykle popularne, a dzisiejsi około 30-latkowie mówią o nich jako ważnej części swojego dzieciństwa. Sporymi przebojami był też „Jack" oraz „Hook". W pierwszym z tych filmów Williams wcielił się w 10-latka w ciele 40-letniego mężczyzny, w „Hooku" słynny aktor grał zaś. dorosłego Piotrusia Pana.

Mówiono, że wybór tych ról nie był przypadkowy, a sam Robin uchodził właśnie za takiego wiecznego chłopca. Po latach przyznał, że Piotruś to rzeczywiście jedna z jego ulubionych, najbardziej osobistych kreacji: „W tej historii jest coś nieskończenie pięknego i smutnego. Chłopiec, który nie chciał dorosnąć, dorosły, który nie chciał rozstać się z dzieciństwem, nie potrafił porzucić tęsknoty za pięknym wspomnieniem".

W każdej odsłonie

Po tym, jak w 1997 roku otrzymał zasłużonego Oscara za drugoplanową rolę w „Buntowniku z wyboru", zaczął jeszcze bardziej eksperymentować. Już wcześniej udowodnił, że jest nie tylko świetnym aktorem komediowym, ale raczej nie wcielał się w stricte negatywnych bohaterów. „Bezsenność" i „Zdjęcie w godzinę" zmieniły ten stan rzeczy. Williams okazywał się przekonujący w każdej odsłonie – komedii, dramacie, thrillerze. Odnosił sukcesy w kinie, telewizji oraz na scenie.

Dał radę nawet w wojennej produkcji „Jakub kłamca", w której wcielał się w mieszkającego w getcie właściciela małej kawiarenki. Pewnego dnia słyszy on przypadkowo w niemieckim radiu komunikat o sukcesach Armii Czerwonej na froncie wschodnim. Widząc, jak dobrze informacja ta wpływa na jego towarzyszy niedoli, postanawia pójść za ciosem i sprzedawać im kolejne, wymyślone wieści, mające dawać nadzieję. Twierdzi, że ma dostęp do tajnego źródła informacji, a kres wojny zbliża się wielkimi krokami. Co ciekawe, film realizowano w dużej mierze w Polsce (Łódź, Piotrków Trybunalski), a na ekranie oprócz hollywoodzkiego gwiazdora pojawia się kilku naszych aktorów. Williams był zachwycony Piotrkowem, nie mogąc uwierzyć, że to prawdziwe miasto, a nie efekt pracy scenografów.

Mimo że Williams ciągle chwalony był za wszechstronność, w pewnym momencie jego kariera skręciła na złe tory. Oferowano mu głównie średniej jakości filmy lub charakterystyczne role drugiego, trzeciego planu. Mawiano, że w Hollywood wyeksploatowano aktora do granic możliwości. Popkultura zmieniła się i Williams stawał się dla niej coraz mniej atrakcyjny. Po nakręceniu komedii „Stare wygi" w 2009 roku, aktor postanowił zrobić sobie 4-letnią przerwę. Przeszedł operację serca, po raz trzeci ożenił się. Przez chwilę wydawało się, że jego powrót będzie triumfalny. Williams przyjął bowiem rolę w serialu „Przereklamowani", wracając do swoich telewizyjnych korzeni. Niestety, był to początek końca.

Światło i mrok

Williams na konferencjach prasowych czy podczas wywiadów wciąż żartował, odwołując się nawet do swojego uzależnienia („Wybrałem klinikę odwykową niedaleko winnicy, żeby pozostawić sobie otwartą opcję"), ale wszyscy mogli zauważyć, że coś z aktorem nie tak. Rozdrażnienie i częste zmiany nastrojów nie ułatwiały pracy z nim. Krytycy nie byli zachwyceni „Przereklamowanymi", oglądalność spadała tydzień po tygodniu, i zdecydowano o anulowaniu produkcji po pierwszym sezonie. To wtedy Williams znowu zaczął pić. Coraz trudniej było mu walczyć z „chorą duszą", jak to sam kiedyś nazwał, i w końcu te demony go pokonały.

W życiu Williamsa niemal cały czas ścierały się światło i mrok. Są tacy, którzy twierdzą, że od tego właśnie umarł, ale to swoiste rozdwojenie w sobie miało też wspaniały wpływ na jego karierę i emocje, jakie przez lata przekazywał nam z ekranu. Jak mówił Terry Gilliam, reżyser filmu „Fisher King", „Kiedy Bóg daje ci taki talent, jaki dał Robinowi, zawsze trzeba zapłacić za to pewną cenę. Takie coś nie przychodzi znikąd. Bierze się raczej z ukrytych głęboko problemów, wszelkich wątpliwości i lęków, i on z pewnością miał ich w sobie całe mnóstwo. Mimo to, zawsze potrafił się im postawić i zamienić w coś wspaniałego".

„Jakub kłamca" w Stopklatce TV już w poniedziałek, 26.09 o godz. 20:00.
„Stare wygi" w Stopklatce TV we wtorek, 27.09 o godz. 20:00.