Stopklatka TV
Po „Kocha, lubi, szanuje” w reżyserii Glenna Ficarry i Johna Requy Kanadyjczyk zaczął wpadać w pułapkę własnej popularności. Bo w przypadku filmu, gdzie notorycznie zdejmował koszulkę, prezentując efektowną muskulaturę, zdecydowanie częściej mówiło się o jego fizycznych przymiotach niż aktorskich walorach. A nie ma co ukrywać, że Gosling to jeden z najbardziej utalentowanych aktorów swojego pokolenia.
Bycie ulubieńcem Gosling ma chyba we krwi. Tak było już za młodu, kiedy w wieku 12 lat wygrał casting, pozostawiając w pokonanym polu kilkanaście tysięcy dzieci, i trafił do słynnej wylęgarni talentów, czyli „Klubu Myszki Miki”. Spotkał tam nie byle kogo, bo samego Justina Timberlake’a, u którego rodziny mieszkał zresztą przez jakiś czas w trakcie nagrywania programu.
W internecie swego czasu rekordy popularności biły zdjęcia z tamtych lat, przedstawiające dwóch filuternie roześmianych chłopców. Połączyła ich nie tylko przyjaźń, ale i późniejszy wielki sukces. W przypadku Goslinga na wielkim ekranie, zaś Timberlake’a – muzycznej scenie.
Wraz z upływem kolejnych lat i pojawiającymi się coraz częściej poważnymi rolami sympatia względem młodego aktora pozostawała niezmienna. Zmieniały się jedynie jej charakter i grupa docelowa. Uczucia macierzyńskie z disneyowskiego programu coraz częściej wypierane były przez amory oraz pierwsze złamane serca. Czego apogeum przypadło chyba na rok 2004 i film „Pamiętnik” Nicka Cassavetesa.
A że Goslinga wkrótce pokochały nie tylko matki i córki, ale też babcie, dobrze widać po „Miłości Larsa”. Ta urocza, a zarazem skromna opowieść o introwertyku, który zadurzył się w dmuchanej lalce z sex-shopu, zaowocowała nietypowym hobby, jakiemu Gosling oddawał się przez pewien czas. A było nim robienie na drutach. Wydaje się, że ta rola dobrze oddaje osobowość nieśmiałego w gruncie rzeczy aktora, który otacza się wąskim gronem dobrych znajomych, a doskonale czuje się też we własnym towarzystwie.
Odniósł się zresztą do tego w jednym z wywiadów. - Większość postaci, w jakie się wcielam, to ja. Nie jestem na tyle dobrym aktorem, żeby móc wykreować od początku do końca coś, co nie ma ze mną nic wspólnego. Wiem, że wielu aktorów tak robi i sam zastanawiam się często, jak to smakuje - mówił.
Gosling na swoim koncie ma już współpracę w wieloma reżyserami, ale najcieplej wypowiada się o dwóch. Pierwszym z nich jest jeden z największych artystów współczesnego kina, Duńczyk Nicolas Winding Refn. Panowie spotkali się na planie filmu „Drive” w 2011 roku i od tego momentu pozostają nierozłączni. Z produkcji, która okazała się wielkim hitem, pochodzą zresztą dwa przedmioty, nieodłącznie kojarzące się z aktorem. Mowa oczywiście o sportowym chevrolecie impala i charakterystycznej kurtce z żółtym skorpionem na plecach.
Kolejny film – „Tylko Bóg wybacza” nie powtórzył sukcesu „Drive”, niepotrzebnie wpadając w irytującą manierę. Podobnie zresztą jak nieudany reżyserski debiut Goslinga „Lost River” z 2014 roku, do złudzenia przypominający dzieła Refna.
Drugim twórcą, którego Kanadyjczyk tytułuje mianem „swojego człowieka” w branży, jest Derek Cianfrance. Wspólnie zrealizowali dwa filmy, a o jednym z nich śmiało można powiedzieć, że jest małym arcydziełem. Mowa o „Blue Valentine”, przeszywającej opowieści o zanikającym stopniowo uczuciu pomiędzy młodym małżeństwem. - W większości filmów bardzo dużo czasu spędzasz na próbie odnalezienia jakichś skrawków prawdy. A w tym w niej się topisz – mówił w jednym z wywiadów Gosling.
Blue Valentine materiały prasowe Stopklatka TV
Żeby uzyskać tak porażający autentyzmem efekt, Gosling i partnerująca mu Michelle Williams (spotkali się wcześniej na planie „Odmiennych stanów moralności”) dzielili przez jakiś czas mieszkanie. To bez wątpienia jedno z największych aktorskich wyzwań, przed jakimi stanął Kanadyjczyk. - Pamiętam, że po wszystkim musiałem iść do psychoterapeuty. On dał mi receptę, na której było napisane: Teraz zrób jakąś komedię - wspomina.
Mimo młodego wieku (35 lat) lista nagród, jakie otrzymał Gosling, jest już całkiem pokaźna. Brakuje na niej jednak tej najcenniejszej, czyli Oscara. Raz był tego bliski, kiedy w 2007 roku otrzymał nominację za kameralny „Szkolny chwyt” w reżyserii Ryana Flecka. W ogóle tego typu kino jest mu stosunkowo bliskie. - Nie chcę umniejszać roli budżetu, ale czuję, że niezależne filmy zadają więcej pytań i nie roszczą sobie prawa do odpowiadania na każde z nich, tak jak to jest w przypadku większych produkcji – przekonuje. By zaraz dodać, że nie czuje się zbyt komfortowo, grając w wysokobudżetowych tytułach. Bo choć logika jaką kieruje się studio jest dla niego zrozumiała, nie wie, jak sprawić, że odzyska ono zainwestowane dziesiątki milionów dolarów.
Kurtuazja? Być może, ale aktorskie wybory Goslinga pokazują, że jest w tym jednak coś więcej. Zupełnie niedawno festiwal w Wenecji otworzył znakomity musical „La La Land” w reżyserii młodego gniewnego amerykańskiego kina Damiena Chazelle’a, z Goslingiem i Emmą Stone w rolach głównych. Kto wie, czy pierwszego Oscara popularny aktor właśnie sobie nie wyśpiewał?