Stopklatka TV
Stawka jest wysoka, a że czasem zdarza się przegrać z kretesem, przekonał się ostatnio Timur Bekmambetov, który porwał się na legendę „Ben-Hura”. I choć do „wydania” miał ponad 100 milionów dolarów, nawet o krok nie zbliżył się do najsłynniejszej ekranizacji powieści Lewisa Wallace’a (a było ich wiele), którą w 1959 toku zrealizował William Wyler.
Nigdzie na świecie nie realizuje się tylu remake’ów co w Hollywood, co też specjalnie nie powinno zaskakiwać. O tym, jak duży tkwi w tym potencjał, niech świadczy przykład „Karate Kida”. Kultowy film Johna G. Avildsena z 1984 roku, na którym wychowało się pewnie niejedno pokolenie, przed sześcioma laty doczekał się odświeżonej wersji. Dość przeciętnej, mówiąc szczerze, ale pokazującej, że na głośnym pierwowzorze, wzbogaconym o aktualne aktorskie gwiazdy (w filmie zagrał syn Willa Smitha - Jaden oraz Jackie Chan), można solidnie zarobić. Wszak remake po stronie zysków zapisał ponad 300 milionów dolarów.
Decydenci z Fabryki Snów bardzo często sięgają jednak po produkcje sprawdzone na innych rynkach, przypominając tym samym działania sportowych skautów, którzy przeczesują kolejne kraje w poszukiwaniu wielkich talentów. Przykłady można by mnożyć, ale jednym z ciekawszych jest przypadek „Infiltracji” Martina Scorsese. Zrealizowany w gwiazdorskiej obsadzie laureat czterech Oscarów (w tym za najlepszy film, co w tym kontekście nabiera dodatkowego znaczenia) to remake bijącego rekordy popularności w Azji „Infernal Affairs: Piekielna gra” z Hongkongu.
Kino azjatyckie cieszy się zresztą dużym wzięciem w Hollywood. By wspomnieć o świetnym horrorze „The Ring” Hideo Nakaty, który po czterech latach doczekał się udanej amerykańskiej wersji w reżyserii Gore’a Verbinsky’ego. Inny film Nakaty „Dark Water”, dysponując solidnym budżetem i aktorskimi gwiazdami, przerobił po swojemu Brazylijczyk Walter Salles. Myliłby się ten, kto za oryginalny amerykański pomysł uważa „Prawdziwe kłamstwa” Jamesa Camerona, z niezapomnianym Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej. W istocie to remake francuskiego filmu z 1991 roku „La Totale!”.
Być może niedługo doczekamy się polskiego akcentu w tej materii, bowiem coraz głośniej mówi się o zainteresowaniu amerykańskich producentów „Demonem”, ostatnim filmem tragicznie zmarłego Marcina Wrony.
Remaki bywają czasami lustrzanym odbiciem pierwowzoru, ale częściej stanowią jego uwspółcześnioną wersję, uwzględniając szereg różnych okoliczności, od społeczno-ekonomicznych niuansów po poprawność polityczną. Przykładem tego pierwszego podejścia jest głośne „Funny Games” Michaela Haneke. Kontrowersyjny film z 1997 roku ten znakomity austriacki reżyser powtórzył scena po scenie dziesięć lat później w Stanach Zjednoczonych, czego efektem „Funny Games U.S.”.
Inaczej ma się sprawa z kultowym westernem „Siedmiu wspaniałych”. Jeden z ważniejszych filmów gatunkowych początku lat 60. niedawno na nowo przepisać postanowił Antoine Fuqua. I uczynił to według sprawdzonych prawideł, wybierając tytułowych bohaterów zgodnie z wykładnią poprawności politycznej, a może finansowych zakusów. W efekcie na ekranie widzimy czarnoskórego kowboja na usługach rządu, irlandzkiego chlejusa, władającego po mistrzowsku białą bronią Azjatę, wyjętego spod prawa Meksykanina, wreszcie Indianina z plemienia Komanczów. Zaś zapalczywego herszta bandy Calverę z filmu Johna Sturgesa zastąpił zimny amerykański kapitalista.
Mówiąc o pierwszej wersji „Siedmiu wspaniałych”, nie można zapomnieć, że to z kolei remake „Siedmiu samurajów” Akiry Kurosawy. Z japońskim reżyserem wiąże się zresztą inna głośna historia dotycząca inspiracji jego filmem. W 1964 roku Sergio Leone nakręcił klasyk „Za garść dolarów”. Nie spodobało się to Kurosawie, który w dziele Leone zobaczył ujęty w konwencję spaghetti westernu swój film „Straż przyboczna”. Ostatecznie jednak wszystko rozeszło się po kościach.
Sporo zmieniło się także w jednym z amerykańskich klasyków lat 80., czyli „Pogromcach duchów” Ivana Reitmana. Bohaterami filmu, który publiczność pokochała w równej mierze za fantazyjną fabułę, co szalone (dziś nieco kuriozalne) efekty specjalne, byli trzej zwariowani naukowcy. W ich role znakomicie zresztą wcielili się Bill Murray, Dan Aykroyd oraz Harold Ramis. Co więcej, dwóch ostatnich było także autorami scenariusza.
Film ten był popisem wyobraźni i dowodem na to, jak wiele osiągnąć można za pomocą najprostszych rozwiązań. Bo nagle okazywało się, że komputerowe efekty specjalne z powodzeniem zastąpić może zwykła pianka do golenia (choć w bardzo dużej ilości) bądź odpowiednio sfotografowana efektowna makieta. Efekt? Dwie oscarowe nominacje, grubo ponad 200 milionów dolarów po stronie zysków, no i ta piosenka... Utwór Raya Parkera Jr. pod tytułem „Ghostbusters” przez trzy tygodnie był numerem jeden na listach przebojów w Stanach Zjednoczonych.
W mocno przeciętnym remake’u Paula Feiga, który przed kilkoma miesiącami wszedł na ekrany polskich kin, bohaterów zastąpiły panie - Melissa McCarthy, Kristen Wiig oraz Kate McKinnon. Problem jednak w tym, że możliwości, jak to często bywa, nie przełożyły się na pomysły.
Film Retimana doczekał się zrealizowanego w 1989 roku, w tym samym składzie równie udanej drugiej części. Uwielbiani przez publiczność bohaterowie tym razem mieli przeszkodzić rumuńskiemu czarnoksiężnikowi w powrocie z zaświatów. Udało im się to na tyle, że producenci znowu mogli z uśmiechem przeliczać zarobione pieniądze. A czy sequel doczeka się remake’u? Pożyjemy, zobaczymy.