materiały prasowe || STOPKLATKA TV
Sugerując się wyłącznie tym jednym słowem, które odnosi się do filmowej formy, można czasem wpaść w niezłe tarapaty. A w konsekwencji przez kolejne dni stawiać czoła kłopotliwym pytaniom swoich pociech. Bo zarówno w Polsce, jak i na świecie każdego roku powstaje gros animacji, do których dzieci nie powinny się raczej zbliżać...
Ostatnie lata w tej materii opanowane zostały w naszym kraju przez jeże i muchy (a raczej móchy). Co więcej, w jednym i drugim przypadku na końcowy rezultat czekały wierne rzesze wielbicieli, odpowiednio komiksowej serii oraz popularnego serialu animowanego. Jeż Jerzy i Czesiu stali się postaciami kultowymi, a ich niewybredne powiedzonka można było w pewnym momencie słyszeć niemalże na każdym rogu.
Pierwszy z nich stworzony został przez Rafała Skarżyckiego i Tomasza Leśniaka jeszcze w połowie lat 90. Autorski komiks, którego bohaterem był jeżdżący na deskorolce humanoidalny jeż, stanowił ostrą satyrę na polską rzeczywistość. Doceniała go kontrkultura, w końcu tytułowemu bohaterowi zdarzało się zadzierać nie tylko z dresiarzami czy narodowcami, ale i skorumpowanymi politykami. Ojcem Czesia i spółki, serialu, który w naszym kraju kilka lat później okazał się nieprawdopodobnym przebojem, był z kolei Bartosz Kędzierski. Niewybredne żarty, momentami dość wisielcze poczucie humoru i wyraźne kłopoty z poprawną polszczyzną okazały się gotową receptą na sukces. W efekcie, czego można było się spodziewać, zarówno Jeż Jerzy, jak i bohaterowie "Włatców móch" doczekali się pełnometrażowych wersji swoich przygód i trafili na wielki ekran. O tym, że to raczej animacja stworzona z myślą o starszy widzach, twórcy "Jeża Jerzego" głoszą już z plakatu, gdzie znalazł się sporej wielkości napis: "Nie dla dzieci!". Coś o tym wiedzą też z pewnością aktorzy, którzy udzielili swoich głosów w produkcji. W tytułowego Jeża wcielił się Borys Szyc, a obok niego usłyszeć możemy Marię Peszek, Macieja Maleńczuka czy Michała Koterskiego.
Rozrywka to jedno, co doskonale widać na wspomnianych przykładach, ale za animacjami zrealizowanymi z myślą o starszych widzach często idą też zupełnie inne wartości. Twórcy udowadniają, że ta forma, podobnie jak film aktorski czy dokument, może mówić o sprawach trudnych, nieść ze sobą emocje i ukryte znaczenia. Dobrym tego przykładem jest fenomenalny "Walc z Baszirem", zrealizowany w 2008 roku przez Ariego Folmana. Film, opowiadający o wojennej traumie, mimo iż miał bardzo osobisty charakter, zrozumiany został pod każdą długością i szerokością geograficzną. Dowodem tego ponad trzydzieści nagród, w tym Złoty Glob oraz nominacja do Oscara w kategorii „najlepszy film nieanglojęzyczny”.
Rok wcześniej podobną nominację (za pełnometrażową animację) odebrali Marjane Satrapi i Vincent Paronnaud za "Persepolis". Film był wyjątkowym, czarno-białym pamiętnikiem z dzieciństwa autorki, które przypadało na okres rewolucji islamskiej w Iranie. Co więcej, jednym z najlepszych dzieł w całej historii kina, które opowiadały o okrucieństwie wojny, był przecież film animowany, czyli "Grobowiec świetlików" Isao Takahaty. Swoich sił w tej wymagającej formie spróbował też guru amerykańskiego kina niezależnego Richard Linklater, przenosząc w produkcji "Przez ciemne zwierciadło" na ekran powieść Philipa K. Dicka. Takie przykłady można by mnożyć. Co jest dowodem na to, że pod niewinnym pojęciem animacji kryje się znacznie więcej, niż mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka.